Kiedyś chłopi będą uważali 1 maja 2004 roku za datę magiczną Wojciech Olejniczak, minister rolnictwa i rozwoju wsi – Wydoi pan jeszcze krowę? – Rozumiem, że pan sobie żartuje. Oczywiście, że tak. W gospodarstwie potrafię zrobić wszystko. – Jak w pana rodzinnych stronach przyjęto to, że został pan najmłodszym ministrem III RP? – Komentarze były przychylne, tak w Waliszewie (Łowickie), mojej rodzinnej wsi gdzie gospodaruje brat z rodzicami, jak i we wsi, z której pochodzi moja żona. Proboszcz był zadowolony, to zresztą sąsiad rodziców, wójt (z PSL) też się ucieszył. Moim obowiązkiem jest przecież pomaganie wójtowi i księdzu, by wieś i gmina rozwijały się jak najlepiej. Pomagam szkołom, wspieram ich starania o środki na remonty, staram się, żeby „nasycenie” komputerami i sprzętem sportowym było coraz lepsze. Szkoła, którą kończyłem – a zbudowano ją staraniem Henryka Jabłońskiego, ówczesnego przewodniczącego Rady Państwa – została zamknięta trzy lata temu, gdy już byłem posłem na Sejm. Rodzice postanowili założyć stowarzyszenie oświatowe, sami prowadzą tę szkołę, zatrudniono młodych nauczycieli. Dziś jest po remoncie, ma nowe ogrzewanie – i należy do najlepszych podstawówek oraz gimnazjów w powiecie. Więc jak ludzie chcą, to mogą dużo zrobić. Mamy też dobrą drużynę Ochotniczej Straży Pożarnej. Wygrywała pod moim dowództwem mistrzostwa powiatu i województwa, dwa razy mieliśmy niezły wynik na mistrzostwach Polski. Staram się być na każdym zebraniu strażaków, podobnie jak i na zebraniach klubu, w którym do niedawna grałem w piłkę. – Dużo pożarów pan ugasił? – Wiele razy jeździłem do pożaru i brałem udział w akcjach gaśniczych. Jak się pali to dwie sprawy są najważniejsze – zapewnić jak najszybciej dopływ wody i ratować z ognia, co się da. Przy większych akcjach współpracowaliśmy ze strażą zawodową. W rejestrach komendy powiatowej państwowej straży pożarnej odnotowano kilka razy nazwisko strażaka Olejniczaka. Dziś jestem w prezydium zarządu głównego OSP obok prezesa Waldemara Pawlaka. – Czy koledzy ze wsi nie zazdroszczą panu kariery? – Chyba nie, rozmawiamy ze sobą normalnie. Ja jestem generalnie bardzo pozytywnie nastawiony do życia i ludzi, jak mogę, to staram się pomagać. Zresztą akurat tak się składa, że wielu moich bliskich kolegów ze wsi, którzy chodzili ze mną do szkoły, ukończyło studia i nieźle im się w życiu powodzi. Dlatego nie mogliśmy dopuścić, żeby ta szkoła została zamknięta. Jest wśród nich np. absolwent Wojskowej Akademii Technicznej, prawnik, strażak po wyższej szkole pożarniczej. To, że ktoś jest ze wsi, nie stanowi więc przeszkody. Przykładem choćby moja rodzina – najstarszy brat skończył SGH, ja SGGW (rynek rolny oraz zarządzanie w agrobiznesie), a najmłodszy będzie absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego (też dwa fakultety, prawo i socjologia) – czyli publiczne studia na trzech najlepszych uczelniach. Moja żona broni pracy doktorskiej w lutym, ja swojej (temat: Ekonomiczne, społeczne i ekologiczne uwarunkowania zwiększenia lesistości w Polsce) jeszcze nie skończyłem, ale w ministerstwie pracuję minimum 12 godzin dziennie, a w soboty i niedziele mam spotkania w terenie. – Z tym że pana rodzina nie jest całkiem typową rodziną wiejską. Pana dziadek był szefem krajowego zrzeszenia plantatorów owoców i warzyw, ojciec członkiem władz wojewódzkich PZPR. Leszek Miller mówi, że zna pana od dziecka. – Wiele osób zna mnie od dziecka… A to, że zostałem posłem i zdobyłem 11,5 tys. głosów zawdzięczam w dużym stopniu temu, że nazwisko Olejniczak jest pozytywnie kojarzone w całej okolicy. Na niejednym wiejskim spotkaniu rolnik wstawał i mówił: – My pana tu nie znamy, ale znamy pana ojca i dziadka, widzimy, że pan też chce coś zrobić, więc pana poprzemy. Dziś mnie też już trochę znają. Nasza rodzina prowadziła gospodarstwo jak wszyscy chłopi, ale robiliśmy też coś więcej, z pożytkiem dla rolników, nie tylko z okolicy, lecz także z całej Polski, jak w przypadku dziadka (kończy 80 lat, wciąż jest aktywny). Tata do dziś działa w kręgu kółek rolniczych, ludzie mu wierzą. Jest działaczem pozytywistą, musiał spotykać się z władzą, podpowiadał najlepsze rozwiązania. Znał pana Millera wtedy, gdy premier był I sekretarzem komitetu
Tagi:
Andrzej Dryszel









