Przyzwoicie i po bożemu

Przyzwoicie i po bożemu

Jak w podręcznikach szkolnych prezentuje się problematykę seksu Jeśli gimnazjalista oznajmi, że karmienie piersią jest naturalną metodą antykoncepcji, czego dowodzą doświadczenia ludów pierwotnych, nie wolno ganić go za nieuctwo. Tę światłą myśl podsunięto mu bowiem w szkole. Kto chce sprawdzić, niech zajrzy na stronę 136. podręcznika „Wędrując ku dorosłości. Wychowanie do życia w rodzinie dla uczniów klas I-III gimnazjum” pod redakcją Teresy Król, wydanego przez Rubikon w Krakowie w 2001 r. Wydawałoby się, że to już szczyt, Ministerstwu Zdrowia udało się jednak pobić wszelkie rekordy i wyprzedzić o dwie długości zarówno obecną praktykę szkolną, jak i edukacyjne plany Romana Giertycha. Reaktywowano Krajowy Zespół Promocji Naturalnego Planowania Rodziny. Jego szefem jest prof. Bogdan Chazan, znany katolicki przeciwnik aborcji. Zespół zamierza prowadzić szkolenia wśród nauczycieli oraz współpracować z kuratoriami oświaty po to, żeby w szkole uczono wyłącznie tzw. naturalnych metod planowania rodziny. Były premier Marcinkiewicz, zapytany o plany resortu zdrowia, stwierdził, że w demokratycznym kraju „istnieje możliwość informowania o wszystkich sprawach dozwolonych przez prawo, także dotyczących antykoncepcji”. Czy rzeczywiście o wszystkich? Plany Ministerstwa Zdrowia oznaczają, że ukrytą indoktrynację, z którą mamy dzisiaj do czynienia w polskich szkołach, zastąpi indoktrynacja jawna. Zamiast mówić o antykoncepcji stronniczo, nie będzie się o niej mówić wcale. „Naturalne” metody planowania rodziny staną się dzięki temu popularniejsze. Piekło kobiet znów się zapełni. Publiczna szkoła wyręcza księdza Dla rządu Hanny Suchockiej zasada neutralności światopoglądowej państwa nie była aż tak święta, a hasła budowania „społeczeństwa obywatelskiego” nie kojarzyły mu się z takim drobiazgiem jak szkoła wolna od indoktrynacji. W sierpniu 1993 r. minister edukacji narodowej, Zdobysław Flisowski, zamienił przewidziany w ustawie antyaborcyjnej przedmiot „wiedza o życiu seksualnym człowieka” na „wychowanie do życia w rodzinie”. Opracowano podstawę programową, która określa, jakie treści muszą się znaleźć w każdym programie nauczania i podręczniku używanym w szkole. MEN stworzyło tekst, który przypomina raczej program szkoleń katolickiej organizacji pro-life niż dokument państwowy. Na dwóch stronach maszynopisu trzykrotnie pojawia się sformułowanie o „integralnej wizji osoby ludzkiej” oraz „integralnej wizji seksualności człowieka” polegającej na „jedności pomiędzy działaniem seksualnym a miłością i odpowiedzialnością”. Dla tych, którzy czytali prace Karola Wojtyły o etyce seksualnej, sformułowania te brzmią dziwnie znajomo. Nie na darmo jego główne dzieło na ten temat nosi tytuł „Miłość i odpowiedzialność”. Zalecenia ministerstwa wynikają z „integralnej wizji osoby”. Szkoła ma „wspierać rozwój moralny i kształtować hierarchię wartości” ucznia. Stąd punkt „Życie jako fundamentalna wartość; szacunek dla ludzkiego życia od chwili poczęcia”. Nie chodzi tu raczej o zaznajomienie uczniów z prawem państwowym, czyli z ustawą antyaborcyjną, ale o wpajanie katolickiego systemu wartości. W języku Kościoła „szacunek do życia” oznacza nie tylko zakaz aborcji, lecz także zakaz jakiejkolwiek antykoncepcji. Słowo „życie” przywołuje cały kontekst antyaborcyjnej frazeologii. Używa się go zamiast słowa „zygota”, żeby z góry uprzedzić i zdyskredytować argumenty zwolenników antykoncepcji lub dopuszczalności aborcji. MEN odróżnia więc „naturalne metody rozpoznawania płodności” od „antykoncepcji” i zaleca omówienie ich „aspektu zdrowotnego, psychologicznego i moralnego”. Szkoda, że nie zaleca omówienia skuteczności poszczególnych metod, co bardzo przydałoby się nastolatkom. Rzekome „zdrowotne, psychologiczne i moralne” „zagrożenia” związane z antykoncepcją to ulubiony chwyt propagandowy ruchu pro-life. Urzędnicy MEN zwracają się najwyraźniej wyłącznie do katolików, i to w ich własnym języku. O „moralnym aspekcie antykoncepcji” da się mówić tylko z perspektywy religijnej: dla agnostyka lub ateistki fakt założenia prezerwatywy czy zażycia pigułki antykoncepcyjnej nie ma żadnego znaczenia moralnego – tak jak zaplombowanie zęba. Także „psychologiczne” skutki antykoncepcji wynikają bodaj jedynie z uwewnętrznienia katolickich zakazów. Wystarczy, że mówi o nich Kościół, szkoła publiczna doprawdy nie powinna go wyręczać. Seks jest, jak wiadomo, sprawą podejrzaną Każdy, kto zetknął się choć przelotnie z katolicką etyką seksualną, wie, że nie chodzi w nim o przyjemność, ale o dzieci. A płodzić dzieci można tylko w nierozerwalnym małżeństwie – w rodzinie. Zmiana nazwy przedmiotu nie była więc przypadkowa. „Wartości związane z płciowością człowieka” to: „męskość, kobiecość, miłość, małżeństwo, rodzina, rodzicielstwo”. Przy okazji inicjacji seksualnej MEN zaleca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 29/2006

Kategorie: Opinie