Polskie muzea robią show!

Polskie muzea robią show!

Nikifor, który oszalał

Zmorą szkolnych wycieczek były spotkania z twórcą ludowym. Najczęściej był to miły staruszek, tknięty niegroźną manią, odstawiający hurtowo do Cepelii „Jezusa frasobliwego”. To wyobrażenie przy muzeum Chełmowskiego siada. Ten Kaszuba ze wsi Brusy-Jaglie (w połowie drogi między Chojnicami a Kościerzyną) miał pecha nazywać się Józef Chełmowski, bo wszyscy mylą go z Chełmońskim (tym od „Babiego lata”). Ale swoją sztuką demonstrował odlot nieziemski. Po zagrodzie snuje się przemiła wdowa po artyście (zmarł przed dwoma laty), która za parę złotych udostępnia wszystko, co mąż pozostawił. I tu gość chwyta się za głowę. Bo setki świątków, muzykantów, aniołów, które obsiadły każdy kąt, łącznie z dachami, sufitami i rynnami, dziesiątki uli, które udają kmieci, diabły, Kościuszków i co tylko – to nic. Bo mistrz Chełmowski wyrzeźbił w drewnie ludowy barometr. Pomnik katastrofy smoleńskiej. Namalował Gagarina, Obamę i Alfreda Nobla. I tysiące innych. Ilustrował przepowiednie Nostradamusa i Apokalipsę. Komponował na fisharmonii. Na freskach na ścianie własnej chałupy przedstawił alegorię wieczności oraz Unię Europejską. Stworzył także „Boży internet”, czyli telewizor na korbkę, gdzie na ekranie przesuwają się obrazki jego autorstwa. W komórce stoi rower własnego pomysłu. Ktoś, kto zbłądzi do jego zagrody, ucieka po godzinie, bo nie jest w stanie przetrawić tego szaleństwa. Jak angielskie czy niemieckie ekipy telewizyjne, które wariowały od zaprezentowanego nadmiaru. Ten Chełmowski z Brus to ktoś jak Michał Anioł i Nikifor w jednej osobie. Z tym że obaj po solidnych dopalaczach. Twórców ludowych są setki, Chełmowski był tylko jeden.

Show-biznes się pręży

Tu i tam próbują ciągnąć zysk muzealny z filmu i rozrywki. W Lubomierzu (za Jelenią Górą w stronę niemieckiej granicy) nie dziwimy się, że zainstalowano kątem przy miejscowej szkole izbę pamięci Kargula i Pawlaka. Wszak główna ulica miasteczka (innych prawie nie ma) pojawia się kilka razy w „Samych swoich” i „Nie ma mocnych”. Mamy tu więc płot, który miał być rozebrany, garnki, które miały być potłuczone, i koszule, które miały być podarte. Ale to nie autentyki. Z planu filmowego jest tylko czapka Pawlaka i atrapa granatu („Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”). Fanom wystarczy. Aha, i kot, który się pęta. Zapewne potomek tego, o którego doszło do kolejnej wojny…

Muzeum Kargula i Pawlaka przy Muzeum Tercetu Egzotycznego w Lubiniu (koło Kościana, południowa Wielkopolska) jest jak stodoła przy Moulin Rouge. Żaden polski „podmiot wykonawczy” nie ma czegoś podobnego! A czemu akurat w maleńkim Lubiniu? Bo tu właśnie skrzyknęło się grono oddanych fanów zespołu. Na niewielkim pięterku w miejscowym domu kultury jest wszystko: kostiumy, płyty, instrumenty, plakaty, garderoby muzyków, fotosy. Songi o „chłopcach z naszego puebla” lecą naturalnie cały czas. Czysty oczopląs! Dla mnie najciekawszym eksponatem były zapisy tekstów piosenek. Otóż Tercet Egzotyczny przez pół wieku żył z piosenki hiszpańskiej. Ale muzycy najwidoczniej nie nauczyli się tego języka ani trochę, bo nawet prościutkie teksty zapisywali sobie w transkrypcji na język polski.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 19/2015, 2015

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy