Dwie trzecie Polaków nie ufa Kościołowi. To odwrócenie proporcji z lat 90. Prof. Zbigniew Mikołejko – filozof i historyk religii, kierownik Zakładu Badań nad Religią w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN Badania pokazują, że spada zaufanie do Kościoła, i to bardzo mocno. Czy to trwała tendencja, czy tylko chwilowa, pod wpływem różnych wydarzeń? – To jest proces trwały, ale też kompulsywny. Pulsujący. Spójrzmy na ostatni rok. W styczniu Kościołowi ufało 39,5% Polaków, w wakacje trochę to wzrosło, po czym runęło. I teraz, mam badania z 15 listopada, spadło do najniższego poziomu w historii, do 35%. Wyrównało się to z mocną nieufnością wobec Kościoła, która wynosi 32%. Dodatkowo 31% badanych deklaruje się jako obojętni, co właściwie także oznacza negację, tylko niezdecydowaną. Czyli mniej więcej dwie trzecie pytanych nie ufa Kościołowi, jedna trzecia – ufa. To odwrócenie proporcji z lat 90. Wtedy 55-65% Polaków Kościołowi ufało. Wielka zmiana. – I to jest, moim zdaniem, proces nieodwracalny. Może on w pewnych niewielkich granicach się zmieniać. Ale trend jest jednoznaczny. Kościół nie ma szans, by się odbić? – Musiałby w Kościele, i nie tylko w Kościele, nastąpić jakiś cud odmienienia. Ale właściwie, jak się przyglądam, już chyba nikt tego cudu odmienienia nie oczekuje. Wśród katolików, ludzi Kościoła, dominuje rozgoryczenie. Rozgoryczenie instytucją i różnymi formami jej obecności w naszym życiu. Postawami i deklaracjami ważnych ludzi Kościoła. To nie jest Irlandia Czyli to nie jest taki zwrot, jaki mieliśmy w Irlandii, tylko raczej powolna erozja wpływów? – Wymywanie… Przy czym to wymywanie też ma swoją logikę. Powołam się na badania Europejskiego Sondażu Społecznego, w którym Polska – mój instytut – brała udział. Ponawia się je co dwa lata. W tym roku poddaliśmy analizie kraje o katolickiej dominancie kulturowo-religijnej albo takie, w których katolicyzm stanowi znaczny odłam wierzących. I można powiedzieć tak: w poprzednim podsumowaniu dla Europy, także dla Polski, przez 10 lat, w latach 2002-2012, była pewna stabilizacja. Jako osoby religijne określało się ok. 67-68%. Po czym do 2018 r. to runęło. Nie we wszystkich krajach. We Francji czy w Austrii nastąpił zadziwiający wzrost – i wcale nie jest to związane z obecnością islamu. Ale to wyjątki, bo we wszystkich właściwie krajach Europy, również w Polsce, nastąpiło mocne obniżenie religijności. We wszystkich grupach wiekowych. U nas w grupach starszych o 3-4%, a w tych młodszych, między 15. a 45. rokiem życia, spadło to o 9-10%. Mówimy o deklarowanej religijności. A deklarowana jest zawsze wyższa niż rzeczywista. Ale jest jeszcze ciekawsza rzecz… Jaka? – Mianowicie w latach 2002-2018 aż o 17% spadła w Polsce deklaracja co do codziennej modlitwy. W 2002 r. do tego, że codziennie się modli, przyznało się 47% pytanych, a teraz już tylko 30%. To pokazuje, że co prawda trwają te formy zewnętrznej obecności w Kościele, ale w środku coś się dzieje. Powstaje rodzaj wydmuszki, takiej pałuby, można powiedzieć, religijnej. W Polsce mamy bowiem do czynienia z tym, co potocznie nazywa się katolicyzmem kulturowym. Olivier Roy nazwał to w swojej książce z 2013 r. „świętą nieświadomością” – kiedy właściwie religia jest religijnością życia, a nie wyboru. Co więcej, w mniejszych miejscowościach, zwłaszcza na wsi, pandemia odsłoniła pewien dramat. Jakiego rodzaju? – Kościół jest tam jedyną formą życia społecznego, zbiorowego. Dlatego pandemia i restrykcje pandemiczne wywołały panikę moralną. Bo trzeba było przejść na formy, które ks. Andrzej Draguła określa mianem „chrześcijaństwa bezliturgicznego”, które polega na pozbawianiu wiernych bezpośredniego udziału w obrzędowości kościelnej. Wtedy religia życia, wraz z wpisanym w nią rytualizmem, nakazem osobistego uczestnictwa w obrzędach, wpadła w pustkę, objawiła swoją bezradność, słabość. A to, co Kościół proponował na czas pandemii w granicach tzw. liturgii domowej jako wyrazu kapłaństwa powszechnego, to coś, co określa się jako internetową kolektywność, stało się właśnie przedmiotem wspomnianej paniki, buntu, rebelii przeciw narzuconym regułom bezpieczeństwa pandemicznego. Bo tak naprawdę w tych wiejskich wspólnotach ludziom zabierano nie tylko kościół, ale również jedyną postać społecznego istnienia. Te wspólnoty przestawały być wspólnotami. Nic ich nie lepiło w jakąś jedność. Z kolei w wielu innych parafiach pandemiczne ograniczenia przyjęto z ulgą. Bo już można nie iść na niedzielną mszę? – Nie ma już tego nakazu, można nie chodzić.










