Pułapka reprywatyzacji
Ani względy moralne, ani prawne, ani ekonomiczne nie uzasadniają zwracania utraconego mienia byłym właścicielom “Ta reprywatyzacja jest krokiem fałszywym i szalonym” – pisał nieodżałowany Andrzej Szczypiorski, krytycznie oceniając projekt rządowy. Projekt stał się rzeczywistością. Sejm przyjął ustawę, która, choć uchwalona pod hasłem przywracania sprawiedliwości, ze sprawiedliwością ma niewiele wspólnego. Parafrazując Churchilla, należy powiedzieć: “Jeszcze nigdy tak wielu nie musiało przeznaczać tak wiele dla tak nielicznych”. W istocie żadne z byłych państw komunistycznych nie przyjęło rozwiązań, które przyznawałyby dawnym właścicielom tak daleko idące przywileje kosztem ogółu społeczeństwa, jak Polska. W ustawie jest wiele zapisów złych czy nierealnych. Przede wszystkim jednak sprzeciw budzi sama podstawowa filozofia tego aktu prawnego. Jego zwolennicy mówią o “naprawianiu krzywd” spowodowanych ustawami i dekretami z lat 1944-62, odbierającymi mienie dawnym właścicielom. Ale w tych i wcześniejszych czasach zdarzyło się na polskich ziemiach wiele strasznych rzeczy. Klęska wojenna, zniszczenia, obozy koncentracyjne, holokaust, przewalanie się frontów, represje wojenne i powojenne, deportacje i migracje, wprowadzanie komunistycznych porządków na radzieckich bagnetach, zmiany granic – wymieniać można długo. Cierpieli, w różny sposób, niemal wszyscy mieszkańcy naszego kraju – choć oczywiście biedakom nie bardzo było co zabierać. Ale dziś krzywdy mają być wyrównywane tylko jednej, nielicznej, bo najwyżej 1-2-procentowej części naszego społeczeństwa, tej, która kiedyś wyróżniała się zamożnością, a i dziś powodzi jej się lepiej od reszty obywateli. Zapłaci za to właśnie ta reszta – uboższa część społeczeństwa – bo spora część majątku skarbu państwa pójdzie na zaspokojenie roszczeń byłych właścicieli, miast na inne, ważne cele. Bez kiwnięcia palcem Wartość majątku publicznego to ok. 160 mld zł. Na reprywatyzację przeznaczono zaś ok. 46 mld zł. Zapewne jednak majątek państwa, jaki trzeba będzie przeznaczyć na ten cel, będzie większy, ekonomiści uważają bowiem, że resort skarbu zbyt optymistycznie oszacował wartość akcji i udziałów spółek skarbu państwa, które mają być oddane za bony reprywatyzacyjne. (Dla przykładu – wszystkie tegoroczne wydatki państwa związane z bezrobociem, w tym zasiłki, to niespełna 7 mld zł). A wszystko to w sytuacji, gdy w kraju systematycznie rośnie armia zagrożonych głodem nędzarzy, licząca już ponad 2 mln ludzi (wzrost o ok. 200 tys. od 1999 r.), gdy państwo sprzedaje, co tylko może, by ratować dziurawy budżet, gdy spadają realne nakłady na rozmaite cele społeczne. Trudno doprawdy znaleźć legitymację moralną dla reprywatyzacji. Trudno znaleźć i legitymację prawną. Ustawa en bloc uznała, że wszystkie przepisy, na mocy których w naszym kraju dokonywano nacjonalizacji, są sprzeczne z prawem (nawet i reforma rolna, której wcześniej autorzy reprywatyzacji nie negowali; właściciele rozparcelowanych gospodarstw dostaną więc odszkodowanie), a zatem należy oddać każde mienie (lub odpowiednią jego wartość w bonach) odebrane na mocy tych przepisów w minionych latach. No cóż, nie można zaprzeczyć temu, że PRL był państwem zależnym i niedemokratycznym – ale przecież państw niedemokratycznych jest na świecie większość i nikt nie podaje w wątpliwość prawomocności ich aktów prawnych wobec własnych obywateli. Zwłaszcza że PRL był uznawany przez cały świat i miał wszelkie formalne atrybuty niepodległego państwa. Jak więc teraz można z założenia kwestionować legalność wszelkich przepisów nacjonalizacyjnych? Dodajmy, że aktów prawnych uszczuplających własność w PRL-u wydano jeszcze wiele – np. przepisy o obowiązku społecznego oszczędzania, o wymianie pieniędzy, o dostawach obowiązkowych… – nikt ich nie uznaje za nieważne i nie zamierza pokrzywdzonym zwracać złamanego grosza. W dodatku majątki będą zwracane, jak mówi ustawa, bez ustalania, jakie środki publiczne zostały w nie zainwestowane oraz bez sprawdzania, czy i jak bardzo były zadłużone w momencie przejmowania przez państwo. Skutki są więc takie – zadłużone kamienice, zrównane z ziemią w czasie wojny, które potem za publiczne pieniądze zostały wspaniale zbudowane na nowo, trafiają za darmo do potomków byłych właścicieli, czyniąc z nich krezusów bez kiwnięcia palcem. To nie są abstrakcyjne przykłady. Tak właśnie dzieje się w Warszawie z domami przy eleganckich ulicach. “Ale oddawane są bez doliczania korzyści, jakie przez dziesięciolecia mógłby odnieść właściciel z użytkowania swej nieruchomości” – ripostują zwolennicy ustawy.









