Przed wyborami w Wijewie dopisywano wyborców. Sąd wybory unieważnił, prokuratura stawia zarzuty Wyborami samorządowymi w wielkopolskiej gminie Wijewo zajmują się sąd i prokuratura. Wójt Ireneusz Zając, który w pierwszej turze przegrał rywalizację z Mieczysławem Drożdżyńskim, przed dogrywką zgodził się na dopisanie do rejestru wyborców 26 osób spoza gminy, mimo że nie mieszkały w niej na stałe. Pompowanie elektoratu przyniosło pożądany efekt – wójt wygrał drugą turę różnicą 14 głosów. Sąd ujawnił niespotykany w kraju proceder naruszenia Kodeksu wyborczego, a prawdopodobnie także Kodeksu karnego. Wybory zostały – jeszcze nieprawomocnie – unieważnione, wójta pozbawiono mandatu, a głosowanie ma się odbyć powtórnie. Do akcji wkroczyła też prokuratura. Wijewo to niespełna czterotysięczna gmina na pograniczu Wielkopolski i ziemi lubuskiej, najmniejsza w powiecie leszczyńskim. W jej skład wchodzi tylko siedem wsi sołeckich, mieszkańcy żyją głównie z rolnictwa i rzemiosła, w sezonie z turystyki, bo atrakcją gminy są połączone kanałami jeziora. Wielkopolanie cenią nad wyraz spokój i stabilizację, więc przez lata w Wijewie rewolucji we władzach samorządowych nie było. Rządzący gminą przez cztery kadencje Ireneusz Zając tylko w 2002 r. miał kontrkandydata, kolejne wybory wygrywał w pierwszej turze, mając co najmniej 77% poparcia. Dlatego w zeszłym roku 64-letni wójt o emeryturze nie myślał i był pewien sukcesu. Liczenie dusz Wyzwanie wielokadencyjnemu wójtowi rzucili dwaj młodsi kandydaci – 45-letni nauczyciel Radosław Zamiatała (z komitetu lokalnego) oraz 38-letni Mieczysław Drożdżyński, pracownik Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa we Wschowie, startujący z listy PSL. Ten pierwszy (pracownik samorządowej szkoły) z zadaniem odebrania części głosów drugiemu. Pierwszą turę wygrał właśnie Drożdżyński, o 153 głosy wyprzedzając urzędującego wójta, konieczna była zatem dogrywka. Przegrana oznaczałaby dla Zająca wcześniejszą emeryturę, poza tym nie wiadomo, czy następca nadal by zatrudniał w urzędzie gminy synową wójta, a w ośrodku kultury jego bratanka. – Przez dwa tygodnie dzielące obie tury głosowania w terenie aż wrzało – twierdzi Mieczysław Drożdżyński. – Gmina jest bardzo mała, każdy tu zna każdego, wiemy, kto z kim lub przeciwko komu, znamy powiązania rodzinne i towarzyskie. Obawa przed porażką była w obozie wójta bardzo widoczna. Ludzie zbierali się po domach i liczyli dusze. Rachunki nie wypadały jednak dobrze. Wójt musiał odrobić sporą stratę, nie było do końca pewne, kogo poprą głosujący w pierwszej turze na Zamiatałę. Trzeba było więc sięgnąć po niestandardowe sposoby. Ale o tym, że tak się stało, Mieczysław Drożdżyński dowiedział się dopiero w dniu wyborów. Przegrał dogrywkę różnicą tylko 14 głosów – Ireneusz Zając został wójtem na piątą kadencję. – Od członków komisji wyborczych i mężów zaufania otrzymałem informacje, że w lokalach pojawiły się osoby im nieznane, ale ujęte w spisie wyborców, więc z prawem do głosowania. W dowodach osobistych miały wpisane miejsce zameldowania m.in. w Zielonej Górze czy Sławie. Za namową rodziny i znajomych postanowiłem to wyjaśnić – wspomina Drożdżyński. W Wijewie zawrzało. Na portalach internetowych pojawiały się informacje o masowych domeldowaniach przed drugą turą, podawano konkretne przykłady. Mieczysław Drożdżyński i jego żona weryfikowali te doniesienia i ostatecznie Alicja Drożdżyńska złożyła w Sądzie Okręgowym w Poznaniu protest wyborczy. Domagała się w nim unieważnienia wyborów, bo do rejestru wyborców przed drugą turą dopisano aż 26 osób. To niemal tyle, ile w tej samej gminie przemeldowano przez pół roku przed wyborami. Dodatkowo udzielono aż 15 pełnomocnictw, które umożliwiają głosowanie w imieniu osób starszych lub niepełnosprawnych. Za obie procedury odpowiadał wójt Zając. Ponieważ o wyborze zadecydowało tylko 14 głosów, decyzje te miały wpływ na ostateczny wynik wyborów. Adwokat Michał Szczudło z Leszna, pełnomocnik Alicji Drożdżyńskiej, przyznaje, że początkowo nie wyglądało na to, by sprawa miała nabrać rozmachu stawiającego małą wielkopolską gminę w tak niekorzystnym świetle. Krewni wójta – Podejrzewano, że kwestionowanie wyborów jest wyrazem goryczy kandydata, który przegrał o włos – nie ukrywa mecenas Szczudło. – Także sąd na pierwszym etapie procesu podzielał stanowisko komisarza wyborczego, że nieprawidłowości dotyczące spisu wyborców powinny być rozpoznawane w innym trybie. Adwokatowi jednak udało się przekonać sąd, że protestująca Alicja Drożdżyńska nie miała obiektywnych możliwości uzyskania informacji o dopisanych wyborcach