Jak jeden dzień

Jak jeden dzień

Warszawa 11.03.2022 r. Anna Marta Gornostaj - aktorka teatralna i filmowa. fot.Krzysztof Zuczkowski

Dlaczego nie zaprosiłam Johna Malkovicha Anna Gornostaj – dyrektorka Teatru Capitol, obchodzi 40-lecie debiutu scenicznego O ile wiem, nie lubisz jubileuszy? – Niezbyt, dla kobiet to zawsze niezręczne, te wszystkie urodziny, jubileusze. A jednak obchodzisz? – Publiczność to lubi. Teatr potrzebuje wydarzeń. A ostatnio tak mało okazji do świętowania i radości, że uznałam to za niezły pretekst. I obchodzisz 80-lecie? Nie za wcześnie? – Ponieważ „Morderstwo doskonałe” gramy razem z Olafem Lubaszenką, a on też policzył, że minęło mu niepostrzeżenie 40 lat na ekranie i na deskach scenicznych, postanowiliśmy dodać te jubileusze i wyszło nam 80 lat. A 80-lecia pracy artystycznej chyba nikt jeszcze nie obchodził? Zacząłem podejrzewać, że planujecie stulecie, wystarczy, że minie 10 lat. – Oby twoje słowa w złoto się zamieniły. My jesteśmy takie zwierzaki sceniczne, że marzy się nam, aby wytrwać albo umrzeć na scenie. Nie śpieszcie się tak. 40 lat minęło jak jeden dzień? Parę sezonów w Narodowym, prawie ćwierć wieku w Ateneum i 13 lat „na swoim”, czyli w Capitolu. Czy potrafisz wyłuskać trzy najważniejsze dla ciebie doświadczenia w tych czterech dekadach? – Właśnie je wymieniłeś: pierwszy angaż – Narodowy, drugi angaż – Ateneum i trzeci Capitol. To raczej etapy, a nie konkretne zdarzenia. Myślałem, że wymienisz spektakl, rolę, awanturę. – Jak człowiek ma za sobą 40 lat pracy, to wszystko zaczyna się zacierać. Nawet przestałam liczyć, ile zagrałam ról. Ktoś mi czasem przypomina: o, pani w tym zagrała – a ja już nie pamiętam. Coś mi się kojarzy, ale czy to było naprawdę? Na początku mojej drogi aktorskiej grywałam dziwne role w rozmaitych filmach i nawet tego nie notowałam, różnych drobiazgów po prostu nie pamiętam. Z latami zmienia się perspektywa. Jest taka anegdota o starszych aktorach: na początku, za młodu, jak aktor dostaje rolę, sprawdza, ile ma tekstu – chodzi o to, żeby było jak najwięcej. A w moim wieku chodzi o to, żeby tekstu było jak najmniej. Przed wejściem do Capitolu zobaczyłem wielki transparent anonsujący wasz poprzedni spektakl z Olafem Lubaszenką, „Wykrywacz kłamstw”. Nadal w repertuarze? – Jednak już zdjęliśmy ten tytuł, autor jest Rosjaninem, może to wywoływać złe nastroje. Staje przed nami pytanie: czy grać dzisiaj literaturę rosyjską, czy jej nie grać? Emocje buzują i rozumiem, dlaczego teraz nie chce się grać i odbierać literatury rosyjskiej. Trzeba się strzec takich reakcji. – Masz rację, ale wojna wywołuje tak straszliwe emocje, że trudno to z czymkolwiek porównać. I myśmy nagle to poczuli. Wszelkie aluzje czy elementy polityczne w spektaklach zawsze były świetnie odbierane przez publiczność – w tej chwili to się skończyło. Prawie każdy z nas stara się pomóc uchodźcom z Ukrainy. Podobno Capitol też pomaga? – Właścicielem budynku, w którym gramy, jest Towarzystwo Polska-Wschód, to spadek po dawnym TPPR – oni są dzisiaj towarzystwem, które autentycznie pomaga Polakom na Wschodzie. W przeszłości negocjowaliśmy czynsze, nie bez pewnych napięć, ale teraz połączyliśmy siły, ponieważ oni mają fantastyczną fundację, Dziedzictwo Kresów, która dzisiaj pomaga wszystkim w Ukrainie, nie tylko Polakom. Podjęliśmy z nimi współpracę i z każdego sprzedanego biletu przeznaczamy 5 zł na tę fundację. Ludzie, którzy przychodzą do teatru, są „usprawiedliwieni”: nie przychodzą tylko po to, aby się oderwać, bo jednocześnie robią coś pożytecznego. Pokazujemy, ile świetnych rzeczy robi wspierana przez nas fundacja. Nie myślałam, że będziemy tak blisko ze sobą pracować, a publiczność będzie z tego tak zadowolona, jak to okazuje. Wiemy, że pomoc musi być długofalowa, bo potrzeby wciąż rosną. Po spektaklach publiczność nas oklaskuje, ale my klaszczemy publiczności, dziękując za wsparcie. Powstaje jakiś nowy rodzaj więzi, bo łączy nas wspólny cel. Mówimy o kryzysie wywołanym inwazją rosyjską w Ukrainie, ale jako teatr przeszliście niedawno przez istne tsunami wywołane pandemią. – Pandemia nas totalnie załatwiła, bo nas zamknęła. Jak myśmy to przetrwali, sama nie wiem – cudem przetrwaliśmy. W cuda nie wierzę. – Powiem szczerze, jak było. Przed pandemią tak nam świetnie szło, że chcieliśmy wybudować i otworzyć nową scenę. Zbieraliśmy na to pieniądze, oszczędzaliśmy każdy grosz. I to nas uratowało, ten „fundusz inwestycyjny”, po którym teraz pozostało tylko wspomnienie. Sami sobie pożyczyliśmy pieniądze. A pomoc z tarczy? – Dostaliśmy tarczę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2022, 2022

Kategorie: Kultura