Prorodzinny prezydent

Prorodzinny prezydent

Decyzje kadrowe Lecha Kaczyńskiego trafią do Trybunału Konstytucyjnego

Trybunał Konstytucyjny ma sprawdzić, czy prezydent Warszawy, Lech Kaczyński, nie złamał konstytucji, zwalniając w maju prawie tysiąc stołecznych urzędników. Werdykt zapadnie dopiero za kilka miesięcy. A wydawać go będzie m.in. sędzia TK, Marek Safjan, którego żona do niedawna była jednym z zastępców prezydenta Kaczyńskiego. Jeśli orzeczenie okaże się niekorzystne dla prezydenta, będzie on musiał przeprosić wyrzuconych, przyjąć ich do pracy lub przyznać odszkodowania. Najprawdopodobniej miasto będzie musiało wypłacić wielomilionowe odszkodowania.
Chociaż normą w polskiej polityce jest, że zwycięzca bierze wszystko, Lech Kaczyński przewyższył wszystkich gorliwością w pozbywaniu się urzędników, których zatrudnili poprzednicy. Naprzeciw jego czyścicielskim zapędom wyszła tzw. ustawa warszawska reformująca ustrój stolicy. W ub.r. wraz z wyborami samorządowymi przestały istnieć gminy i powiaty. Zostały przekształcone w dzielnice miasta, przez co automatycznie straciły część kompetencji, a ich samodzielność została znacznie ograniczona. 6 tys. urzędników, zgodnie z ustawą warszawską, zostało pracownikami ratusza, ale ich bezterminowe umowy wygasały pod koniec maja. Dzięki temu prezydent nie musiał zwalniać niechcianych pracowników – wystarczyło nie przedłużyć im umowę o pracę. Zatrudnienie miało stracić tysiąc osób, a informację o tym, kto pożegna się z posadą, należało – zgodnie z prawem – rozesłać do 30 kwietnia 2003 r. Ten dzień warszawscy urzędnicy wspominają jako prawdziwy horror. Chociaż prezydent na podjęcie decyzji miał sześć miesięcy, zwlekał, przedłużając zdenerwowanie i niepokój ludzi niemal do ostatnich godzin. Ponieważ urzędnicy pracują do 16 i po tej godzinie mogli wyjść do domu, nie czekając na informacje, Kaczyński znalazł na to sposób i po prostu zakazał urzędnikom opuszczania miejsca pracy, dopóki nie dotrą do nich wieści z ratusza. Dochodziło do absurdalnych sytuacji. W urzędzie dzielnicy w Wawrze ochroniarze dostali nawet polecenie, aby po godzinie 16 zamknąć drzwi i nie wypuszczać urzędników z budynku. Dzięki temu nie wymknęła się żadna ofiara.
Przez kilka miesięcy atmosfera w urzędach była dramatyczna, bo nikt nie znał klucza, jakim kierował się Kaczyński przy typowaniu ludzi do zwolnienia. W marcu rozesłał pismo, że o pracę raczej mogą być spokojni urzędnicy po 45. roku życia, chyba że są niekompetentni lub istnieje podejrzenie co do ich uczciwości. Nie spodobało się to jednak prawnikom, którzy wytknęli, że kodeks pracy nic nie wspomina o wieku 45 lat jako wieku ochronnym dla pracowników. No i kto miałby oceniać mgliście ujęte urzędnicze kompetencje? Ostatecznie Kaczyński wyrzucał zarówno tych przed 45. rokiem życia, jak i po. Najwięcej zwolnień było w urzędach dzielnic, w których PiS miało swoich burmistrzów. W ten sposób zrobiło się miejsce dla swoich.
Z pracą pożegnało się niemal tysiąc urzędników. Około 300 z nich zdecydowało się zaskarżyć decyzję Kaczyńskiego do sądu pracy. – O tym, że nie ma mnie na liście przyjętych do ratusza, dowiedziałam się od koleżanki 30 kwietnia, pół godziny przed północą. To było niespodziewane – opowiadała w jednej ze stołecznych gazet Teresa Gajewska. Przez trzy lata jako inspektor w Wydziale Architektury Gminy Ursynów sporządzała plany zagospodarowania przestrzennego oraz opiniowała m.in. podziały gruntowe, wcześniej 25 lat przepracowała w Biurze Planowania Rozwoju Warszawy.
22 grudnia sąd pracy postanowił zwrócić się do Trybunału Konstytucyjnego, czy przepis, na który powoływał się prezydent, jest zgodny z konstytucją.

Władza dla swoich

Polityka kadrowa prezydenta od początku budziła kontrowersje. Warszawscy radni śmieją się, że profesor prawa Lech Kaczyński – specjalista od prawa pracy – kiepsko musiał się uczyć, bo wyrzuca i przyjmuje urzędników przede wszystkim według własnego uznania. Zdarza się, że jego decyzje personalne podważa sąd pracy. Do sądu musiał się zwrócić np. wybrany legalnie Zarząd Wawra. Początkowo we władzach tej dzielnicy zasiedli sami działacze PiS. O nominacji nie zdecydowało bynajmniej ich zaangażowanie w pracę na rzecz Wawra, bowiem dwoje z trojga dyrektorów dzielnicy wcześniej nie miało z nią nic wspólnego. Na burmistrza Kaczyński wytypował Macieja Wąsika, który mimo młodego wieku (29 lat) był już członkiem Zarządu Głównego PiS. Wiceburmistrzem została inna działaczka PiS, Anna Sikora, kojarzona głównie z powodu bogactwa, które zgromadziła. Na początku stycznia „Życie Warszawy” oceniło jej majątek na 2,2 mln zł! Wąsik nie utrzymał się długo na stołku burmistrza. PiS nie miało większości w radzie i lokalnym politykom udało się powołać swoje władze dzielnicy. Nie spodobało się to Kaczyńskiemu, który w rewanżu nie przekazał im pełnomocnictw. W praktyce oznacza to, że zarząd, owszem, jest, ale nie może wydawać żadnych decyzji. Co więcej, Kaczyński przez kilka miesięcy nie podpisał z burmistrzem Dariuszem Godlewskim i jego zastępcami umowy o pracę, w wyniku czego nie wypłacał też im pensji. Sprawa trafiła do sądu pracy, który przyznał samorządowcom rację i prezydent umowę o pracę musiał przygotować. Nikt jednak nie mógł nakazać mu przekazania burmistrzowi dzielnicy kompetencji, więc Kaczyński władzą się nie podzielił. W każdym razie nie z niechcianym zarządem. W dzielnicy prezydent obsadził swoją specjalną wysłanniczkę, Urszulę Tumidalską, którą zaopatrzył w pełnomocnictwa do podpisywania decyzji administracyjnych. Wybrane przez radnych władze dzielnicy nadal są ignorowane. W październiku bezradny burmistrz Godlewski zawiadomił prokuraturę i Regionalną Izbę Obrachunkową.
Lech Kaczyński słynie z tego, że nie zapomina zarówno o tych, którzy mu się narazili, jak i o tych, którzy są mu wierni. Dzięki temu pokrzywdzony, były burmistrz Wąsik, w połowie roku został… zastępcą komendanta straży miejskiej. Do pracy przyjął go komendant Witold Marczuk, też z PiS, podległy prezydentowi Warszawy. Odpowiednie znajomości to zdecydowanie najważniejszy atut wicekomendanta, bo raczej nie kompetencje czy doświadczenie. Ale pech znów zaczął prześladować młodego działacza PiS, bo stołeczne media ujawniły, że przy okazji zatrudnienia Wąsika doszło do złamania prawa. Zgodnie z przepisami zarówno komendant, jak i jego zastępcy muszą mieć wyższe wykształcenie, a Wąsik studiów nie skończył. O czym przyjmujący musiał wiedzieć, ale najwyraźniej wolał zapomnieć.
Oczywiście lider PiS otacza się ludźmi zaufanymi, a ci pochodzą z jego własnej partii albo są znajomymi z Najwyższej Izby Kontroli, której prezesował Lech Kaczyński. Aż trzech wiceprezydentów wywodzi się z Porozumienia Centrum, partii zakładanej i kierowanej przez braci Kaczyńskich. Członkami Rady Politycznej PC byli Sławomir Skrzypek, Władysław Stasiak, a Andrzej Urbański był nawet sekretarzem generalnym ugrupowania. We władzach krajowych byli również Jarosław Zieliński (sprowadzony spoza Warszawy na burmistrza dzielnicy Śródmieście, obecnie poseł PiS) czy Romuald Gronkiewicz, burmistrz Targówka.
Pracę w urzędzie miasta znalazł także bezrobotny poseł Wojciech Arkuszewski (dawniej AWS). Został dyrektorem Zespołu Doradców Prezydenta. Do rozdania były także posady w spółkach zależnych, podległych prezydentowi miasta. Chodzi m.in. o straż miejską, Zarząd Dróg Miasta, ośrodki sportu i rekreacji oraz ośrodki pomocy społecznej. Przy dzieleniu posad dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Na przykład na Targówku zatrudniono kierownika pływalni, której… jeszcze nie było. Okazało się, również, że nie przeprowadzono wymaganego przez prawo konkursu na to stanowisko. Nowo mianowany kierownik cieszył się jednak poparciem burmistrza dzielnicy. Obaj panowie znali się jeszcze z poprzedniej pracy na Mokotowie.
Trudno przypuszczać, aby kompetencje zdecydowały o nominacji na szefa Miejskiego Przedsiębiorstwa Taksówkowego. Został nim były redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność”, Andrzej Gelberg. Ten z kolei zatrudnił u siebie speca tej samej klasy co on sam – Jana Parysa. Były szef Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie wsławił się ostatnio jedynie tym, że nie chce oddać przyznanych sobie bezprawnie premii (około 100 tys. zł) za pracę w fundacji. Kiedy prasa wyciągnęła na światło dzienne sprawę zatrudnienia Parysa w MPT, prezydent nie miał wyjścia i podjął decyzję o jego zwolnieniu.

