Przegląd scen polskiego kina

Przegląd scen polskiego kina

Autorski ranking najważniejszych kadrów w rodzimych filmach Pomysł obiecujący. Aż szkoda, że podjął się go Anglik. Otóż brytyjski twórca filmowy, Matthew Noel-Tod, wdraża w Polsce projekt, w którym wybrani polscy aktorzy zagrają swoje ulubione sceny z polskich filmów. Potem te sceny się zmiksuje i rzuci na ekran taki ekstrakt polszczyzny. Pewnie powstanie z tego montaż Maćka Chełmickiego, co to podpala literatki ze spirytusem na kontuarze, mieczy wbijanych w grunwaldzki piach i przodownika Birkuta, który kładzie ostatnią cegłę. W odwecie proponuję własny montaż. Moim skromnym zdaniem – „a to Polska właśnie”… Ideologia żłobu Chłopak przygarnięty na autostopie nie ma nic. Redaktor, który go podwozi, ma wszystko: posadę w stołecznej gazecie, seksowną żonę, świetny zachodni wóz i jacht na Mazurach. Do pełnej satysfakcji brakuje mu tylko podziwu. Więc bierze „na łebka” nastoletniego, napalonego na karierę szczyla i demonstruje mu w detalu, do czego doszedł. Teraz dopiero oddycha pełną piersią. Jednak niedługo. Bo szczyl to wprawdzie gołodupiec, ale z ambicjami. On też chce wejść do gry, też chce za parę lat wozić się taką furą. Wzywa więc do rywalizacji ustawionego redaktora. Na razie skromnie i symbolicznie. Na stole kładzie dłoń i ostrze noża wbija między rozstawione palce. Coraz szybciej i szybciej. Może stracić palec, pokaleczyć dłoń. Nieważne. Ważne, że już walczy, już jest w grze. Szczeniak i rutyniarz sondują się czujnymi spojrzeniami. Do kogo będą należały kolejne piękne kobiety, obiecujące posady, samochody i jachty? W filmie „Nóż w wodzie” (1962) nie ma ani słowa o polityce, sojuszach. Jest ideologia czystej władzy, pozycji, posiadania. „Ideologia żłobu”. To ona doprowadzała Gomułkę do szału. Z pianą na ustach zarzucał Polańskiemu „oderwanie od warunków społecznej rzeczywistości Polski budującej socjalizm”. Kariera w rozsypce Nad podmiejskim placem wiecowym ekipa ZMP-owców ostrożnie wznosi gigantyczny plakat z wizerunkiem twarzy Stalina. Posklejała z gotowych kawałków. I wtedy okazuje się najgorsze. Stalin ma dwie pary oczu. Zwykła pomyłka? Może, ale nie w roku 1952. Taka „pomyłka” podpada pod „dywersję i sabotaż”. Za to się wylatuje z uczelni, może nawet idzie siedzieć na długie lata. Kariera zrujnowana. ZMP-owcy pojmują to w jednej chwili. Ten, którego w filmie „Ręce do góry” (1967) Jerzego Skolimowskiego gra Bogumił Kobiela – nie wytrzymuje pierwszy. Rzuca się do panicznej ucieczki, wykrzykując na cale gardło: „Siedem lat podstawówki, pięć lat liceum, pięć lat studiów, sześć lat studiów. Wszystko na nic, wszystko na nic…”. Słychać w tym okrzyku rozpacz tych wszystkich, których dorobek życiowy skreślono jednym wystąpieniem „na egzekutywie”. Tych, którzy za wcześnie wyrwali się z krytyką kierownictwa. Którzy nakręcili o jeden film za dużo, niepotrzebnie napisali jeden, taki wydawało się, słuszny, artykuł. A potem wysiadywali ławeczki w Łazienkach i w nieskończoność przypominali sobie przebieg tego ostatniego zebrania czy plenum, na którym przestali być kimś. Układali cięte odpowiedzi, których nigdy nie wygłoszą. W Polsce, czyli nigdzie Znamy do bólu oczu: „Kargul, podejdź no do płota”. Kiedy Wacław Kowalski wygłaszał tę kwestię z ekranu w „Samych swoich” (1967) Sylwestra Chęcińskiego, miał już 51 lat. Był mało znanym, całkiem przeciętnym aktorem. To jedno zdanie uczyniło go kamieniem milowym kultury polskiej. Teraz dokądkolwiek się wybierał ze swego podwarszawskiego Brwinowa, wszędzie napotykał tłumy entuzjastów. Pytanie: entuzjastów czego? Samego Kowalskiego? Bynajmniej. Komedii Chęcińskiego? Też niekoniecznie. To był entuzjazm dla polskiej kultury kresowej. Polski kresowej nie było już wtedy od 30 lat, ale przeciętny rodak nosił w sobie przekonanie, że prawdziwy Polak gada jak Pawlak i pcha się przez życie jak Pawlak. Wystarczyło tego Pawlaka tylko pokazać na ekranie. Został kupiony na pniu. A potem Kowalski grał już wyłącznie Pawlaka: a to w „Polskich drogach”, a to w serialu „Dom”. Kowalski nie żyje od 15 lat, siedem lat wcześniej, załamany śmiercią syna, w ogóle przestał występować. Ale kto to zauważył? Kowalski-Pawlak jest niezatapialny. A że demonstruje z ekranów po pięć razy do roku postać, której nie ma? A od kiedy to w Polsce rzeczywistość liczy się bardziej niż fikcja? Siła bajeru „Ja nie mam nic, ty nie masz nic i on nie ma nic. No to we trzech mamy w sam raz tyle, by tu, na tym miejscu, postawić fabrykę” – krzyczy Karol Borowiecki w „Ziemi obiecanej”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 49/2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Wiesław Kot