To decydenci od klasycznej energetyki są zainteresowani tym, żeby zielona energia się nie rozwijała Prof. Krzysztof E. Haman – geofizyk z Uniwersytetu Warszawskiego specjalizujący się w fizyce atmosfery, członek korespondent PAN Napisał pan do redakcji „Do Rzeczy” list w sprawie artykułu „Klimatyczny szwindel” Łukasza Warzechy, opublikowanego kilka tygodni temu na łamach tego tygodnika. Dlaczego? – Zrobiłem to, ponieważ napisano tam bzdury. Koniecznie trzeba się temu przeciwstawiać, nie dopuszczać do takiego ogłupiania ludzi. Chciałem przede wszystkim sprostować zamieszczone w tygodniku kłamstwa na temat portalu Nauka o klimacie oraz IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change, czyli Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu). Łukasz Warzecha twierdzi, że IPCC to ciało upolitycznione. – IPCC to zespół ekspertów, którego celem jest dostarczanie rządom raportów będących syntezą wiedzy naukowej na temat zmian klimatu i ich konsekwencji. Raporty powstają w ten sposób, że grupy robocze, liczące po kilkudziesięciu specjalistów, robią przeglądy literatury naukowej – głównie fachowych czasopism o międzynarodowym zasięgu. Następnie grupy wzajemnie recenzują swoje raporty. Główny zespół IPCC to ludzie delegowani z takich instytucji jak nasz Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej, ze 195 krajów członkowskich. To oni biorą odpowiedzialność za syntezę raportów przygotowanych przez poszczególne grupy. Mają niewielki wpływ na ostateczną redakcję, dbając o ich polityczną poprawność z punktu widzenia różnych rządów – jednak generalnie raporty IPCC są politycznie neutralne. Zarzuty klimatycznych negacjonistów, czyli środowisk, które sprzeciwiają się tezie o antropogenicznych zmianach klimatu, są jednak takie, że rządy celowo wyznaczają naukowców pasujących do pewnych założeń. To możliwe? – Mogę powiedzieć, jak jest u nas. Z Polski do grup roboczych IPCC trafili np. prof. Mirosław Miętus, dyrektor Instytutu Geografii Uniwersytetu Gdańskiego, kierownik Katedry Meteorologii i Klimatologii Instytutu Geografii Uniwersytetu Gdańskiego, i prof. Zbigniew Kundzewicz, polski hydrolog i klimatolog, profesor nauk o Ziemi związany z Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu. To nie są osoby, które byłyby wybierane „pod jakimś kątem”. Zdecydowały o tym wyłącznie ich kwalifikacje. Z naszej strony nie było więc na pewno żadnych motywów politycznych i nie sądzę, aby tak było w innych krajach, patrząc na nazwiska, które tam się pojawiają. To poważni naukowcy, pracownicy instytucji naukowych, finansowani z grantów. Ci grantodawcy z kolei, przynajmniej w wypadku podstawowych nauk ścisłych i przyrodniczych, są zainteresowani nie konkretnym wynikiem, ale tym, żeby badania i prace naukowców w istotny sposób poszerzały naszą wiedzę i nadawały się do publikacji w poważnych czasopismach. U nas jest to np. Narodowe Centrum Nauki w Krakowie. Może jednak mogą mieć jakiś interes w popieraniu „klimatystów”? – Przecież dla rządów to nie żaden interes, tylko kłopot! Nie jestem członkiem rządu, ale gdybym nim był, wolałbym, aby tego kłopotu nie było. Nasz konserwatywny rząd powinien więc teraz wysłać do IPCC naukowców, którzy negują globalne ocieplenie. – Tylko że takich poważnych naukowców praktycznie nie ma. Tomasz Cukiernik w kolejnym artykule w „Do Rzeczy”, również o klimacie, powołuje się np. na nieżyjącego już prof. Zbigniewa Jaworowskiego. Był on lekarzem specjalizującym się w ochronie radiologicznej, m.in. organizatorem osłony radiologicznej po Czarnobylu. Klimatem zajmował się po amatorsku i również pisał głupoty. Z nim też prowadziłem zresztą polemiki. Prawicowe media mówią jednak, że to szwindel, który ma służyć zarabianiu pieniędzy, np. na zielonej energii. – To nieprawda. Ci naukowcy nie są z tym związani. To raczej decydenci od klasycznej energetyki mają kupę pieniędzy i są zainteresowani tym, żeby zielona energia się nie rozwijała. Na nafcie i węglu się zarabia, a na zielonej energii… podobno też, ale to jest jeszcze w powijakach. Nasz rząd broni więc tego węgla rękami i nogami. I rzeczywiście – Europa odpowiada tylko za kilkanaście procent światowej emisji dwutlenku węgla. Głównym problemem są takie kraje jak Chiny czy Indie. Ale ktoś musi zacząć coś robić. Działania, które Europa chce podejmować, mimo że jest odpowiedzialna za mały wycinek problemu, zainicjują prędzej czy później, miejmy nadzieję, akcję globalną. Łukasz Warzecha powołuje się w tekście na to, co mówi prof. Richard Lindzen, fizyk atmosfery. – Znam profesora od co najmniej pięćdziesięciu kilku lat, do pewnego stopnia się przyjaźniliśmy, choć ta przyjaźń była podtrzymywana głównie na spotkaniach czy konferencjach. Bardzo sympatyczny człowiek. Natomiast nie zgadzam się










