Poszukiwany…

Poszukiwany…

Przez całe życie starał się być „aktorem z kropką”. Starannie przygotowanym – co do słowa, co do gestu. Ale życie wymuszało ciągłe improwizacje. Na szczęście! Wojciech Pokora 1934-2018 Wojciech Pokora miał być nie aktorem, ale mechanikiem samochodowym. Po maturze w Technikum Budowy Silników Samolotowych w Warszawie poszedł pracować przy samochodach do fabryki na Żeraniu. Co polegało na tym, że jak ze Związku Radzieckiego przychodziły gotowe pobiedy, trzeba było im doczepić tabliczkę z nazwą Warszawa. I czekać, kiedy o młodych „mechaników” – Pokorę Wojciecha i jego kolegę Turka Jerzego – upomni się wojsko. Albo kółko teatralne, które przygotowywało do występów na akademiach pierwszomajowych. Młody Pokora tak się nakręcił tymi recytacjami, że na egzaminie do szkoły aktorskiej wypalił przed Zelwerowiczem: „Wyszedł Lenin w podartym paletku…”. Nestor teatru był pewien, że szczeniak go podpuszcza, bo po kątach recytowało się tego Majakowskiego w wersji: „Wyszedł Lenin w podartym napletku…”. Kiedy jednak ustalono, że to nie kpiny, lecz młodzieńcze pierwszomajowe zaczadzenie, Pokora z Turkiem zaczęli się kręcić koło teatru. Co miewało przykre konsekwencje, bo inżynierska z dziada pradziada rodzina Pokorów uznała Wojtka za zakałę. Matka jego narzeczonej, Hani, rozpaczała zaś, że już lepiej byłoby, gdyby córka wyszła za cyrkowca. Wygłupy podobne, ale pieniądze większe. Ślub cywilny Pokorowie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 07/2018, 2018

Kategorie: Kultura