Puszki zamiast pensji

Puszki zamiast pensji

Od maja ludzie z Zakładów Mięsnych w Nisku nie dostali wypłaty

Szembruchowa została w domu, dziś nie pojechała do Zakładów Mięsnych w Nisku. Stawiała się tam przez 23 lata. Dzień w dzień, a jak trzeba było, to i w niedzielę. Praca była ciężka, ale dobra. Dzisiaj dopilnuje synka, właśnie odebrała go ze szpitala po operacji. Szembruch wybrał się do zakładów, ale nie tak, jak jeszcze miesiąc temu…

Ani grosza…

– Przyjechałem – powiada – może wreszcie czegoś się dowiem. Dzieckiem nie jestem, żeby wierzyć, że raptem coś się na dobre zmieni i znów razem z żoną będziemy tu pracować, ale przynajmniej niech powiedzą, kiedy wypłacą pobory. Od maja nie wzięliśmy ani grosza…
Szembruchowie mieszkają w Stalowej Woli w bloku, z czwórką dzieci. Jak powiadają o nich koledzy z pracy, mają najgorszą sytuację, bo za mieszkanie trzeba płacić, za prąd, gaz, ogrzewanie też. Nikt przecież im nie odpuści na tłumaczenie, że nie mają pieniędzy, bo nie dostali wypłaty. W dodatku – córka na trzecim roku studiów, płatnych. Szkoda nie dać jej na czesne, najstarszy syn w drugiej klasie technikum. Miał za co kupić książki, bo parę groszy z praktyki zawodowej do kieszeni wpadło. Trzeci – gimnazjalista, książki od kolegów pożycza. Najmłodszy w zerówce, to bez pomocy naukowych da sobie radę.
– Na kogo możemy liczyć? – zastanawia się Jan Szembruch. – Oboje już nie mamy rodziców, którzy by nas z emerytury wspomogli. Zostaje rodzeństwo i sąsiedzi… Wczoraj sąsiadka przyniosła główkę kapusty, więc żona narobiła łazanek. I tak, tłumaczy, codziennie się kombinuje, jak za dziesięć złotych sześć gęb nakarmić.
Szembruch nie podchodzi do żadnej grupki swoich kolegów rozprawiających żywo na parkingu przed bramą wjazdową do zakładów. Już słyszał wszystko, to i o czym tu jeszcze gadać. Czeka, tak jak wszyscy. Na co? Przynajmniej na prezesa Cichego. Może coś powie, bo jakoś od kilku tygodni on i załoga mijają się. Cichego nie było, gdy przez cały wrzesień strajkowali, ale porozumienie podpisał. Gdzieś na samym początku października prezes obiecał im wypłatę pierwszej raty zaległych pensji, każdemu po tysiąc złotych. Kasa miała wypłacać pieniądze w piątek, 13 października. Ale załoga pieniędzy nie dostała.
– Dowiedziałem się wtedy, że parę osób – opowiada o tym feralnym dniu Szembruch – ci, co byli w najtrudniejszej sytuacji, dostało pieniądze. Ale kasjerka nie powiedziała kto, bo to tajemnica.
On sprawę o zapłatę wynagrodzenia założył do sądu, jak inni pracownicy. Poczeka na swoją kolej i wtedy odda wszystkim pieniądze. Policzył, że jest zadłużony na jakieś cztery tysiące. Teraz już nie płaci czynszu. Chciał pomocy z urzędu miasta, ale gdy pokazał zaświadczenia o zarobkach usłyszał, że nie dostanie, bo zarobki ma wysokie. A że ich nie dostaje, to inna sprawa…

