Przekąski Zakąski, czyli Polska w soczewce

Przekąski Zakąski,  czyli Polska w soczewce

Naprzeciwko Pałacu Prezydenckiego, w bistrze Przekąski Zakąski na rogu Krakowskiego Przedmieścia i Ossolińskich bawi się cała Polska. Podzieleni jednoczą się nad setą i galaretą, homoseksualiści i heterycy wylewnie całują w usta, pisiory i peowcy karnie stoją w kolejce do toalety. Tu rządzi pan Roman, czyli kultowy barman, którego słuchają politycy, celebryci, ale przede wszystkim załoga baru. To on decyduje, czy i komu warto polać, a kogo lepiej wylać. Reguły są proste: jak będzie szum, to mordki zostaną suche. I szafa gra. Dwa palce i wszystko jasne Powódź zaczyna się przed 22. Ludzki strumień napływa z placu Zamkowego, Krakowskiego Przedmieścia, z podwórek Akademii Sztuk Pięknych i Uniwersytetu Warszawskiego. Zrazu ciurka nieśmiało, strzyka pojedynczymi grupkami, które wpadają na bifora, rozgrzewkę czy rozbiegówkę przed głównym piciem w pobliskich klubach. Bistro jest przygotowane na tę ludzką falę. W pogotowiu stoją czyste kieliszki, na zapleczu grzeją się flaki i biała kiełbasa, na półmiskach czeka gzik, czyli ser wymieszany ze szczypiorkiem, podawany do ziemniaka w mundurku. Na największe natężenie ludzkiej fali czekają też pokrojony na kawałki śledź w oleju lnianym, pasztet, schab po warszawsku oraz awanturka, czyli pasta z sera, pomidorów i wędzonej ryby. Umocnienia sprawdzone od lat. Przetestowane tak samo jak formuła bistro otwartego przez 24 godziny na dobę. Formuła się sprawdza, bo bistro działa już piąty rok. – Nigdzie na Krakowskim Przedmieściu nie zjesz głównego dania za 8 zł ani nie wypijesz setki wódki za 4 zeta – socjolożka Iwona Derdzik przekrzykuje szum tłumu napierającego na bar. – Wszystko najtańsze w Warszawie i podawane przez barmana, który niejedno widział i niejedno wie. Wystarczy pokazać dwa palce, a wiadomo, że chodzi o dwie setki wódki. Karta dań nie jest szczytem wyrafinowania, ale w tym jej siła. Wiadomo, że śledzik jest śledzik, a tatar to tatar. Nasze polskie dania, a nie jakaś zagraniczna rafinada. Do tego pozory blichtru: marmur na podłodze, bar otoczony wielkimi lustrami, żyrandol na suficie. Tyle że wszystko podniszczone, nadgryzione zębem czasu. Człowiek czuje się tu swojsko, nie musi zdejmować butów, jest u siebie. Umocnienia z gzika i awanturki powoli zaczynają pękać: grupa Japończyków przeczytała w przewodniku Lonely Planet o Przekąskach i bierze je szturmem. Do lady baru dopycha się grupa dresiarzy, przemieszanych ze studentami i muzykami z filharmonii, którzy przyszli zapić powystępowy stres. Odbijają się od artystów plastyków, wpadają na nieliczne stołki barowe, na których obok dwóch wystylizowanych gejów gniotą się garniturowcy. Ktoś się śmieje, ktoś rzuca przekleństwem, ale wszystko spokojnie, bez wchodzenia sobie na odcisk. – Cały przekrój polskiego społeczeństwa – śmieje się Iwona, którą coś gna, która przeprasza, ale musi spływać. Najpierw do Kamieniołomów, a potem do świeżo otwartej knajpki na ścianie Teatru Wielkiego. – Ludzie od Sasa do lasa, każdy inny – rzuca na pożegnanie znad ramienia kibica Polonii wrzeszczącego coś o wygranej z Lechem Poznań. Strzał w ludzki schemat Zza baru wszyscy są tacy sami, nie widać stanowiska, przynależności politycznej czy preferencji seksualnych – przyznaje Roman Modzelewski, barman z prawie 40-letnim stażem. Przez bywalców Przekąsek ochrzczony mianem kultowego. – Ale u mnie i w życiu jest jak w barze: nie patrzę na kasę, najważniejsze, kto jest jakim człowiekiem – dodaje. Swoje przeszedł, to i swoje wie. Grał w piłkę, boksował, był trenerem piłkarskim, pracował z trudną młodzieżą. Kończył hotelarstwo, studiował na AWF. Może prowadzić hotel do tysiąca łóżek, zna się na przeliczaniu śmieci, ale też na psychologii. Mimo to, a może właśnie dlatego stoi za barem. Tu może być szefem, trenerem i psychologiem. Ma nad czym pracować, bo wciąż przychodzą nowi pracownicy, a z klientów po wódce wyłażą strachy, niewyładowana agresja i frustracja. Tak jest teraz, tak też było za komuny, kiedy pracował w Grandzie, Syrenie, a potem hotelu Forum, symbolu złotych lat Gierka. Napatrzył się, jak ludzie chamieją pod wpływem kasy, stanowiska i władzy, a wódka odpala bombę ich kompleksów. – Takiego klienta trzeba umieć podejść, ale najpierw zlokalizować – zdradza. – Ja widzę go już od drzwi. Wchodzi zdenerwowany, nabuzowany złą energią, szuka okazji do bójki. Wali ręką w blat baru, zamawia trzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2011, 2011

Kategorie: Kraj, Reportaż