Rozmowa z Wojciechem Siemionem Pół wieku po premierze „Wieży malowanej” To było za jego STS-owskich czasów, pod koniec lat 50. Wojciech Siemion namawiał Jerzego Andrzejewskiego, aby napisał dla Studenckiego Teatru Satyryków coś o Prometeuszu. Andrzejewski się wzbraniał, ale kiedy Siemion przywiózł mu ze Stanów cały pakiet materiałów od Jana Kotta o mitycznym herosie, wreszcie uległ namowom. Wyszedł z tego poemat sceniczny, którego bohatera miał zagrać… Siemion. Prometeusza? Nie inaczej. Tak go pisarz odmalował we wstępie: „Powinien go grać aktor charakterystyczny, o posturze ciężko wyciosanej, nie nazbyt wysoki, raczej brzydotą fascynujący niż urodą, męski i silny (…). Aktor, grający PROMETEUSZA, powinien rozporządzać wszechstronnie doskonałym głosem, ponieważ przez cały czas widowiska – nieruchomy – grać musi głosem”. Siemion Prometeusza nie zagrał, ale szkic do portretu ku chwale aktora pozostał. O drodze artystycznej Wojciecha Siemiona zadecydował wieczór 6 grudnia 1956 r. Wtedy młody aktor wystąpił ze swym pierwszym, profesjonalnie przygotowanym spektaklem jednoosobowym. W warszawskim Teatrze Rozmaitości odbyła się premiera przedstawienia „Liryka i satyra”, granego potem w tzw. wolne dni teatru. Siemion mówił liryki (w części pierwszej) i wiersze satyryczne (w drugiej) swego ukochanego poety Gałczyńskiego. Spektakl trwał dwie i pół godziny. Wykonawca doczekał się pierwszej wzmianki recenzenckiej w „Trybunie Ludu”, a nawet półtoraminutowej relacji w Polskiej Kronice Filmowej – która sfilmowała fragment z drugiej części widowiska – recytację „Pomnika studenta”. – Wszyscy widzieli – wspominał później – jak wskakiwałem na krzesło, zakładałem na szyję płachtę gazety, by stać się pomnikiem. Potem inni poeci, którzy usłyszeli, jak Siemion deklamuje, zaczęli go nakłaniać, aby zainteresował się ich wierszami. Nie mogło być lepszej okazji do poznania osobistego dźwięku poety – a na tym Siemionowi zależało najbardziej. Próbował zbliżyć się do indywidualnego sposobu mówienia poezji, aby w ten sposób głębiej wniknąć w znaczenia ukryte w wierszu. – Poeta zostawia zapis – powie po latach. – Ja muszę znaleźć formę dźwiękową dla wiersza. Żeby nie pracować żmudnie, idę do poety i proszę: – Przeczytaj mi to na głos… – Niełatwo pana zastać w Petrykozach, ciągle pan w ruchu… – Zdrowie jako tako dopisuje, a jeśli człowieka zapraszają, jak odmówić? – Myśli pan, że będą lepiej rozumieć poezję po pańskiej „Lekcji czytania”? – Nie wiem, ale nie ustaję w próbach. Jak pan wie, zebrała się już tych moich prób wcale pokaźna biblioteczka: Białoszewski, Norwid, Rej, Różewicz, Wat, Gałczyński, Mickiewicz… – …a ostatnio Słowacki. – Właśnie, Słowacki, z nim też kłopot, Polacy nie umieją czytać jego wierszy, w tym sęk. Każdy zna wiersz Słowackiego „Rozłączenie”: „Rozłączeni – lecz jedno o drugim pamięta” i zawsze atakujemy słowo „pamięta”. No tak, rozłączeni, jedno o drugim… Zapytam: kto o kim pamięta? – Jedno o drugim. – No, tak. To zależy, czy my to odczytujemy „lokomotywowo”, czyli wedle uporczywie stosowanego wzorca słynnego wiersza Juliana Tuwima „Lokomotywa”, czy po Słowackiemu. Bo trzynastozgłoskowiec musi się rozpaść pauzą po siódmej zgłosce: „Roz-łą-cze-ni, lecz jed-no/” i tu jest przecudowne wyrafinowanie Słowackiego. Bo po słowie „jedno” musi być pauza. I wtedy wiadomo, co zapisał. „Jedno” pamięta, czyli „ja” liryczne pamięta. – Ale nie zawsze pamiętają recytatorzy. – Dlatego musiałem napisać książkę o czytaniu Słowackiego. Pierwszy koncert poezji Słowackiego, ponadgodzinny, robiłem 50 lat temu! Szmat czasu. Wtedy też był Rok Słowackiego. Zrodzona w autobusie – Skoro jesteśmy przy jubileuszach – w tym roku, dokładnie 24 listopada, upływa pół wieku od pamiętnej premiery „Wieży malowanej” w warszawskim Studenckim Teatrze Satyryków, którą uznano za rehabilitację folkloru i za narodziny nowoczesnego teatru jednego aktora. Jak to się zaczęło? – „Wieża malowana” urodziła się w autobusie. Dosłownie. Działo się to w drodze z Warszawy do Wiednia, gdzie trzema autobusami podążaliśmy na Festiwal Młodzieży i Studentów. Miałem tam reżyserować wraz ze Zbyszkiem Cybulskim polski program artystyczny. Jechaliśmy dwa dni, a ja po drodze opowiadałem Andrzejowi Munkowi, Andrzejowi Jareckiemu i Adamowi Kilianowi, jak piękne i nieprzebrane są skarby
Tagi:
Tomasz Miłkowski