Banki udają ubogich – rozmowa z prof. Andrzejem Sopoćką

Banki udają ubogich – rozmowa z prof. Andrzejem Sopoćką

Na dłuższą metę nie może być takich jak teraz relacji między bogatymi a resztą społeczeństwa Prof. Andrzej Sopoćko – wykładowca na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego oraz w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego. Autor licznych publikacji o tematyce ekonomicznej. Rozmawia Paweł Dybicz Czy definitywnie jesteśmy skazani na coraz większe rozwarstwienie społeczne? – Jeśli jemy tylko biały ryż, to jesteśmy skazani na śmierć, dlatego że nie zawiera on koniecznych substancji odżywczych. Czyli albo zmienimy sposób odżywiania się, albo umrzemy. Z gospodarką jest podobnie, nie może ciągle funkcjonować tak jak teraz i na dłuższą metę nie może być takich relacji między bogatymi a resztą. Co najbardziej wpływa na te relacje? – Istnieje kilka ich przyczyn. Pierwsza jest taka, że produkcja jest coraz bardziej rozproszona. Druga – outsourcing i podobne zjawiska. Trzecia – nie ma skoncentrowanej klasy robotniczej i związków zawodowych, które mogłyby coś wymusić, więc reprezentacja świata pracy słabnie. Wreszcie czwarta, chyba najistotniejsza, to globalizacja, która sprowadza się do tego, że zawsze można mniej płacić ludziom, strasząc ich tym, że przeniesie się produkcję np. na Ukrainę albo do Kenii, albo jeszcze gdzieś indziej. I to nie jest tylko straszenie papierowe. Politycy powinni dostrzegać, że rozwarstwienie spowoduje wybuch społeczny bardziej zwielokrotniony i bardziej zrewoltowany niż ruch oburzonych. – Nie sądzę, że nastąpi wybuch, bo obecna sytuacja jest dosyć charakterystyczna dla wszystkich oligarchicznych systemów społecznych. Będzie się pogarszała sfera ekonomiczna, państwa będą coraz bardziej hamowały rozwój gospodarczy i zaczniemy się zbliżać do rozwiązań, które zastosowano jeszcze 10 lat temu w Brazylii, gdzie świeżo ukształtowana elita krótko trzymała resztę, a w zasadzie większość społeczeństwa. No dobrze, ale w demokracjach każdy głos jest równy. Jeżeli więc politycy i ich doradcy ekonomiczni nie będą dostrzegać tego rozwarstwienia, to znajdzie się jakaś siła, która drogą demokratyczną dojdzie do władzy i powie: tak dalej żyć się nie da! – Kiedyś tak, ale obawiam się, że zanim to nastąpi, będziemy mieli zapadnięcie się gospodarki, długotrwały kryzys, który dopiero może wyłonić – tak jak to się działo w Brazylii czy w Wenezueli – swoiście rewolucyjne przedstawicielstwo, któremu może się udać osiągnąć stabilizację polityczną i gospodarczą. Obecna oligarchizacja doprowadzi do kryzysu ekonomicznego o długości pokolenia, a dopiero później będzie można jakoś z tego wyjść, ale z całą świadomością, że historyczny czas nam przepadł i inni są już daleko na przedzie. Coraz częściej słychać opinie, że świat stoi u progu wyłonienia się jakiejś nowej idei, innego New Deal. Jeżeli tak, to czym on miałby być, na czym się zasadzać? – Myślę, że na odwróceniu, a raczej odrzuceniu obecnego myślenia o roli państwa w gospodarce. Opierającego się na przekonaniu, że powinno ono coraz bardziej się z niej wycofywać? – I gdy całkiem się wycofa, to dopiero będzie ten idealny model społeczno-ekonomiczny. Takie myślenie jest bez sensu, bo okazuje się, że gospodarka prywatna nie może sobie poradzić nie tylko w dziedzinach jej przypisanych, lecz także coraz bardziej w rozumieniu całości. Gospodarka rynkowa nigdy nie była w stanie sprostać takim wyzwaniom, jak infrastruktura i oświata z nauką, z uwzględnieniem nauk podstawowych. Na te wyzwania potrzebne są pieniądze, a one rządzą światem, konkretniej zaś – rządzą nim finansiści i bankowcy. Ich zyski pochodzą głównie z obrotu pieniędzmi, nie z zysku wypracowanego przez firmy. Czy rządzący albo społeczeństwa powinny w jakiś sposób ograniczyć władzę świata finansów? – Na tę sprawę mam inny pogląd. Początki bankowości sięgają Lombardii XV-XVII w. Powstałe wtedy prywatne banki upadły, mimo że oprocentowanie kredytów wynosiło 17%. Późniejsze doświadczenia XIX w. dowiodły, że muszą być ustanowione regulacje i we wszystkich bankach muszą być systemy, które pozwalają przetrwać złą passę, czyli umożliwiają przejmowanie ryzyka, choćby kredytowego. Regulacje są niezbędne i powodują, że okresami koszt pozyskania pieniądza wydaje się zbyt wielki. Teraz obserwujemy rzecz, która niespecjalnie mi się podoba, a mianowicie tendencję do zwiększenia funduszy zabezpieczających w bankach, co powoduje wzrost kosztu pieniądza. Natomiast jeśli chodzi o różne gry finansowe, to nie jest problem banków, ale tego, że różni oligarchowie mają za dużo pieniędzy i w związku z tym różne instytucje, cała grupa ekspertów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2012, 2012

Kategorie: Wywiady