Rację mają mięczaki

Najpierw pan premier, a potem pan prezydent udali się do Stanów Zjednoczonych, co dla opinii amerykańskiej było tak silnym przeżyciem, że aż trudno doszukać się jego śladów w amerykańskich gazetach czy serwisach telewizyjnych. Po prostu ich zatkało. Wcześniej, w Brukseli, wyraził to już na głos pan Barroso, który przedstawiając prasie naszego premiera niedługo po rozmowie z naszym prezydentem, powiedział, że ma dziwne wrażenie, jakby go już znał osobiście, chociaż wie, że spotykają się po raz pierwszy. Podobnemu wrażeniu uległ w Ameryce prezydent Bush i kiedy zaproponowano mu, aby spotkał się z prezydentem Najjaśniejszej, upierał się, że identycznego człowieka już klepał po ramieniu parę dni temu w gabinecie wiceprezydenta Cheneya. Są to, rzecz jasna, drobiazgi, niepozbawione nawet wdzięku, które stanowią o naszej specyfice narodowej. Ważniejsze jednak, że obaj nasi przywódcy, bawiąc w Stanach Zjednoczonych, jednym głosem zadeklarowali, że Polska brać będzie udział w rozmaitych interwencjach zbrojnych i, jak ujął to prezydent, „jesteśmy wszędzie, gdzie nas potrzebują”. Premier przez usta swego ministra obrony zadeklarował, że podniesie nasz kontyngent zbrojny w Afganistanie do tysiąca dusz, uzbrojonych po zęby, prezydent zaś podbił jeszcze tę stawkę, zapowiadając powiększenie naszych sił zbrojnych w Libanie, i nie wykluczył

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2006, 39/2006

Kategorie: Felietony