Polsko-czeska bitwa spożywcza

Polsko-czeska bitwa spożywcza

Czeskie równa się dobre, a polskie jest złe, kiepskiej jakości albo podrobione Stosunki polsko-czeskie nie są sielankowe. Czesi prowadzą kampanię wymierzoną przeciwko polskim produktom żywnościowym, a Warszawa nie pozostaje im dłużna w innych dziedzinach. Nie tak dawno np. zamknęła nasze tory dla czeskiej linii kolejowej Leo Express. Węgierskie media piszą wprost, że Polska i Czechy są w stanie wojny spożywczej. Kolacja dla prezydenta Nowo wybrany czeski prezydent Miloš Zeman jedną z pierwszych wizyt zagranicznych złożył w Polsce, gdzie wziął udział w uroczystej kolacji wydanej na jego cześć przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Żartowano, że prezydent Czech doceni podjęcie go dobrym polskim jedzeniem. Zeman komplementował także Wieliczkę i polską sól (w 2012 r. Czesi zamknęli w atmosferze skandalu swój rynek dla polskiej soli z powodu afery z solą przemysłową). To były kurtuazyjne rozmowy. Konkretne propozycje gospodarcze padły dzień później, na konferencji w Ministerstwie Gospodarki z udziałem czeskiego prezydenta, wicepremiera Janusza Piechocińskiego oraz polskich i czeskich ekspertów. Sęk w tym, że były to wyłącznie deklaracje. Czeski minister rolnictwa zapewniał w trakcie wizyty w Polsce, że jego rząd nie prowadzi kampanii przeciwko naszej żywności. Szefowie resortów rolnictwa Polski i Czech rozmawiali wtedy na temat bezpieczeństwa oraz jakości polskich produktów spożywczych. Podpisano także komunikat dotyczący zacieśnienia współpracy, w ramach której czescy i polscy inspektorzy żywności pojadą na wymienne staże. Po spotkaniu ówczesny minister rolnictwa Peter Bendl zapewniał, że kontrole żywnościowe w Czechach nie są wymierzone w polskie wyroby i nie mają na celu ich dyskredytowania. Tyle że już w rozmowie z czeskimi dziennikarzami przypomniał, że w roku 2012 wśród żywności niespełniającej norm jakościowych znalazło się aż 24,1% produktów polskich, a czeskich jedynie 14,5%. Prawdziwy problem dla producentów polskiej żywności pojawił się jednak pół roku później, tuż po wyborach parlamentarnych w Czechach, w których czarnym koniem okazał się Andrej Babiš. Kiełbasa niezgody Ten polityk i biznesmen, a od niedawna minister finansów i wicepremier, w jednym z programów telewizyjnych nazwał polską żywność gównem. Czy jego zdanie może przesądzić o losie polskich produktów w Czechach? Babiš od lat walczy z polską żywnością i nie była to jego pierwsza krytyczna wypowiedź na ten temat. Podczas debaty o jakości polskiego jedzenia w programie telewizyjnym „Máte slovo” odmówił skosztowania naszej kiełbasy, oznajmiając: „Ja nie jem tego waszego gówna”. Prowadzonej przez niego nagonce na polską żywność już wcześniej wtórowały media, w których można było przeczytać o ciastkach z trutką na szczury czy o soli przemysłowej w produktach spożywczych. Jednego miesiąca w mediach ukazywało się nawet kilkadziesiąt materiałów krytykujących nasze wyroby. Babiš jest czeskim potentatem spożywczym, bardzo wpływowym, jeśli chodzi o głośne tytuły prasowe. Polscy przedsiębiorcy uważają go za arcylobbystę. Jego majątek szacuje się na 2 mld dol. Jest właścicielem spożywczo-chemicznego holdingu Agrofert, w skład którego wchodzi niemal 200 spółek dających rocznie ponad 5 mld euro przychodów. Chociaż obecnie Babiš kontroluje jedną trzecią czeskiego rynku spożywczego, nie cofnie się przed powiększeniem swoich udziałów kosztem polskich przedsiębiorców. Niechęć milionera do Polski może być również spowodowana rozgoryczeniem po nieudanej próbie przejęcia kilku spółek należących do czeskiej firmy paliwowej Unipetrol, które miał mu odsprzedać PKN Orlen. Nowy zarząd Orlenu zadecydował jednak, że udziałów nie sprzeda. Ta zmiana decyzji kosztowała koncern kilkaset milionów odszkodowania dla czeskiego przedsiębiorcy. Babiš nie miał też szczęścia podczas prywatyzacji jednej z polskich firm chemicznych. Nasz rynek jednak pozostaje dla niego kuszący, o czym może świadczyć utworzenie niedawno funduszu inwestycyjnego, który będzie inwestować w firmy głównie z Polski. W Czechach 16% żywności pochodzi z Polski. Przez lata nasi producenci przedzierali się na rynek południowych sąsiadów, którzy nie inwestowali w przetwórstwo ani w modernizację zakładów. Dlatego produkty z importu były mile widziane, często tańsze i lepsze od rodzimych. Zamiast unowocześ­niać swoje zakłady, co jest kosztowne, i inwestować, co może być ryzykowne, Babiš woli zablokować import konkurencyjnych produktów i wywołać negatywną kampanię w mediach. Nasi producenci powinni jednak się obawiać nie tylko piętnowania polskiego jedzenia. Bardziej niepokojący jest zapis w umowie koalicyjnej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2014, 2014

Kategorie: Świat