Mamy podpis

Zainteresował się wzmożonym ruchem na parkingu. Szef zakładowej “Solidarności”, Andrzej Szewczyk, właśnie biegnie z papierem do biurowca, będzie rozmawiał telefonicznie z prezesem Cichym, czy dzisiaj przyjedzie podpisać dokument, pozwalający na rozdanie ludziom po dziesięć małych puszek “peka”. To wołowina w sosie własnym, duma pracowników tego zakładu, zbiera medale na międzynarodowych targach.
Chłopy przygotowują się na przywitanie Cichego. Wytaszczyli stare opony, zrobili z nich niemały stosik, w środek wstawili butelkę – chyba – z olejem napędowym:
– Podejdźcie tu bliżej – krzyczy Stanisław Tabor z Racławic – żeby jakiś kapuś nie widział, kto podpala.
Ludzie zrobili kółko wokół stosu, ale w tym momencie powracający z biurowca Szewczyk krzyknął: “Nie podpalać, mamy podpis, możemy konserwy wydawać. Teraz trzeba zrobić, kurna, odpowiednie procedury, listy”.
– No, gdzie ten prezes – ktoś woła – przez telefon podpisywałeś?
Ludzie ruszyli do biurowca, a stamtąd przyprowadzili do świetlicy prezesa Cichego.

Dziadów będzie bronił?

Na parkingu, obok bramy wjazdowej do zakładu został Jerzy Wołoszyn, członek rady nadzorczej Zakładów Mięsnych. Jego nikt na spotkanie nie ciągnie, nikt z nim gadać nie chce:
– Pani, jak ktoś bierze dwadzieścia baniek za zebranie rady – denerwuje się jedna z kobiet – to on nas, dziadów będzie bronił?
Wołoszyn cedzi uważnie każde słowo: – W radzie nadzorczej jestem i nie jestem – bo w maju został zmieniony statut i teraz skład rady będzie taki, jakie są udziały w spółce. Ostatni raz rada spotkała się na początku września. Powołaliśmy nowego prezesa, zobowiązaliśmy do uruchomienia produkcji. Tyle. No i przedstawiciel skarbu państwa złożył rezygnację z pracy, bo go to nie interesuje. Kiedy będzie następne spotkanie? Jak je zwoła przewodniczący rady, Grzegorz Żemek.
A przewodniczący się leczy i do Niska nie przyjeżdża. Ostatni raz był w Stalowej Woli z półtora roku temu, gdy Zakłady Mięsne przejmowano z IV Narodowego Funduszu Inwestycyjnego. Wtedy ponad 60% udziałów nabyła spółka “Kera Traiding Ltd”, której właścicielem jest Jerzy Piotrowski. To pewnie po tej transakcji stracili pracę dyrektorzy stalowowolskiego PKO PB, gdyż bank przejął od firm związanych z Żemkiem weksle, a te nie zostały wykupione w terminie. Podobno właśnie te pieniądze wydano na zakup Zakładów Mięsnych. Wtedy także został podpisany układ socjalny o niezwalnianiu ludzi, podwyżkach i – co najważniejsze – dofinansowaniu “Niska” kwotą ośmiu milionów złotych. Po co więc szef Żemek miałby przyjeżdżać i spotykać się z załogą, skoro ani jeden z warunków umowy nie został wykonany?
Kontakt “Niska” z nadzorcą Żemkiem jednak istnieje. Ludzie przed bramą mówią, że firma ochroniarska pilnująca domostwa przewodniczącego w Korzeniówce, finansowana jest przez zakłady w Nisku. O samym Piotrowskim wiedzą niewiele: – Wiemy tylko jedno. Na spotkaniu w “Kerze” z przedstawicielami “Niska” Piotrowski powiedział, że nie da ani grosza, a “Nisko” jest do dawania, a nie brania.
Na pensje administracji Zakładów Mięsnych i na hotele dla kolejnych prezesów, by nie musieli codziennie dojeżdżać z Warszawy, zarabiają tzw. spółki-córki. Choćby taki “Detal”. Kiedyś handlował wyrobami z Niska, teraz cudzymi, ale interes im jakoś idzie. Nawet jej szef był jednodniowym prezesem Zakładów Mięsnych…
– Landsberg to fajny chłop – opowiada Stanisław Tabor. – Sam wyszedł do załogi. Rzucił się do Lublina, bo myślał, że tam kredyt jakiś załatwi, ale nie załatwił. Wtedy w zastaw wzięliśmy jego mercedesa. Sam go wprowadził do garażu, a my garaż zaplombowali i pilnowali. Przecież wart był z miliard. Ale jakiś kapuś go oddał. Policja nas straszyła, że to zabór mienia i możemy iść siedzieć ze trzy lata, a jak te skur… ukradły z 50 milionów złotych, to pójdą siedzieć na sto pięćdziesiąt lat? Pani, nikt z tymi draniami nie dojdzie ładu.

Albo się dźwignie,
albo upadnie

Spotkanie załogi z dawno nie widzianym prezesem zaczęło się od ponownego odczytania przez przewodniczącego Szewczyka pisma skierowanego do Rady Nadzorczej Zakładów Mięsnych w Nisku. Prezes Cichy stał oparty o szarawą ścianę, z rękami splecionymi na piersiach, patrzył na swoje stopy. Milczał.
– No, niech teraz prezes powie – krzyknął Tabor – jest z nami, czy przeciwko nam. Co dalej z zakładem? Jak powie, że mamy szyszki zbierać, aby w kotłach palić, będziemy…
– Zaraz – przerwał mu młody człowiek – jak spotkaliśmy się u burmistrza, obiecał pan, że postara się o adres Piotrowskiego. Pojedziemy tam, ja mu oddam swoje dzieci na utrzymanie. Dziś nie poszły do szkoły, bo były głodne. Jak Piotrowski nie chce do nas przyjechać, my tam pojedziemy…
– Cóż mam powiedzieć – głęboko zastanowił się prezes Cichy – nie wiem, co będzie z zakładem. Albo się dźwignie, albo upadnie. Jak zdobędziemy półtusze i sprzedamy, będziemy mieli pieniądze…
Śmiech na sali.
– Ten numer “Kera” przerabiała tutaj wiele razy. Zakłady kupowały półtusze, były stąd wywożone, w Jankach przeładowywane i do Ruskich, a forsa do kieszeni “warszawki”.
– Jak to, “kupowały” – przerwał czerwony ze zdenerwowania mężczyzna w okularach. – Przecież chłopom też się nie płaciło. Wszystkie faktury szły do zakładów, a nikt pieniędzy nie oglądał. Ponad tysiąc chłopów chce od zakładów forsy. Piotrowski hodowcom też nie zapłacił.
– Panie prezesie – ktoś usiłował załagodzić sytuację – my do pana nic nie mamy, ale niech pan powie, dlaczego nas pan okłamał. Miały być pieniądze, a są konserwy. Pan w tej “Kerze” nic nie może? Przecież jest pan przez nich przysłany.
– Znamy pana wykształcenie i przeszłość. Nie wiemy, czy jako psycholog tak dobrze pan zna się na rządzeniu – to mówi mężczyzna z bródką – ale co pan zrobił przez te dwa miesiące? Nic!
– Jesteśmy jak ta dziwka – ktoś krzyknął z końca sali – przeleciało nas w ciągu roku dziewięciu prezesów. Ilu jeszcze musi być, by zakład zaczął produkować? Zima idzie, szlag trafi rury od centralnego.
– Czy już mogę iść do swoich zajęć? – zapytał cicho Cichy.
Sala odkrzyknęła gromko: – Nie! Przewodniczący Szewczyk też był bezsilny…
Napięcie w świetlicy rosło. Powietrze gęstniało od dymu papierosowego. Za oknem widać było, że ktoś wezwał policję. Nagle z trzaskiem otwarło się okienko w ścianie świetlicy, ktoś krzyknął: “Konserwy wydają”.
Ludzie rzucili się, żeby jak najszybciej odebrać swoją rację żywnościową.
– Kur…, jak za komuny, trochę ścierwa rzucili i już wielkie szczęście – ktoś skomentował tłok przy okienku.
– Ty, kur…, na komunę nie narzekaj. Robota była, pieniądze były, a i trochę szynki z zakładu się wzięło…
Szembruch miał dość hałasu. Wyszedł przed budynek. Trochę pospacerował. Wszedł do sklepu, zobaczył, ile kosztuje puszka “peka”. W detalu 3,60. Sam by jej teraz nie kupił. Dziś do domu, przeliczając na złotówki, przywiezie zdobyczne 36 złotych.
Ludzie ruszyli do domów. Na rowerach, piechotą, na przystanek autobusowy. Sterta opon została.

 

Wydanie: 2000, 48/2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy