Zemsta Markiewicza
Struktura władzy w Polsce rozsypuje się gwałtownie.
Podziwiam niezmącone faktami, dobre samopoczucie przywódców nowej “siły wiodącej”, posługującej się ksywą Solidarność, choć coraz mniej łączy obecnych jej ludzi z dawnym, wspaniałym ruchem antykomunistycznym, jaki stworzyliśmy zbiorowym wysiłkiem 10 milionów ludzi w PRL.
Wracamy także do konieczności wysłuchiwania starego języka. Nowa siła wiodąca przyswoiła sobie stare PZPR-owskie terminy. Niezadowoleni z kryzysu władzy i marnych wyników gospodarczych, to, oczywiście, warchoły. Kontestujące dezorganizację władzy osoby z własnego środowiska obdarzane są epitetem nielojalności. Myślenie inaczej niż chce kierownictwo AWS to destrukcja. Obecna siła wiodąca w tym także jest podobna do swej poprzedniczki, iż z uporem zamyka oczy na takie zjawiska, jak lawinowo rosnące bezrobocie, którego tylko część ujawniają statystyki, gdyż wiejskie bezrobocie ukryte pozostaje – jak i dawniej – poza zasięgiem sprawozdawczym. Nie widać także wielkiego zmartwienia z powodu olbrzymiego deficytu bilansu płatniczego. Nie zauważa się także rosnącego buntu społeczeństwa.
Powtarza się w ustach ludzi nowej siły wiodącej zwalanie całej winy za spadające w lawinowym tempie poparcie społeczne dla władzy na złośliwych dziennikarzy, panikujących z byle powodu i na złą pracę informatorów ze strony władzy o rzeczywistych sukcesach.
Ulubionym zwrotem władzy jest wykazywanie, że dopiero ona zaczęła dźwigać Polskę wzwyż, gdyż poprzednie rządy nic dobrego nigdy nie zrobiły, były martwe i nieruchawe, a dopiero nowa siła wiodąca wprawiła wszystko w zmierzający ku szczęśliwej przyszłości, błogosławiony ruch. Kłopoty z reformami, czterema wspaniałymi, polegają na tym, że wszystko, co nowe, przychodzi społeczeństwu z trudem akceptować i zawsze rodzi pewne, małe niedogodności, wyolbrzymiane przez wredną opozycję, złośliwych dziennikarzy i pewne wrogie siły. Ten wątek wrogich sił pojawia się na razie rzadko, ale już tu i ówdzie daje o sobie znać.
Najzabawniej jest z tymi nieszczęsnymi reformami. Pożyteczne w zamyśle, zostały spartaczone w realizacji zarówno za sprawą błędnych założeń, jak i upiornej nieudolności organizacyjnej wielu ludzi, którym opiekę nad tymi reformami powierzono, Ale tego nie przyzna nawet na mękach piekielnych nasz ulubiony, tajny dyktator Rzeczypospolitej, poseł Marian Krzaklewski. W jego przekonaniu wszystko idzie dobrze, nie ma żadnych kryzysów w rządzącym ugrupowaniu, są najwyżej jednostki warcholskie, nie ma coraz poważniejszych problemów z gospodarką, która wszak rozwija się znakomicie, nie rośnie zastraszająco bezrobocie, nie buntuje się własna kadra janczarów władzy, nie było żadnego skoku na stanowiska ludzi nieudolnych, opłaconych tymi posadami za wierność i posłuszeństwo wodzowi.
Słucham tej gadaniny coraz bardziej zdumiony. Przecież myśmy to wszystko już nie raz, nie dwa przerabiali. Tak było za sanacji, tak za komuny, tak jest teraz. Stary już jestem, więc pamiętam dawną i nową pychę władzy, która nie chce uznać, że jej czas minął. Najlepsze co mogliby zrobić dla Polski, to szybko skrócić kadencję parlamentu i rozpisać nowe wybory, czyli sprawdzić popularność nowej siły przewodniej w społeczeństwie. O nie, panie Małachowski. Tego nie zrobimy. Setki milionów starych złotych, jakie idą na miesięczne utrzymanie jednego posła (konkretnie ca 250 milionów) – to zbyt smaczny kąsek, by go wystawić na niepewne losowanie wyborcze. Mamy zbyt nędzne wyniki w sondażach, by się ważyć na takie ryzyko. Także zbyt wielka część owych setek milionów starych złotych, wydawanych przez budżet państwa na jednego posła wpada nam do kieszeni, byśmy się mieli tego wyrzec. A Polska, jej dobro nic nie znaczy? – popiskuję czasem nieśmiało. Jaka tam Polska? Z Polską na czele to było kiedyś. Teraz liczy się władza, a z panem, panie Małachowski, to my sobie poradzimy. Jak pomyśleli, tak zrobili. Opowiem, jak było.
Powiedziałem ostatnio kilka razy, że nie wystarczy uporządkować zarobków samorządowców i władz spółek należących do państwa. Trzeba by także ograniczyć wygórowane zarobki naszych parlamentarzystów, zbyt wysokie – co uchwalił jeszcze poprzedza parlament, przy jedynym sprzeciwie Unii Pracy. Różne parlamentarne kłamczuchy usiłują mi wmówić, że to ja – jako ówczesny wicemarszałek, też jestem winien. Nieprawda Byliśmy jedyną grupą sprzeciwu. Po utracie miejsca w Izbie Poselskiej napisałem jako szef Unii Pracy list-apel do tajnego dyktatora Krzaklewskiego, żeby podjął nasze starania, ale nawet mi nie odpisał.
Kilka dni temu zgłosiła się do mnie znana mi od dawna redaktorka, Małgorzata Ziętkiewicz z telewizji i poprosiła o krótki wywiad na ten temat. Zgodziłem się. Nagrałem krótką
wypowiedź dla Polsatu. Kiedy pójdzie? – spytałem. Dzisiaj, zaraz po graffiti. Nie oglądam telewizji po nocy, nie znam programu Polsatu. Przyjąłem zapewnienie do wiadomości. Poczekałem do chwili nadania “tego, co po graffiti”. Okazało się, że jest to prześmiewczy program posła Markiewicza, tego, który ongiś wyleciał z kierowania Krajową Radą Radiofonii i Telewizji za udzielenie koncesji nadawczej panu Solorzowi, co bardzo zgorszyło Lecha Wałęsę. Poseł Markiewicz, ni to adwokat, ni dziennikarz, ni polityk – ma od tej pory synekurę w Polsacie, przezornie przez Solorza ulokowaną około północy, bo wdzięczność za koncesję wdzięcznością, ale poziom programu też się liczy. Mój wywiad został wbrew zapewnieniom pani Ziętkiewicz pocięty na kawałki i wyszydzony. Rozumiem Markiewicza. Kiedy brak odwagi na osobistą konfrontację poglądów z autorem nieakceptowanej tezy o nadmiernych zarobkach – zostaje tylko podstęp i szyderstwo. Zatelefonowałem do pana Solorza. Nie uzyskałem rozmowy. Dawniej też tak było. Czerwoni bonzowie nie chcieli rozmawiać. Teraz kapitalista gardzi tym, kogo skrzywdził. Normalka. Zdumiała mnie jedynie Małgorzata Ziętkiewicz. Myślałem, że to dziennikarka. Okazała się dziewczyną do wynajęcia. Gdy spytałem o nią w telewizji publicznej, powiedziano mi: To nie wiedziałeś kim ona jest naprawdę? Smutne.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy