Pożegnanie

Pożegnanie

Mój ośmiolatek już w łóżku, czytamy na dwa głosy książkę „Przygody Filonka Bezogonka”, nagle ożywa telefon. 3 maja i nietypowa godzina. Kto może dzwonić? Niepokój, jak nagła depesza w sztukach Zapolskiej. Tak dowiedziałem się, że odeszła moja mama. Taka śmierć, nawet jeśli spodziewana, to małe trzęsienie ziemi. Przez chwilę wszystko się chwieje. Kiedy nazajutrz jadę do mamy, by ostatecznie z nią się pożegnać, mijam podwarszawski cmentarz Żołnierzy Września. Tam w zbiorowej mogile leży mój dziadek ze swoimi żołnierzami. Zginęli w obronie Warszawy. 20 lat temu przypadkiem znalazłem ten zagubiony po wojnie grób, jeśli to był przypadek. I czy teraz przypadek, że to miejsce jest na mojej trasie żałobnej? To naturalna i najkrótsza droga. Przystaję na chwilę, żeby jemu, niespełna 40-letniemu, powiedzieć, że umarła jego córka i że miała 90 lat. Ona po latach została porucznikiem Armii Krajowej, więc On musiałby jej salutować jako podporucznik. (Uciekł ze szkoły do legionów, zamiast studiów była wojna roku 1920, nie miał wykształcenia, mimo Virtuti Militari i kilku krzyży nie mógł za wysoko awansować). Dotykam granitu, płowieje już napis z jego nazwiskiem. Rzeczy po zmarłych są jak pióra po ptaku. Jakże trywialne są urzędowe czynności wobec śmieci. Urzędnicy powinni być w czarnych maskach i w togach. I nic nie mówić. Myślę o słowach z wiersza Leśmiana „Do siostry”: „Śmierć patrzy w kość, nie w twarz!”. Warszawa w słońcu, jadę szybciej niż zwykle, dręczę wszystkie moje konie w samochodzie. Nazajutrz do naszej parafii. Tam proboszcz, młody, ładny i bardzo cywilny. Ma w swoich teczkach informację, że w naszym domu nie przyjmowano księdza po kolędzie. I nawet ktoś powiedział arogancko: „Moją modlitwą jest poezja”. Ja? Nie pamiętam, ale możliwe. Już rzadko się modlę wierszami. Nie wiedziałem, że Kościół zbiera na mnie materiały jak kiedyś pewne służby. Dał jednak łaskawie zgodę na mszę w kościele św. Karola Boromeusza, ale na zgodzie komentarz: „Parafia od lat nie miała kontaktu ze zmarłą, brak przyjęć w czasie kolędy”. Ja sam chyba zażyczę sobie pogrzebu świeckiego. Zaczynam mieć serdecznie dosyć naszego Kościoła. Migawki wspomnień, a wspomnienia mamy, jeśli mi je opowiedziała, są też moimi. Rok 1940, ulica na Żoliborzu, idzie z Gajcym na tajny wieczór autorski, będą tam Trzebiński, Bojarski; była blisko z grupą poetycką „Sztuka i Naród”. Zbliża się dwóch żołnierzy niemieckich, Gajcy miał broń, ona gazetki, przytulają się i udają kochanków. „Wojna to okrutne lekcje okupacji – wspominała mama. – Pamiętam akademie, inscenizacje sztuk teatralnych, teatrzyki poezji, gdy aktorzy milkli, nasłuchując huku wystrzałów, łoskotu żandarmskich butów na bruku, na schodach. Kiedy recytator z wahaniem, czekając znaku, podejmował niedokończone zdanie”. Potem był wielki spektakl powstania, w którym mama wzięła udział, widząc od początku jego absurd: Na polach chwały Pszczoły pył niosą Dojrzałe w kwiatach spojrzenia Wysuszonych oczu Trawy na bohaterstwie wyżej urosły Przegrana bitwa Chrzęści w żołądkach krów Łódź po wojnie, przypadkowe nieprzypadkowe spotkanie moich potem rodziców. Znam każdy szczegół, jak schodziły się i rozchodziły ich drogi, abym w końcu mógł zaistnieć. Aż strach tak wiele wiedzieć o swoich początkach i o tym, jak one były nieoczywiste. Szalał stalinizm. Mamie udało się wyjść z tego czasu bez wierszy zaangażowanych. Nieco nagięła jednak liryczną poetykę do wymogów czasu i nawet wieściła jej kres, ale jak ładnie: Mieszkam na wysokości dymów fabrycznych Na linii pochyłych dachów Nie jestem więc Sama Widzę stąd poezji czułej zachód Gdy w chmurze dymu więdnie wiersz liryczny A też na przekór tamtym czasom wiersz pełen radości życia: Spojrzenie Fajerwerki lampiony muzyka Noc – jak kula czarnoksiężnika Noc – jak muszla pełna muzyki A ja sama tutaj ja z nikim Tańczą piją pod ręce się wiodą Lśnią płomyki wina w krysztale A ja siedzę nad szklaneczką z wodą Duże papierosy palę I wybuch śmiechu rozbłysnął jak raca Złoty pierścień po stole się toczy Ścianę muzyki na ziemię przewracam – To ty spojrzałeś mi w oczy Mama dzięki swoim książkom dla dzieci należała do dziesięciu autorów PRL mających największe nakłady. I była dobrą poetką.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2015, 2015

Kategorie: Felietony, Tomasz Jastrun