Prawdziwa sztuka to alchemia

Prawdziwa sztuka to alchemia

Rozmowa z Waldemarem Zawodzińskim Nigdy nie zakładam, czy przedstawienie ma być nowatorskie, czy też wyreżyserowane „po bożemu” – Co jest takiego pociągającego dla twórców w operze, że podejmują się jej reżyserowania? – Za innych twórców nie chciałbym się wypowiadać. W moim przypadku jest to niezrealizowane marzenie z dzieciństwa. Chciałem być muzykiem, ale nim nie zostałem. Żałuję. Reżyseria przedstawień operowych daje mi przedsmak bliskiego obcowania z muzyką. Dla mnie, reżysera dramatycznego, praca w operze jest interesująca, choćby z tego względu, że dramat sceniczny wywodzi się z muzyki, a nie z literatury. Oczywiście jest wiele oper, w których związek muzyki ze słowem jest niezwykle głęboki. Jednak wszystko to, co jest najistotniejsze w operze, zapisane jest w partyturze. I to dla mnie jest najbardziej pociągające. – Pańska droga do opery była dość kręta, bo zanim skończył pan reżyserię, ukończył pan studia na łódzkiej ASP. Te studia oddalały od opery czy może przybliżały do niej? – Wtedy jeszcze nie myślałem o tym, że będę jako reżyser pracował w operze, ale gdzieś była we mnie potrzeba „dotykania” teatru, na ile oczywiście było to możliwe. Wyczulenie na wszystko, co związane z teatrem, w szerokim tego słowa znaczeniu, zawsze było u mnie duże i studia plastyczne jeszcze bardziej to rozbudziły. – ASP pomogła w rozumieniu opery, muzyki? – Wchodząc, a później zagłębiając się w jedną dziedzinę sztuki, rozbudzamy naszą wyobraźnię i uwrażliwiamy się na inny rodzaj sztuk. I tak było w moim przypadku. Dzięki liceum plastycznemu i Akademii Sztuk Pięknych zainteresowałem się scenografią. Od tego momentu miałem jasno wytyczony cel: teatr, który, jak wiemy, jest syntezą sztuk… – Nie wystarczała panu scenografia? – Scenografia była i jest dla mnie niezwykle ważną dziedziną mojej działalności. Ważną, ale nie najważniejszą. Na ogół gdy podejmuję się reżyserii konkretnego projektu, pracuję również nad scenografią. Myśląc o postaciach scenicznych, o dramatach, jakie w sobie noszą, o konfliktach między bohaterami, myślę jednocześnie o przestrzeni, w której ma się rozgrywać dramat. Bywa, że inni reżyserzy zapraszają mnie, scenografa, do współpracy. Jeśli to interesujący reżyser, chętnie tę propozycję przyjmuję i staram się być w pełni oddanym, lojalnym scenografem. To, że jestem również reżyserem, pomaga mi wówczas w jak najgłębszym zrozumieniu koncepcji reżysera. Ważne, żeby w takim przypadku reżyser nie konkurował we mnie ze scenografem. Bywa również, i to nie tylko ze względów czasowych, że zapraszam do współpracy znakomitych projektantów kostiumów. Nauczyłem się, a nie było to początkowo takie łatwe, by nie traktować ich jako wykonawców moich pomysłów, tylko jako współtwórców przedstawienia. – Niektórzy w takiej wizji opery chętnie by pewnie jeszcze dyrygowali. – Mnie to nie grozi. – Opera w klasycznym rozumieniu trzyma się mocno, ale muzyczny świat zmierza w stronę musicalu. To dobrze wieści operze? – Nie widzę powodów do niepokoju. Teatr operowy to niezwykle żywy teatr i, wydaje mi się, przeżywający rozkwit. Nie sądzę, aby w najbliższym czasie, a i chyba kiedykolwiek, operze cokolwiek zagrażało ze strony innej formy teatru muzycznego. To, że musical jest modny i ma bardzo wielu odbiorców, tylko cieszy, ale teatrowi operowemu to nie zaszkodzi. Opera była i jest sztuką elitarną i taką pozostanie i zawsze będzie miała swoją wierną publiczność. – Śpiew solistów z playbacku w operze to dla pana świętokradztwo? – Tak. To przeciwko tej sztuce. Teatr operowy to żywy kontakt z orkiestrą i śpiewakami. Do opery idzie się na kreacje wokalno-aktorskie. Gdyby nie było „żywego głosu”, spektakl byłby nieporozumieniem. Owszem, jakieś efekty dźwiękowe rzadko, ale mogą być z taśmy, ale śpiew?! To byłaby śmierć opery. Nagrań można posłuchać w domu. – Co odróżnia znakomitego śpiewaka od rzemieślnika? – W zawodach artystycznych z dużym szacunkiem odnoszę się do rzemieślników. Wierzę w pracowitość. Dążę do otaczania się profesjonalistami. Lecz prawdziwa sztuka to alchemia. Wybitni artyści to ludzie obdarzeni szczególnymi darami. Rzemieślników się ceni, ale wielbi się artystów. – W takim razie reżyserzy nie powinni chętnie pracować z wielkimi divami, bo one mają swoje fanaberie, fochy, często robią wbrew reżyserom. – Nieprawda. To błędne wyobrażenie. Nie bez powodu wielu artystów nazywamy znakomitymi, nie tylko dla wielkiej urody głosu czy perfekcyjnej techniki. Również dlatego, że wybitnych śpiewaków cechuje nierzadko skromność i duża kultura osobista. Potrafią docenić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 41/2009

Kategorie: Kultura