Grunt to rodzinka

Lech Kaczyński nie kryje oburzenia na układy towarzysko-rodzinne samorządowców z PO rządzących miastem (wraz z SLD) w poprzedniej kadencji. Trudno jednak powiedzieć, aby takie same układy były obce lokalnym politykom z PiS. Dzięki postawie prorodzinnej na listach ugrupowania znalazły się całe rodziny. Rekord pobiła rodzina Sosnowskich, która ma reprezentantów aż w trzech warszawskich dzielnicach. I tak na Pradze Północ burmistrzem został Robert Sosnowski. Na Białołękę, jako radny, trafił jego ojciec, Stefan Sosnowski, natomiast żona Roberta Sosnowskiego, Edyta, została radną na Targówku. Warto wspomnieć, że senior Sosnowski prowadzi firmę Usługi Ślusarsko-Hydrauliczne, która startuje w przetargach w dzielnicy, którą rządzi… Sosnowski junior.
Wyjątkowo dobrym sercem wykazał się poseł PiS, Przemysław Gosiewski, który postarał się o wpisanie na pierwsze miejsca list wyborczych swoich dwóch żon – byłej i obecnej. Wysokie miejsca zapewniły obu paniom mandaty radnych. Radnymi z rodzinnego poręczenia zostały także siostra Karola Karskiego, działacza PiS (wcześniej AWS), oraz żona Wojciecha Starzyńskiego, również działacza PiS.
Dyrektorem Biura Kultury w ratuszu została Małgorzata Naimska, żona Piotra Naimskiego, szefa UOP w rządzie Jana Oszewskiego.
O PiS-owskiej burmistrz Włoch, Elżbiecie Paziewskiej, też się mówi, że ceni związki rodzinne. Pod koniec listopada „Życie Warszawy” ujawniło, że Paziewska zatrudniła na swoją sekretarkę córkę właściciela firmy, która finansowała materiały wyborcze Prawa i Sprawiedliwość. Firma ta zresztą wydaje teraz biuletyn urzędu dzielnicy.
Sprytem wykazał się Andrzej Ners, były dyrektor techniczny Pałacu Kultury i Nauki. Kiedy szef PKiN, Lech Isakiewicz związany z PiS, ogłosił przetarg na utrzymanie zieleni wokół pałacu, za ustalanie procedury przetargowej zabrał się Andrzej Ners. Przetarg wygrała spółka Miejskie Przedsiębiorstwo Robót Ogrodniczych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na miesiąc przed rozstrzygnięciem konkursu, prezesem firmy został… Ners. Odchodząc z funkcji dyrektora w PKiN, otrzymał jeszcze 30 tys. zł odprawy.

Pieniądze dla swoich

Zwolnienia miały wpłynąć na zmniejszenie biurokracji oraz wydatków na administrację. Efekt okazał się jednak mizerny, skoro wydatki na nią wzrosną w roku 2004 o 5 mln zł. Wprawdzie Kaczyński zwolnił około tysiąca osób, ale jednocześnie przyjął 500 nowych. Z pewnością prezydent nie będzie oszczędzał na pensjach swoich ludzi. Sam Kaczyński doskonale rozumie problemy osób mało zarabiających. Kiedy objął posadę z miesięczną pensją ponad 11 tys. zł, nie krył rozczarowania. Teraz słynie z hojnych nagród przyznawanych zasłużonym urzędnikom. W lipcu, a więc po sześciu miesiącach pracy nowych władz, prezydent Kaczyński przyznał po 10 tys. zł nagrody ponad 30 dyrektorom. Warszawiaków oburzyły argumenty władz miasta wyjaśniające powody przyznania tak wysokich nagród – pensje urzędników są karygodnie niskie. Przykładem takiego „niskiego” wynagrodzeniem może się pochwalić jeden z docenionych, Janusz Fota, dyrektor Zarządu Dróg Miejskich, ściągnięty aż z Lublina, związany z PiS. Miesięcznie dostaje on zaledwie 6,4 tys. zł. W grudniu natomiast Kaczyński niczym święty Mikołaj wyciągnął z miejskiego worka po 13 tys. nagrody dla wybranych miejskich urzędników. Tylko za co? Skoro w mieście nie ruszyła żadna nowa inwestycja! Dokończono tylko – i to z opóźnieniem – to, co rozpoczęła poprzednia ekipa – tunel pod Wisłostradą, rondo Zesłańców Syberyjskich i stację metra.
Na niczym stanęły się również szumne zapowiedzi podniesienia bezpieczeństwa w stolicy. Nie dość, że przestępczość nie spadła, to jeszcze wzrosła o 2%!
Samorządowcy z PiS są jednak zadowoleni z rezultatów pracy ich prezydenta. Twierdzą, że skoro się nie skompromitował, to znaczy, że osiągnął sukces. Tylko czy to samo mogą powiedzieć mieszkańcy Warszawy?

 

 

Wydanie: 02/2004, 2004

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy