Relacje obieżyświata

Trudno byłoby ściśle określić, kim właściwie jest David Hatcher Childress, autor książki „Zaginione miasta Lemurii i wysp Pacyfiku”. Włóczęgą, turystą, obieżyświatem, a zarazem chyba dziennikarzem i archeologiem nieźle oczytanym w swojej dziedzinie. Czyli w śledzeniu zaginionych kultur. Książka jest relacją z podróży poprzez Ocean Indyjski, Australię i Pacyfik, wte i wewte. Podróż właściwie psim swędem, bo autor nie jest milionerem. Podróżuje z własnym namiotem, paczką prezerwatyw i małą biblioteczką w plecaku. W to ostatnie nie bardzo chce mi się wierzyć, bo wiem, jakie ciężkie są książki, więc całą obszerną literaturę przedmiotu musiał Childress przeczytać albo przedtem, albo potem, po podróży. Ale chyba włóczył się od maleńkości, pewnie jest Amerykaninem, ale studiował w Chinach. Podróżuje głównie autostopem, ale między wyspami Pacyfiku są prawie wyłącznie połączenia lotnicze. Jak on to u licha robił?
Liczba miejsc, które odwiedził, przyprawia o zawrót głowy. Seszele, Aldabra, Komory, Madagaskar, Cejlon, Nowa Zelandia, Fidżi, Tonga, Markuzy, Mariany, Wyspa Wielkanocna, Hawaje i j jeszcze z pół kopy innych. O Australii, Afryce i Ameryce już nawet nie wspominając. A co konkretnie zobaczył, co odkrył? Otóż właściwie nic nowego. Wiem, wiem, że to wielka różnica przeczytać o czymś, a być tam samemu, ale fakty od tego się nie zmieniają. Childress nigdzie nie popasał dłużej, żadnych badań praktycznie nie czynił, co najwyżej sprawdzał, czy opowieści o danym miejscu są prawdziwe. I tak na przykład stwierdził, że opowieści o rzekomych egipskich piramidach w Australii to bajka.
Generalnie problem polega na tym, czy na Pacyfiku był kiedyś zatopiony kontynent, czy go nie było. Childress bierze pod uwagę zarówno opinie archeologii i geologii niejako „uniwersyteckiej”, jak i pomysły teozofów oraz miejscowe legendy. Nie opowiada się zdecydowanie za niczym, co świadczy, że jest rozsądny. Bo nic naprawdę nie wiadomo. Wyspy Pacyfiku – wedle wielu badaczy – są po prostu szczytami zatopionego kontynentu. Coś takiego istniało rzeczywiście, ale zatonęło dziesiątki milionów lat temu. Zwolennicy istnienia Pacyfidy, Lemurii czy Mu dowodzą, że to się stało o wiele później, kiedy już istniał człowiek. I też mają swoje argumenty. Poza tym na wyspach Pacyfiku są monumentalne budowle, które ktoś kiedyś musiał zbudować. Kiedy? Czy Pacyfik był wtedy lądem, czy już oceanem?
Muszę przyznać, że chociaż nie jest to intencją książki, hipoteza Lemurii raczej straciła w moich oczach. Proszę sobie wyobrazić, że Europa tonie, a ostają się tylko najwyższe szczyty: Mont Blanc, Jungfrau itd., no niech będzie, że jeszcze Olimp czy Gerlach. Jakie budowle znaleźlibyśmy na nich? Kolumnady, amfiteatry, świątynie? A skądże, bo i po co? Nie odbywają się na najwyższych górach zjazdy, kongresy i nabożeństwa, zaglądają tam wyłącznie turyści. Zresztą i sam Childress nie upiera się przy tym za mocno. Natomiast twardo obstaje za tym, i zupełnie słusznie, że cywilizacja megalityczna obejmowała cały glob i że istniały wielorakie kontakty między najodleglejszymi nawet punktami globu. Ale do tego nie trzeba Lemurii czy Atlantydy, chociaż i to jest możliwe. Jednak łatwiej żeglować po wodzie, niż wędrować tysiące kilometrów lądem.
Prawda i to, że współczesne badania raczej osuwają w głębszą przeszłość początki cywilizacji. Pamięć ludzka sięga niedaleko, jest skłonna przypisywać zabytkom niedawne pochodzenie. Na przykład wczesnośredniowieczne grodziska są z reguły nazywane „szwedzkimi górami”, a każde większe wzgórze to obowiązkowo „góra Bony”. Szwedów zapamiętano, Bonę zapamiętano, ale co było wcześniej, już nikt nie pamięta. Legendy Pacyfiku albo odwołują się do bogów, albo wymieniają względnie niedawnych wodzów-założycieli. Ale w wielu miejscach zachowała, się pamięć o jakichś poprzednikach – karłach albo gigantach. Przekazy o olbrzymach bierze zresztą Childress zupełnie na serio i trzeba przyznać, że ma swoje powody, np. narzędzia kamienne za ciężkie dla normalnego człowieka.
Jakby nie było, archeologia ma jeszcze bardzo wiele do odkrycia. I trzeba się liczyć z wielkimi niespodziankami.

Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy