Prowincja – uciec czy zostać?

Prowincja – uciec czy zostać?

W miastach żyjemy w chaosie. A prowincja to świat ułożony, uporządkowany i mający swój naturalny rytm

Komu wierzyć? Polska prowincja widziana jest z dwóch perspektyw. W pierwszej jest duszna, łamiąca indywidualności, zastygła, nieufna wobec świata, splątana układami i różnymi tajemnicami. Z ludźmi żyjącymi życiem innych, bo swoje nie jest warte zainteresowania. O nie, przyjemne miejsce do życia to nie jest – ciekawskie spojrzenia miejscowych paraliżują, a liszaje na fasadach domów odpychają.
Ale przecież jest i inna prowincja – pogodna i ciepła. Przychylna człowiekowi. Oglądamy ją właśnie w kinach i w telewizyjnych serialach, które biją rekordy popularności.
Układy? Po prostu zintegrowana społeczność, sami swoi. Trzymamy się razem – chyba to dobrze, prawda? Nieufność wobec świata? A bo ten świat taki dobry? Leniwy tryb życia? A czy o takim nie marzymy? Miejscowe niedouki? No cóż, prochu taki pewnie nie wymyśli, ale swoje wie… No i muchy nie skrzywdzi.
I, zdaje się, polska publiczność taką prowincję chce widzieć. I taką dostaje. „U Pana Boga za miedzą” to najnowsza produkcja z tej serii – komedia kryminalna, która dzieje się w małym podlaskim miasteczku. Ludzie to oglądają – i wychodzą z kin zadowoleni. Wcześniej – komedię tę poprzedziły dwa filmy, również bardzo dobrze przez publiczność odbierane. A „Ranczo”? A „Plebania”? A „Ojciec Mateusz”? Mamy falę filmów o prowincji, o tej sympatycznej prowincji, i warto się zastanowić, dlaczego spotykają się one z tak żywym odzewem…
Bo sentyment? Bo miliony w takich miasteczkach czy wsiach się wychowały i teraz z nostalgią wspominają dawne chwile? Szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa? W porządku, uznajmy, że wybiórczo zapominają, dlaczego tak bardzo chcieli z tych szczęśliwych miejsc się wyrwać.
Bo skansen? Bo oaza spokoju i ładu, zwłaszcza w zetknięciu z wielkimi metropoliami, z ich dudniącym życiem? Bo ludzie nie zabijają się dla pieniędzy? Owszem, jest to argument, ale wszystkiego przecież nie wyjaśnia.
Więc pewnie fajni bohaterowie – policjant, wójt, pleban? Ależ to motyw jeszcze z XVI w.!
A może kochamy te filmy dlatego, że pokazują nas samych, ale w tym lepszym wymiarze? Że owszem, mamy swoje wady, ale przecież, w gruncie rzeczy, to drobne przywary, które czynią człowieka bardziej kolorowym, sympatyczniejszym. Obżarstwo? Wyjrzyjmy na polskie plaże – ilu wypatrzymy na nich zwolenników diety? Kołtuństwo? Powierzchowna wiara? Cóż – chyba lepszy swój chłop niż ktoś z nosem zadartym do góry, i to jeszcze pełnym much. Poza tym przyjemnie się porównać i poczuć swą lepszość, to poprawia samopoczucie…
Jeżeli film jest odbiciem marzeń, to okazuje się, że dzisiejsza Polska zbyt wielkich marzeń nie ma. Dobrze jest, jak jest. Na polskiej prowincji nastoletni chłopcy nie grają po garażach zakazanej muzyki, pasjonaci nie kręcą amatorskich filmów, dobrzy ludzie są wśród nas, a jak ktoś zły, to pewnie obcy. Inna rzecz, że teraz żyjąc w małym miasteczku czy na wsi, przez internet ma się kontakt z całym światem, z dowolnego miejsca można zadzwonić przez telefon komórkowy, a anteny satelitarne pozwalają odbierać wiele stacji telewizyjnych. To także zmieniło nasz sposób patrzenia na prowincję. Można tam mieszkać i nie mieć poczucia wyizolowania, jednocześnie ciesząc się spokojem i ciszą.
Polakom, nękanym przez wichry historii, należy się niewątpliwie czas wytchnienia, ogarnięcia się, pogodzenia z samym sobą. Skupienia się na małych sprawach, raczej przyziemnych. Taki, zdaje się, nadszedł właśnie czas.

Ze Zbigniewem Benedyktowiczem rozmawia Robert Walenciak

– Moda na prowincjonalizm i na swojskość nie przemija. Mamy falę filmów ciepło opisujących życie na prowincji. Zwłaszcza na Podlasiu. Dlaczego Podlasie?
– Pewnie dlatego, że jest takie najbardziej rustykalne w geografii polskiej kultury. Jest to też pewien substytut Polesia… Podlasie charakteryzuje się też zróżnicowaniem etniczno-kulturowym, religijnym. Są tam prawosławni, różne odłamy protestanckich sekt, też wychodzących z prawosławia. Mamy tam również językowy północno-zachodni klin ukraiński, jest tam różnorodność.

– Niby Polska, a kolorowo i niemal egzotycznie.
– Danuta Markowska, autorka antropologicznej książki „Rodzina wiejska na Podlasiu”, pisała o bardzo silnych tradycjach szlacheckich.

– O wioskach szlacheckich…
– A z drugiej strony mamy Redlińskiego z „Konopielką”. Podlasie to dla nas, badaczy, wspaniałe zagłębie. Również miejsce, które zbudowało współczesny mit społeczności archaicznej czy też wiejsko-prowincjonalnej, która trzyma się dobrze, mimo wszelkich dokonujących się zmian. Kiedy spojrzymy w te scenariusze, czy „Rancza”, czy też tryptyku „U Pana Boga…” itd., to cóż widzimy? Niby Polska jest w Europie, jesteśmy w innym świecie, ale tam, w tych małych miasteczkach, mentalność przekształca się powoli (jeśli się przekształca), a w zasadzie wszystko rządzi się swoimi wewnętrznymi prawami i tradycją.

– Jak w „Samych swoich”? Tam z kolei pokazano wieś z Dolnego Śląska.
– Ale oni też byli przeniesieni ze Wschodu. Ze wszystkimi swoimi węzełkami, również z tą garścią ziemi, z sąsiadami. Konfliktami. Śmiesznościami. I wartościami.

Idiom kulturowy

– A na ile jest to prawdziwy obraz prowincji? Ten w „Ranczu” czy w „U Pana Boga…”.
– Film zawsze upraszcza. Ale przecież pokazuje pewne mechanizmy zasiedziałej struktury, autorytetów i władzy. Struktury rodzinne, rodowe mają tutaj ogromne znaczenie.

– Kto z jakiej rodziny pochodzi, co jego dziad robił 50 lat temu, kto z kim jest skoligacony…
– To są tereny, które w dużym stopniu zachowały ten charakter.

– A teraz bronią się przed nowym… Jak zawsze – skutecznie?
– W te struktury wchodzą konkurujące środowiska polityczne. Powstaje więc rywalizacja. Choć, patrząc na wyniki wyborów na Podlasiu, można postawić tezę, że stare, konserwatywne struktury rodowe, miejscowe są tu górą. Są też migracje – wyjazdy młodzieży, ale także w drugą stronę – notujemy migrację ludzi z miast, którzy wykupują ziemię albo opuszczone domy. Ta struktura się zmienia. W każdym razie jest w tych przedstawieniach czy w telenowelach, czy w filmach kinowych jakiś konstrukt, za którym stoi pewna nostalgia i mit prowincji. Innego świata.

– I świat filmu to wykorzystuje? Prowincja to także „Plebania”, to „Ojciec Mateusz”.
– Mit jest powszechny. Sandomierz był odkrywany w „Podróżach do Polski” Jarosława Iwaszkiewicza, to jest takie miejsce ze swoim mitem literackim jak Kazimierz Dolny. Te miejsca funkcjonują w kulturze. Myślę także o Stanisławie Pigoniu i jego „Z Komborni w świat”. O Wyspiańskim. To serce polskiego idiomu kulturowego, stały lejtmotyw. Prof. Rybotycki w swym przeglądzie rozumienia prowincji pokazuje również jej związek z tradycją ziemiańską. Wybitnym postaciom, np. Sienkiewiczowi, ale i innym, ofiarowano miejsce na prowincji. To jest Oblęgorek, to są inne miejsca, które związane były z postaciami należącymi do tzw. kultury wysokiej. Zarówno więc w sferze kultury popularnej, jak i wysokiej, czy tej sprzed stuleci, czy współczesnej, mamy ciepły obraz prowincji, zmitologizowany, podszyty nostalgią. Mit małej prowincji, swojskości, bezpieczeństwa.

Wiele twarzy mitu

– Ale to jest w dużym stopniu mit. Mówimy przecież tak ciepło o podlaskich czy łomżyńskich miasteczkach jako arkadii spokoju, sprawiedliwości, a to przecież jest i Jedwabne.
– Prowincja ma swoje tragiczne historie. Jest przykład Jedwabnego. Ale jest wiele takich miasteczek, Brańsk, innych, jak się przez nie przejeżdża, to się widzi, że to są dawne sztetły, z ich architekturą. I nieobecność ich dawnych mieszkańców była przez wiele lat w utajeniu i milczeniu. Teraz to odkrywamy. Dzięki nurtowi pamięci o Zagładzie, który datuje się od lat 80., od Shoah, od sprawy Jedwabnego, ale też trzeba wspomnieć film Jolanty Dylewskiej „Po-lin. Okruchy pamięci”, w którym zapisany na barwnej taśmie widok pustych miejsc jest skonfrontowany z zapisami dokumentalnymi, filmowymi z czasów, kiedy te miejsca tętniły życiem, ze społecznością żydowską, z obyczajowością, z obchodzonymi świętami. Ale też z problemami antysemityzmu lat 30. Dziś to wszystko odkrywamy.

– Dobro i zło…
– Zresztą odkrywanie prowincji w takim większym wymiarze można zauważyć również w samym pojęciu Kresy czy w tym słynnym sformułowaniu Piłsudskiego, że najlepsze w Polsce jest to, co jest na tym jakby obwarzanku. Na tych krańcach i granicach. Coś jest pociągającego w takich przestrzeniach z daleka od centrum.

– Co jest pociągającego?
– Tam jest przede wszystkim inny tryb życia. On się nie zmienił, mimo całej inwazji środków masowego przekazu i komunikacji, internetu. Dziś przecież możemy nie ruszać się z prowincji i być w świecie, tu jest rzeczywiście nowa sytuacja. Ale mimo tej inwazji inny tryb życia dominuje. Prowincja to są miejscowe autorytety, czy to ksiądz, czy pop, czy inni miejscowi, a wpływowi… Po prostu to jest mniejsze środowisko, tam dominują kontakty, o których antropolodzy mówią face to face, twarzą w twarz, nie przez szybkę, nie przez monitor telewizora czy komputera, czy przez komórkę. Bo życie toczy się w bardziej ludzkiej skali. Bezpośrednich kontaktów. Tego wymagają też jakieś prace, czy to gospodarskie, czy to związane z codziennym życiem. Drobny przykład – te miejscowości zimą są zasypane śniegiem, trudno jest dojechać. Więc mieszkańcy skazani są na siebie – razem odśnieżają, razem przebywają. Tak zresztą jest na całym świecie.

Magiczny, powtarzalny rytm

– We Francji po serialu o dyrektorze prowincjonalnej poczty z północy kraju mieszkańcy Paryża zaczęli masowo osiedlać się w tym miasteczku.
– To jest uniwersalne. A Przystanek Olecko, robiony na kształt „Przystanku Alaska”? W „Przystanku Alaska” też jest bohater, który przybywa na prowincję z centrum. W naszym „Ranczu” mamy Amerykankę, która przyjechała. W „U Pana Boga…” jest świadek koronny wywieziony w to miejsce jako bezpieczne. Tak więc to taki mit i obraz miejsca niedostępnego, ale i bezpieczniejszego. Ludzie są bliżej przyrody, żyją intensywniej w kontakcie z przyrodą, ale i jakby do wewnątrz.

– Jest spokój, smaczne jedzonko…
– Prowincja ściąga więc ludzi z centrum, różnych, także dziwaków, którzy odnajdują tam spokój ducha. Mówi się o prowincji, że to synonim leniwej, spokojnej fali życia. Bądź arkadyjskiej, bądź dusznej, ciemnej, pętającej człowieka, jak więzienie, z którego trudno wybić się do świata. Coś, co jest nudne, co ma swój powtarzalny rytm.

– Rytm regulują pory roku, prac rolnych, praktyczność. Wieś jest bardzo praktyczna. Chałupy wiejskie są skonstruowane w sposób bardzo praktyczny. A przedstawia się to jako coś uduchowionego… Jak to pogodzić?
– Tak jest w opisach Stanisława Vincenza. Tam jest pokazany ten praktyczny charakter gospodarczy, żeby odpowiednio chroniło przed śniegiem, przed zawieją, a jednocześnie wymiar duchowy – że dom naśladuje figurę człowieka, że potrzebny jest piec, jak się zakłada rodzinę. To są takie doświadczenia, i przestrzeni, i domu, gdzie praktyczne, architektoniczne rozwiązania są naładowane od samego początku – od zakładzin, od budowania, od myśli o domu – strukturą symboliczną. Tworzą pewien świat symboliczny, to jest jedno z drugim związane. Praktyczność, funkcjonalność nie przekreślają całej tradycji symbolicznej związanej z budowaniem, ze wznoszeniem domu.

– Dla ludzi od pokoleń mieszkających w blokach, w kamienicach, opowieści o duszy domu, zwłaszcza drewnianego, brzmią jak tajemna, dawno utracona wiedza.
– Nie wiem, czy to nie jest znowu jakiś mit – ale tam, gdzie istnieje kontynuacja kultury chłopskiej, myślę o partiach rumuńskich Karpat czy huculskich wiosek, tam, gdzie warunki geograficzne i naturalne, góry, lasy, tworzą pewnego rodzaju izolację, gdzie jeszcze nie nastąpiła przemiana, znajdziemy starą architekturę, dawne zwyczaje, inny świat. I to jest wartością, do której pewnie człowiek miejski może tęsknić. I odczuwać nostalgię za tego rodzaju środowiskiem. Bo sam żyje w coraz bardziej sztucznym świecie.

„Pan Tadeusz”

– I to wykorzystują te obecnie tak modne, ciepłe filmy o prowincji. Nie ma tam za to uchwyconej chęci wyrwania się z więzienia prowincji (bo kto chce uciec z arkadii?). No i trosk materialnych.
– To jest kwestia odrealnienia, tworzenia rzeczywistości filmowej. I oczywiście te filmy pełnego obrazu prowincji nie pokazują. Dramat Jedwabnego to nie tylko dramat historyczny. On trwa po dziś dzień, proszę zwrócić uwagę na zamknięcie, na reakcję ludzi na odkrywanie tych dawnych wydarzeń. Broniąc dobrego imienia, doprowadzono do emigracji burmistrza miasteczka, który w odkrywanie przeszłości się angażował. To też jest mocny mur. Prowincja potrafi wyrzucić.

– Odmieńca…
– Tej dynamiki w tych filmach nie uchwycono. Za to pokazano coś, z czym nam dobrze i z czym się identyfikujemy. W końcu takim prawzorcem jest „Pan Tadeusz”. To jest też to miejsce, do którego się wraca. To jest ten dom – gościnny, syty, uporządkowany, z radością witający… Ale też, pamiętajmy, to jest coś utraconego. Prowincja właśnie ma taki charakter – z jednej strony, chce się uciec od niej i wyjść w świat. A jak już nastąpi to wyjście, bardzo często pojawiają się i nostalgia, i chęć powrotu, i odkrycie wartości tego lokalnego świata, z którego się wyszło i który nas ukształtował. Konfrontacja centrum, tego, co jest dynamiczne, nowe, świeże, otwarte, z tym, co jest zamknięte – to napięcie jest we współczesnej kulturze coraz ważniejszym zjawiskiem.

– Zwłaszcza że coraz łatwiej możemy wybierać. I mieszkać albo tu, albo tam. Nie tylko w weekendy.

Gdzie kończy się prowincja? Nigdzie…

– Więcej. Te granice mogą wyglądać zupełnie inaczej. W dzisiejszych czasach możemy prowadzić firmę, pisać artykuły, książki, pracować za pomocą internetu, uczestniczyć w życiu świata, nie ruszając się z domu. Dawniej trzeba było ten dom opuścić i skonfrontować się z zupełnie inną rzeczywistością. Teraz – niekoniecznie. Z kolei w rzeczywistości miejskiej coraz częściej mamy pewne cechy, które moglibyśmy nazwać pewnymi obszarami prowincji. Prowincję możemy znaleźć też w środku miasta. Tak w Ameryce, jak i w Polsce.

– Warszawska Praga… Panowie siedzą na ławeczkach, gawędzą, obserwują.
– To otwarty sposób uczestniczenia, właśnie podwórko, znajomość z sąsiadem. Bo na nowych osiedlach życie jest anonimowe. Jest jakaś kontynuacja genius loci, że właśnie ten typ architektury, tych podwórek, tych miejsc, jeszcze trzyma pewne stare struktury, jest tam coś małomiasteczkowego, jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie. Jedna z artystek, która na Pradze ma pracownię, tam zamieszkała i znakomicie się czuje, mówiła nam, że tam jest taka atmosfera jak z małego miasteczka. Że wszyscy się znają. Że w sklepiku funkcjonuje zeszyt, że można kupić na krechę. I stosunki międzyludzkie są cieplejsze. Jeżeli ktoś tam wejdzie i zostanie uznany za sąsiada, za swojego. Obserwujemy więc bardzo ciekawe zjawisko wymieszania – nawet w największej metropolii są takie miejsca, w których możemy doświadczać rytmu małomiasteczkowego czy prowincjonalnego. Granica miasto-wieś, centrum-prowincja może stać pod znakiem zapytania.

Miasto, masa, maszyna

– Możemy założyć, że większość ludzi chciałaby żyć w centrum, żyć w głównym nurcie. Ale jednocześnie w kulturze opis głównego nurtu to w najlepszym wypadku walka wilków. A prowincja, z której większość chce uciec, pokazywana jest w wyidealizowanym obrazie.
– Raz to się jawi jako arkadia, a raz jako coś mrocznego, pętającego… Na prowincji na pewno trudno utrzymać jest anonimowość. W mieście tak. Możemy nie uczestniczyć w wielkim mieście w wyścigu szczurów, ale mamy komfort anonimowości. Natomiast na prowincji każdy wie o naszym kichnięciu. Wie, co przed chwilą robiliśmy. A my widzimy ciągle te same twarze, te same postacie, ten sam krajobraz. Środowisko jest zasiedziałe, mało dostarcza bodźców, czegoś nowego. Jest to rzecz, która może być różnie doświadczana. Na pewno rytm czasu jest różnicą między miastem a prowincją.

– Prowincja jest dla małych dzieci, które mają tam swoje szczęśliwe dzieciństwo, które potem, gdy dorastają, wyjeżdżają do miast i powracają na emeryturę.
– Bardzo często tak bywa. Tak ludzie robią, że szukają tych miejsc bliższych natury. Gdzie życie nie jest tak intensywne na powierzchni, można by powiedzieć. A jak wielu ludzi buduje lub kupuje stare domy? I dojeżdżają. To tendencja pozwalająca uczestniczyć w tych dwóch światach.

– Łącząc konieczne z przyjemnym? Jest cała masa opisów miast, że są zamieszkane przez wykorzenione, odhumanizowane masy. I sterowane bodźcami z centrów handlowych. Wrażenie robi notatka Ryszarda Kapuścińskiego z jego „Lapidariów”, kiedy pisze o tym, jak jedzie tramwajem, jest ciasno, oblepiają go ludzie, każdy ma martwe, niewidzące spojrzenie, absolutnie obojętne.
– Można zgubić się w tłumie.

– Więc, wobec niedogodności życia miejskiego – idealizujemy wieś?
– Szukając tam swoich korzeni. Także duchowych. Związanych z ładem świata. Bo żyjemy w chaosie. To, co cechuje zmienność i dynamikę miast, cykl kultury miejskiej czy współczesnej cywilizacji, to jest cały czas jakaś nowinka – technologiczna, artystyczna, cały czas jest pęd do zmiany, do czegoś nowego, nawet czas nam się skrócił, a rzeczy starzeją się o wiele szybciej. Komputer sprzed dziesięciu lat – do muzeum. A tutaj, na wsi, ten pogrzebacz, piec, drewno, płomień – są czymś stałym, trwałym. Prowincja to świat ułożony, uporządkowany i mający naturalny rytm.

– Każdy ma tam swoje miejsce…
– W przeciwieństwie do tego chaotycznego, poddawanego ustawicznym zmianom centrum. Człowiek potrzebuje jakiejś równowagi. I to jest właśnie to miejsce, gdzie w sposób trochę wyidealizowany ją znajduje.

_________________________

Zbigniew Benedyktowicz- antropolog kultury, adiunkt w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UW. Pracuje w Instytucie Sztuki PAN w Warszawie, kierując Zakładem Antropologii Kultury, Filmu i Sztuki Audiowizualnej. Jest redaktorem naczelnym kwartalnika „Konteksty”, członkiem redakcji „Kwartalnika Filmowego”. Zajmuje się problematyką wyobraźni symbolicznej i antropologią kultury współczesnej.

Czy filmy z cyklu „U Pana Boga…” pomagają zrozumieć polską prowincję?

Prof. Tadeusz Miczka, filmoznawca, kulturoznawca, Uniwersytet Śląski
Już pierwszy film z tej serii podobał mi się i rozbawił mnie. Nie był pozbawiony pewnej wiedzy o polskich realiach, choć nie w ukazywaniu rzeczywistości jest jego siła. Sądzę, że im więcej elementów zabawowych, tym bardziej wyrabia się w nas dystans do tego, co się ogląda, i powstają stereotypy wzrokowe. Komedia, do której chętnie wracamy i zapamiętujemy jej bohaterów, nie musi koniecznie przekazywać rzetelnej prawdy o rzeczywistości ani czerpać z faktów, zabawiać nas mogą stereotypy i robią to skutecznie. Filmy tego gatunku zdobywają inwestorów i producentów, bo przedsięwzięcie zwykle się zwraca finansowo. To pożyteczna działalność. W sumie więcej się przekazuje pozytywnych komunikatów w komedii o konwencji ludycznej niż np. przez horrory, komedie rodzinne, SF, melodramaty, a nawet obrazy dokumentalne. Łatwiej się poddajemy konwencji karnawałowej zabawy kinowej, która silniej oddziałuje na naszą świadomość. Potwierdzają to nasze badania.

