Pacjentka, która tu trafia, nie szuka sama lekarzy, to personel prowadzi ją od specjalisty do specjalisty Najpierw pojawia się niedowierzanie. Rak? U mnie? Przecież ten guzek w prawej piersi, ledwo wyczuwalny, wcale nie bolał! Dlaczego właśnie mnie to dopadło? I dlaczego akurat teraz, gdy ma się tyle planów, spraw do załatwienia od ręki? Potem jest natłok myśli. Może gdzieś zadzwonić? Zapytać znajomych? Może ktoś wie coś więcej? Danka zatelefonowała do mnie. – Mam raka piersi. Złośliwego… – Duża zmiana? – 10 mm. Telefon z rejestracji Danka, świeża emerytka, z głową pełną planów, właśnie pojechała do pracy w Niemczech. Miała zostać sześć tygodni, gdy nagle zadzwoniły rejestratorki z Diagnostyka. – Proszę jak najszybciej się zgłosić na USG i do biopsji piersi. Jak najszybciej! To przypadek, że trafiła do Diagnostyka. Przysłali zaproszenie z przypomnieniem: robiła u nich mammografię przed dwoma laty i nadszedł czas, by powtórzyła badanie. Poszła, zrobiła i wyjechała do Niemiec pracować. Po tym telefonie nie wróciła natychmiast, przecież podpisała kontrakt. Ale uzgodniła z rejestratorkami termin biopsji. Po powrocie wszystko potoczyło się nadspodziewanie szybko, jakby bez jej udziału. Po USG piersi, po biopsji i odczycie wyniku rejestratorki umówiły ją na wizytę u onkologa i u chirurga onkologa. Ten drugi wyznaczył najszybszy, bo dwutygodniowy termin oczekiwania na zabieg. Chciała, by właśnie on ją operował, mimo że mogła wybrać dowolny szpital w kraju. Wcześniej zrobiła rozeznanie, zebrała opinie pacjentów na temat chirurga, były budujące. Podczas wizyty powiedziała: – Ale ja chcę, by to pan mnie operował. Zgodził się. Polecił jedynie, by zatelefonowała do szpitala w Sulechowie, gdzie jest ordynatorem oddziału chirurgii, z informacją, że w uzgodnionym terminie Danka zgłosi się tam do leczenia, więc potrzebna jest rezerwacja miejsca. Drugi telefon wykonała do Zakładu Medycyny Nuklearnej w 105. Szpitalu Wojskowym z Przychodnią w Żarach. Powołała się na chirurga onkologa, mówiąc, że dzień przed zabiegiem zjawi się tam na limfoscyntygrafię (zaznaczanie izotopem węzła limfatycznego, tzw. wartownika). Po rozmowach z radiologiem, onkologiem i chirurgiem onkologiem zwierzyła się: – Niesamowite! Wykonałam jedynie dwa telefony, resztę ci z Diagnostyka załatwili za mnie. A nastawili mnie psychicznie tak, jakbym była na 120% zdrowa! Pacjentki nie mogą czekać Niepubliczny Specjalistyczny ZOZ Diagnostyk to spółka cywilna, którą w 2000 r. w Zielonej Górze założyli dwaj radiolodzy, Wojciech Kwiecień i Leszek Szyiński. – W 2000 r. Leszek był asystentem w szpitalu wojewódzkim, ja też. W poliklinice miał połowę etatu, mnie także zaproponowali połówkę. W Polsce ruszyła pierestrojka, dostaliśmy propozycję, by wydzierżawić gabinety w poliklinice. No to założyliśmy spółkę cywilną, nazwaliśmy ją Diagnostyk, pomieszczenia rzeczywiście wydzierżawiliśmy, sprzęt, tj. mammograf i aparaty USG, mieliśmy własny – opowiada Wojciech Kwiecień. Od początku wprowadzili zasadę, że pacjent, który do nich trafi, nie będzie się dobijać samotnie do drzwi gabinetów specjalistycznych, lecz to personel Diagnostyka poprowadzi go od specjalisty do specjalisty. Ta metoda sprawdza się już 15. rok! Diagnostyk co roku negocjuje warunki z NFZ. Na razie obie strony dochodzą do porozumienia w sprawie finansowania opieki nad chorymi. Pacjentki, które trafiają tu po raz pierwszy, są zaskoczone troskliwością, z jaką się stykają, bo chociaż spółka jest prywatna, leczy je za pieniądze „państwowe”, czyli NFZ. Renata Gorysiak, rejestratorka, pracuje w Diagnostyku 10 lat. Odpowiada m.in. za ustalanie terminu wizyty u onkologa i chirurga onkologa. Gdy koleżanki z rejestracji radiologicznej (to one telefonują do pacjentek, zapraszają na mammografię, ponaglają do przyjścia na USG i na biopsję) przychodzą z danymi pacjentki, która pilnie musi się poddać leczeniu, ona wchodzi do gabinetu onkologa Roberta Sibilskiego i mówi: – Wiem, że ma pan komplet pacjentów, ale wpisałyśmy na listę jeszcze trzy panie i musi pan je przyjąć. Natychmiast. One są z profilaktyki, czyli po mammografii, po USG i po biopsji. I onkolog je przyjmuje. Renata Gorysiak powtarza słowo szybko. Wszystko musi tu być szybko załatwione, bo czas jest i wrogiem, i sprzymierzeńcem pacjentki. Poza tym ona widzi lęk, czasem łzy w oczach kobiet. Pociesza je, gdy telefonują i szlochają do słuchawki. – Po zabiegu, po leczeniu, zapomni pani o wszystkim. Rak to dzisiaj nie wyrok, musi pani jedynie się pośpieszyć – przynagla. Rejestratorki wiedzą, że są na pierwszej linii frontu walki z nowotworami. Ładowanie nadzieją Robert Sibilski, onkolog i radioterapeuta, przyszedł










