Potknęła się na salonach

Potknęła się na salonach

Zyta Gilowska więcej robiła dla władz PO niż dla regionu lubelskiego – tak o jej odejściu mówi się w Lublinie Następnego dnia po konferencji prasowej, która odbyła się 23 maja, w biurze poselskim prof. Zyty Gilowskiej przy Krakowskim Przedmieściu w Lublinie panował zupełny spokój. A jeszcze kilkanaście godzin wcześniej było tu prawdziwe trzęsienie ziemi. – Nie złamałam prawa, statutu Platformy Obywatelskiej ani zasad etycznych – przekonywała wiceprzewodnicząca PO i przewodnicząca regionu lubelskiego zebranych na specjalnej konferencji prasowej dziennikarzy. – Zarząd Krajowy PO podejmując decyzję o postawieniu mnie przed sądem koleżeńskim, chciał mnie usunąć z partii, upokorzyć i potraktować obelżywie. Posłanka stwierdziła, że padła ofiarą nagonki, a władze PO nie mają prawa jej rozliczać. – Ponieważ nigdy nic mi nie dały – grzmiała zza stołu. – Prędzej ja mogłabym zapytać kolegów, co otrzymali ode mnie. A otrzymali kompetentne publikacje i fachowe ekspertyzy. Na potwierdzenie tego pokazała dziennikarzom opracowany w kwietniu 2005 r. projekt kodeksu etycznego PO sygnowany przez nią i jej syna Pawła Gilowskiego oraz projekt uchwały (druk nr 3885), którego autorem był również jej syn Paweł. Bo to on m.in. stał się przyczyną postawienia pani poseł zarzutu nepotyzmu, a miarka się przebrała z powodu jej synowej Anny. Przypomnijmy. Zycie Gilowskiej zarzucono, że za ekspertyzy i projekty uchwał płaciła synowi z funduszy przeznaczonych na prowadzenie biura poselskiego, a następnie forsowała jego kandydaturę na lidera lubelskiej listy Platformy do Sejmu, w wyniku czego po trzykrotnym głosowaniu zarząd regionu lubelskiego wystawił Pawła Gilowskiego na pierwsze miejsce na liście wyborczej okręgu nr 6. Zarzucono też Gilowskiej, że w swoim biurze poselskim zatrudniła sympatię syna – późniejszą żonę, a następnie załatwiła jej pracę w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Lublinie. – Moja żona pracowała w biurze poselskim od 2001 r. do sierpnia 2004 r. – potwierdza prawnik Paweł Gilowski. – Gdy rozpoczynała pracę, nie była jeszcze moją żoną. Chyba trudno sobie wyobrazić, że mama zwolniłaby z biura pracownicę tylko za to, że wyszła za mąż za jej syna. Pracowałem na rzecz mamy – tłumaczy – a ona postanowiła mi za to zapłacić. Nieetyczne byłoby za wykonaną ciężką pracę nie otrzymywać wynagrodzenia. Anna Gilowska została zatrudniona w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym od października 2004 r. Na etat asystenta sędziego było ponad dwóch chętnych na miejsce. – Skończyła studia prawnicze z wynikiem bardzo dobrym i studium na KUL, dlaczego więc nie miałbym jej zatrudnić – dziwi się prezes WSA, Edward Oworuszko. – Zarzut nepotyzmu można postawić w każdym sądzie. Znam wiele przypadków, w których dzieci znanych prawników znajdują pracę w sądach. „Jestem zmuszona do rezygnacji z członkostwa w PO – napisała Gilowska w oświadczeniu wręczonym dziennikarzom. – Kierując sprawę naruszania przeze mnie „standardów zachowań publicznych” do sądu koleżeńskiego, Zarząd Krajowy PO (…) świadomie podjął decyzję zorganizowania własnej wiceprzewodniczącej „pokazowego procesu””. W lubelskiej PO bardzo żałują decyzji Gilowskiej. – To wielka strata dla Lublina i całej partii. Kto teraz będzie kierował regionem? – pyta Piotr Czubiński z zarządu regionu lubelskiego. – Na moje ręce nie wpłynęła jeszcze pisemna rezygnacja prof. Gilowskiej – twierdzi Dariusz Jedlina, przewodniczący zarządu powiatu Lublin i członek zarządu regionu. – To wielka szkoda dla polskiej polityki. Dariusz Piątek był tym członkiem zarządu regionu, który jako jeden z nielicznych oficjalnie krytykował pewne posunięcia przewodniczącej Gilowskiej, między innymi za wystawienie syna na liście wyborczej. – Wzięła w niej górę miłość matczyna, a nie zimna polityka – stwierdza. – Jednak to nie powinno tak się skończyć. Po tym skandalu lubelska organizacja będzie musiała złapać spokojny oddech. W innych partiach odejście gwiazdy PO jest przyjmowane z mieszanymi uczuciami. Andrzej Mańka, poseł LPR, nie jest zaskoczony jej decyzją. – Panią poseł znam od bardzo dawna. W latach 90. współpracowałem z nią w samorządzie w Świdniku. Myślę, że zrobiła to, licząc na wywarcie efektu politycznego: „Ja rezygnuję, a wy mnie proście, bym wróciła”. Ale jest też drugi aspekt tej sprawy. Decyzję o odejściu posłanki Gilowskiej władze PO wykorzystały do promocji swojej partii. Do pokazania, że jest to ugrupowanie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 22/2005

Kategorie: Kraj