Krzysztof Jóźwiak, przewodniczący Rady Senioralnej Instytutu Orkana, przyznającego nagrody dla działaczy z prowincji
Przestrzeń polskiej prowincji rozumiana jako kraj za wielkim miastem jest szalenie zróżnicowana, tymczasem nowy film pokazuje skrawek wsi białostockiej, która zawiera trochę inne od reszty kraju elementy kulturowe i religijne. Jest jednak ciekawa, gdy ukazuje koegzystencję w tamtej rzeczywistości, nawiązywanie wspólnego języka i wspólny cel. Tamta rzeczywistość może bardziej niż gdzie indziej odczuwa wpływ dolara amerykańskiego, z uwagi na emigrację do USA, ma także swój specyficzny język, dowcip, ale więcej prawdy jest np. w tym, co napisał Edward Redliński. Dziś także sytuacja polskiej prowincji jest trudna mimo dopłat z Unii Europejskiej i wolnego rynku. Zachowały się jeszcze dawne marzenia i tradycyjne formy, takie jak uczenie dzieci, tworzenie lepszych warunków życia i pewna niezależność kulturowa z takimi symptomami jak disco polo broniące się przed oficjalną popkulturą, obyczajowość związana z komuniami i weselami. Na polskiej prowincji powstały jak grzyby po deszczu domy weselne narzucające pewien sposób bycia i koloryt. Prowincja nie jest objęta mecenatem państwa, a przecież jednostki tak utalentowane jak wielcy poeci, pisarze, plejada nazwisk, np. Redliński, Nowak, przebijają się do zbiorowej świadomości, choć ich droga jest dużo dłuższa i trudniejsza. Dziś już nie ma silnej formacji i ruchu społecznego, który potrafiłby opowiadać o problemach polskiej wsi i polskiej prowincji. Kino daje coś na kształt pastiszu, ale porównania z „Konopielką” nie wytrzymuje, choć biorą w tym udział świetni aktorzy z teatru białostockiego, posiadający ten zaśpiew w mowie, dobrze spajający nurty prawosławne i katolickie charakterystyczne dla tego regionu. Pozostałe regiony, np. Wielkopolska, historyczne Podlasie itp. zostały pozostawione same sobie. Próbują czasem coś robić samorządy lokalne czy stowarzyszenia, ale media gonią tylko za sensacją i skandalem.

Prof. Stefan Pastuszka, historia kultury i komunikacji społecznej, Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy Jana Kochanowskiego w Kielcach
Film pokazuje tylko pewne aspekty prowincji, bo problem jest bardzo złożony. Przeciętny mieszczuch nie ma pojęcia choćby o tym, jak w takich środowiskach funkcjonuje służba zdrowia, jak nikły jest tam jeszcze dostęp do internetu w porównaniu z większymi miastami, jakie są tam uprzedzenia natury konserwatywnej. Jądro problemu znane jest samorządom najniższego szczebla, ale na wyższych już się sprawa zaciera. Co oznacza dla małej społeczności choćby likwidacja szkół wiejskich, jak bardzo to środowisko jest uwrażliwione, jak służy sobie pomocą, jakie bariery napotyka, jakie są realne koszty kształcenia itd.

Adam Bojara,
artysta malarz, organizator Instytutu Władysława Hasiora i obchodów
10. rocznicy śmierci artysty w Zakopanem
W formie rozrywkowej pokazane są w tych filmach polskie społeczności, które już przeminęły. Takiej Polski już chyba nie ma, gdzie jest taki klimat, piękne ubrania, zwyczaje wiejskie i nawet przemoc wygląda tak subtelnie. Te filmy powiewają radosnym optymizmem, humorem, ogląda się je z ogromną przyjemnością, bo takie realia być może jeszcze zachowały się tylko na Białorusi, Ukrainie, a u nas jeszcze tylko w filmie odkrywa się ich wartość, którą nie każdy jest zdolny docenić.
Not. BT

Wydanie: 2009, 27/2009

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy