Przestało być śmiesznie

Zapiski polityczne
8 sierpnia 2003 r.

Siedzę na wsi w mojej ukochanej Puszczy Augustowskiej i robię remanent złożonych tu przez wiele lat papierów, prywatnych i sejmowych. Nie panuję nad tym zbiorem. Ktoś spytał mnie niedawno: „A dużo ma pan tych listów?”. Odparłem: „Kilkaset…”. „Co? Kilkaset, tak dużo…”, zdziwił się rozmówca. „Nie – odpowiedziałem – kilkaset kilogramów listów, co mnie przeraża”. Na niektórych widnieje adnotacja: „Ciekawe, szybko odpisać”. Oczywiście, większość zaległej korespondencji pochodzi z okresu „Telewizji nocą”. Brałem ze stosów nadchodzącej korespondencji, a było tego około 1000 (tysiąca) listów tygodniowo, tylko te adresowane na moje nazwisko. Sporo przeczytałem, co służyło mi przez długie lata jako wiarygodny zapis opinii publicznej w tamtych początkowych latach nowej Polski. Więcej jednak czeka nadal na lektora. Są też listy przebrane ze znakiem „Ciekawe” z okresu mego wicemarszałkowania Sejmowi II kadencji, ale i one, choć przeczytane, nie doczekały się odpowiedzi, za co, wszystkich autorów, jeśli czytają teraz to, co piszę, uroczyście i gorąco przepraszam, ale nie dałem rady. Miałem morze pracy, póki byłem marszałkiem, a zaraz potem wpadłem w sidła PCK i domowych chorób, tragicznej nieuleczalnej choroby mojej żony i własnych, poważnych kłopotów zdrowotnych. Potem znowu trafiłem do Sejmu, nie wyzwalając się z kierowania sprawami PCK, gdyż w okresie ponownych wyborów prezesa nikt się nie zgłosił do tej czasochłonnej, odpowiedzialnej i bezpłatnej pracy. Nadal ciągnę więc ciężary większe od moich już wszak starczych sił. Listy nadal starannie czytam, każdy opisuję, lecz z odpowiadaniem jak dawniej krucho. Przepraszam. Jedno jest pewne. Jeśli zdarza mi się publikować trafne diagnozy sytuacji w kraju, to dzieje się tak za sprawą tych znakomicie ciekawych listów, jakie otrzymuję, a które pozwalają mi się orientować w prawdziwej sytuacji wewnętrznej Polski.
Kraj jest nad przepaścią. Gdyby takie zdanie miało sens, należałoby napisać, iż na skraju kilku przepaści. Najgroźniejsza wydaje się bliska ponoć katastrofa ekonomiczna. Przeogromny, stały już od wielu lat niedobór środków budżetowych i postępujący za tym wzrost zadłużenia państwa nie jest jedynym nieszczęściem, jakie nam grozi. Dochodzi do tego równie groźne i nieustępujące złajdaczenie sporej części elit politycznych. Nie da się tego przypisać jednej grupie działaczy. Wszystkie siły w kraju toczy ten sam rak deprawacji nazywany czasem trądem w pałacu władzy. Polityka w Polsce przestała być służbą narodowi, jest narzędziem zdobywania władzy i korzyści, jakie z tego zdobycia płyną. Kolejne opozycje czerpią siły i poparcie społeczeństwa z piętnowania wad działania i moralnych wykroczeń przeciwników, ale gdy tylko zdobędą władzę, wchodzą w te same koleiny wypaczeń, co ich poprzednicy. Diabelski młyn powtórzeń tych samych wad i nieudolności toczy się napędzany tą samą pasją: „Cała władza w nasze ręce, a co z nią zrobimy, to już nasza sprawa”.
Obecna opozycja podzielona – jak zawsze prawica – i skłócona wewnętrznie bije rekordy łapczywości na odzyskanie władzy utraconej po latach dość haniebnych rządów, ale zawsze namiętnie pożądanej nie tyle z troski o los państwa, ile z uwagi na korzyści, jakie – już to było wypróbowane -można osiągnąć z wygrania wyborów.
Dobro Polski jest tylko frazesem wykrzykiwanym na każdym kroku i w każdej chwili przez te dziwne postacie zasiadające w poselskich ławach i marzące przede wszystkim o tym, by zająć ławy rządowe, umieszczone w sali sejmowej niedużo wyżej, ale jakże obfite korzyści płyną dla polityków i zgrai ich popleczników z tej zmiany lokalizacji, nie pojedynczego człowieka, lecz całej ekipy rządzącej.
Zmiana ekipy władzy jest normalnym zjawiskiem na całym świecie. Nasz obecny kłopot jest jednak dosyć specyficzny. Dla obecnej koalicji SLD-UP nie widać na politycznym horyzoncie żadnej rokującej nadzieję alternatywnej siły. Polsce zagraża sukces sił populistycznych, ujawniający się od początku zmian jako rezultat dosyć bezlitosnej dla szerokich kręgów społeczeństwa transformacji ustrojowej, programowanej i dokonywanej przez neofitów liberalnej ekonomii z wyniesioną z sideł marksizmu – w jakich spora część nowych władców gospodarki tkwiła po uszy – pogardą dla losów „tych, co na dole”.
Masowe bezrobocie, likwidacja tysięcy państwowych i spółdzielczych zakładów pracy jako nierentownych, przekazanie większości podmiotów gospodarczych w ręce obcego kapitału, wyprzedaż w takie same ręce banków za grosze – to wszystko nie spadło z nieba. Zostało świadomie i bezwzględnie zaplanowane i zrealizowane, otwierając tym samym szeroką drogę prowodyrom sił populistycznych, mających w tej chwili przeogromny elektorat wyborczy. Na drugim biegunie zagrożenia przyszłego losu Polski mieszczą się coraz wyraźniej pokazujące swoją ideologię i zamiary siły neototalitarne, koncentrujące się wokół haseł obrony prawa i stosowania przemocy zwanej przez nich sprawiedliwością, czyli działań mających pozornie wyzwolić kraj od wszelkich kłopotów i niedomagań tej nieszczęsnej transformacji ustrojowej, a w rzeczywistości zakuwających go w surowe okowy policyjnej totalitarnej dyscypliny, czego jawne przykłady można już obserwować w działaniach dwóch skrajnie prawicowych prezydentów największych miast polskich.
Przez długie lata trwania u nas destrukcyjnego komunizmu broniliśmy od zniszczenia państwo m.in. tym, iż zło płynęło od obcych. Teraz zło będzie nasze własne i boję się, iż ulegniemy mu tak samo bezradnie, jak patrzyliśmy na prawie totalną destrukcję tego, co było dobre w spadku po PRL.
Jest przecież nieprawdą, kłamliwie głoszoną przez dogmatyków ekonomii liberalnej, że nie było innej drogi przed polską transformacją ustrojową jak ta, na której prawie doszczętnie rozwalono gospodarcze dziedzictwo PRL, wygospodarowano nędzę byłych pracowników PGR-ów, zniszczono sporą część dokonań spółdzielczości i jakie tam jeszcze krzywdy wyrządzono Polsce i Polakom. Powtarzam: boję się, że z powodu skrajnego rozgoryczenia potężnej masy wyborców wejdziemy grzecznie i karnie w niewolę systemu neototalitarnego. Przestało być śmiesznie.

 

Wydanie: 2003, 34/2003

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy