Prawo właściciela

Prawo właściciela

Nie było w czasie polskiej transformacji rządu, w którym partyjniactwo osiągnęłoby takie rozmiary i cechowało się równą bezwstydnością Krystyna Filińska, 26 lat pracy w Uzdrowisku Świnoujście, w 1998 r. po raz pierwszy wygrała konkurs na dyrektora. Rządziła wówczas AWS. Uzdrowisko było państwowe, tak jak dziś. Jego zadłużenie wynosiło 800 tys. zł. W roku ubiegłym wypracowało 300 tys. zysku. Zainwestowało 800 tys. w modernizację. Wymówienie przyszło faksem. Nie podano uzasadnienia. Nie sformułowano zarzutów. Od kwietnia zmieniono w podobny sposób dziewięciu dyrektorów polskich uzdrowisk. Z dwudziestu pięciu. Pani Filińska, mianowana za rządów ministra Wąsacza, przeżyła na stanowisku przynajmniej dziewięciu ministrów z AWS, z SLD, wreszcie z PiS. Zaufany braci Kaczyńskich, ich kolega ze studiów, niejaki Jasiński Wojciech, wreszcie się jej pozbył. Podobnie jak pozbywa się innych nie przez siebie mianowanych dyrektorów, prezesów i członków zarządów. W obronie Filińskiej wystosował list do ministra skarbu Lechosław Goździk. Legenda 1956 r. Legenda warszawskiego FSO. To Goździk animował warszawski Październik. Szybko musiał zwijać manatki ze stolicy. Osiadł w Świnoujściu. Był szyprem kutra rybackiego. Dla ludzi coś z Polską, poza własnym interesem, mających wspólnego, nazwisko Goździka znajduje się pośród kilkunastu, co najwyżej kilkudziesięciu nazwisk z Panteonu narodowej dumy. Każdy minister niepodległej Polski, niezależnie od swej partyjności, powinien zatrzymać się, kiedy Lechosław Goździk protestuje. On nie miesza się do polityki. Jest na emeryturze. Unika zaangażowania. Jeśli kładzie teraz swój autorytet na szali, widać inaczej nie może. Ludzi gęby sobie wycierających „Solidarnością” informuję – Lechosław Goździk dla działaczy pierwszej, prawdziwej, uczciwej „Solidarności” był ikoną. Ze wzruszeniem przyjmowaliśmy go na I Zjeździe NSZZ „Solidarność” w hali Oliwii we wrześniu 1981 r. Byli tam bracia Kaczyńscy. Nie mogą nie pamiętać Goździka. Nie mogą nie znać jego dyskrecji, spokoju, godności, elegancji. PiS w kampanii wyborczej mówił coś o zawłaszczaniu państwa przez SLD. Słusznie. Żadna partia nie powinna mieszać się w mechanizmy gospodarki. W funkcjonowanie przedsiębiorstw. W nominacje i zwolnienia ich kierownictw. Partie polityczne, poprzez instytucje polityki, są po to, by tworzyć regulacje, ramy prawne, a nie by prowadzić poprzez podporządkowane sobie osoby działalność gospodarczą. Uzdrowisko Świnoujście nie ma charakteru strategicznego dla Polski. Jest małym, peryferyjnym przedsiębiorstwem. Więcej od zysku, który wypracowało w ubiegłym roku, kosztuje limuzyna wożąca Jarosława Kaczyńskiego. Nie powinno ono w ogóle interesować ministra skarbu. A już na pewno nie powinien on decydować o jego dyrekcji. Powinno pozostać własnością publiczną. Nie wiem, czy koniecznie własnością państwa na centralnym szczeblu jego organizacji. Wystarczyłoby, by organem założycielskim było samorządowe województwo. To kwestia dyskusji, wielu ścierających się poglądów i ocen. Powinno pozostać własnością publiczną, bo wartość uzdrowiska, a i miejscowości, w której funkcjonuje, zależy też od polityki publicznej. Podobnie jak jego koszty i zyski. Są to zależności wielostronne. W polskim systemie prawnym i w polskiej kulturze życia publicznego ze wszech miar lepiej jest zachować, w tym przypadku, własność publiczną. Nie może być zgody na widzimisię ministra, jeśli idzie o kwestię mianowania kierownictwa uzdrowiska, jego dyrekcji. Kształtowane być one powinny przez organy, w których zasiadają przedstawiciele władz wybranych w wyborach lokalnych i zależnych od oceny mieszkańców. Przez przedstawicieli ubezpieczycieli zdrowotnych. Przez przedstawicieli nadzoru zdrowotnego i nadzoru właścicielskiego. Rolą ministra jest określenie jasnych kryteriów oceny. A także wypracowanie procedury odwołania w sytuacjach nadzwyczajnych. Sąd administracyjny powinien być tu instancją odwoławczą. Tymczasem słyszymy, że „właściciel, czyli skarb państwa, ma jednak prawo odwoływać prezesów uzdrowisk”. Właściciel, czyli partyjny aparatczyk, który sam nigdy niczego nie zbudował, nie prowadził żadnego liczącego się przedsięwzięcia gospodarczego, a jego najważniejszą kompetencją jest bliska znajomość z braćmi Kaczyńskimi. To kolejny przypadek bezwstydnego, niczym, a już zwłaszcza interesem państwa i poczuciem przyzwoitości, nieograniczonego upartyjniania gospodarki. Przypomnę niedawną decyzję zmiany prezesa PZU. Uzasadnienie było to samo. „Właściciel, a jest nim skarb państwa, ma prawo…”. Więc z prawa tego korzysta. Dowolnie. Bez jakiegokolwiek merytorycznego uzasadnienia. Ignorując przy tym niezwykle skomplikowaną sytuację prawną, w którą zresztą PZU prawica po trzykroć wpędziła. Sprzedając najpierw pokaźny pakiet akcji Eureko

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 30/2006

Kategorie: Opinie