Rewolucja po mołdawsku

Rewolucja po mołdawsku

Jedni politycy forsują zbliżenie z Rosją, drudzy z Brukselą, a jeszcze inni mówią o połączeniu z Rumunią

Mołdawski kryzys polityczny trwa już od kilku miesięcy. Problemem pozostaje brak prezydenta, który według tamtejszego prawa wybierany jest przez parlament. Jako że obecny rozkład mandatów uniemożliwia zdobycie przez jednego z kandydatów wymaganych 61 głosów (ze 101 możliwych), sytuacja stała się patowa. Wobec paraliżu parlamentu w tej kwestii, a także braku zainteresowania ze strony społeczeństwa mołdawski Trybunał Konstytucyjny zlecił przewodniczącemu parlamentu Mihaiowi Ghimpu, pełniącemu jednocześnie obowiązki prezydenta, rozwiązanie parlamentu oraz ogłoszenie wcześniejszych wyborów. Jak poinformował jego współpracownik Vlad Lupan, decyzja ta wejdzie w życie 28 września, wobec czego nowe wybory nie mogą odbyć się wcześniej niż 28 listopada.
Sytuacja polityczna w Mołdawii jest obecnie dość daleka od normalności. Po raz trzeci w ciągu dwóch lat odbędą się tam wybory do parlamentu, wybór prezydenta kraju zaś wciąż stoi pod znakiem zapytania.

Starcia na ulicy

Wszystko zaczęło się w kwietniu 2009 r., kiedy odbyły się wybory parlamentarne, standardami zdecydowanie odbiegające od znanych w Europie norm. Dość ostro na polityczne matactwa zareagowała ulica. Doszło do starć, w wyniku których zginęła jedna osoba. Wobec licznych nieścisłości wybory powtórzono w lipcu tego samego roku, lecz nie przyniosło to znaczącej zmiany poprzedniego wyniku. Zdecydowanymi wygranymi batalii ponownie stali się komuniści, zdobywając 48 ze 101 mandatów w mołdawskim parlamencie. Na ich tle pozostałe partie wypadły dość blado: Partia Liberalno-Demokratyczna zdobyła 18 miejsc, Partia Liberalna – 15, Partia Demokratyczna – 13, Nasza Mołdawia – 7. Wobec porażki z komunistami pozostałe partie zawiązały koalicję (Sojusz na rzecz Europejskiej Integracji – AIE), spychając dotychczasowych monopolistów do opozycji. AIE zyskał tym samym 53 miejsca w parlamencie, jednak ta siła wystarczyła jedynie na wybór przewodniczącego parlamentu (do jego wyboru potrzebne są 52 głosy). Został nim przywódca Partii Liberalnej, Mihai Ghimpu, na czele rządu stanął zaś lider Partii Liberalno-Demokratycznej Vlad Filat. Mimo że rządzącym brakowało jedynie ośmiu głosów, nie potrafili porozumieć się z komunistami w sprawie wyboru prezydenta. Wobec tego jego obowiązki tymczasowo przejął Ghimpu. Języczkiem u wagi w całej sprawie pozostaje postać Mariana Lupu, byłego przewodniczącego parlamentu, uważanego za zręcznego reformatora, który zmienił barwy partyjne, opuszczając obóz komunistów na rzecz Partii Demokratycznej. Według sondaży cieszy się on największym zaufaniem mołdawskiego elektoratu, silną zaś pozycję w poprzednich wyborach komuniści zawdzięczają właśnie jego osobie (według komentatorów wielu wyborców głosowało na komunistów w nadziei delegowania przez nich Lupu na urząd prezydenta kraju). Komuniści stracili tym samym silny atut, a co więcej, ich lider i dotychczasowy prezydent Vladimir Voronin po dwóch kadencjach nie może już stanąć w szranki o urząd głowy państwa.
Idący do wyborów z hasłami antykomunistycznymi i proeuropejskimi Ghimpu również nie stanowi alternatywy dla mołdawskiej stagnacji. Wszystko za sprawą jego nieskrywanej sympatii dla idei przyłączenia Mołdawii do sąsiedniej Rumunii (na początku XIX w. taka sytuacja miała miejsce). Wbrew przytaczanym w mediach opiniom, jakoby taki scenariusz był pożądany przez samych Mołdawian, sytuacja jest zgoła odmienna, a faktyczne poparcie dla tego pomysłu plasuje się na poziomie kilkunastu procent. Nadmiernych chęci do aneksji nie wyraża również sam Bukareszt. Przyjęcie mołdawskiego garbu na plecy i tak słabej już rumuńskiej gospodarki byłoby politycznym i ekonomicznym szaleństwem. Odzwierciedleniem podejścia mołdawskiego społeczeństwa do pomysłów Ghimpu (który poddany naciskom oficjalnie odżegnał się od tych planów) jest również niski poziom zaufania do tego polityka (według badań z 2009 r. wynik ten wynosił zaledwie 1%!), jak również znaczne obniżenie notowań jego partii (według tych samych badań Partia Liberalna mogłaby liczyć na 8% poparcia, podczas gdy komuniści na 26%).

Kontrowersyjne zmiany

Potrzeba zmian w mołdawskiej konstytucji wynika z co najmniej dwóch ważnych powodów. Pierwszym, jak już wspomniano, jest trudność z wyborem prezydenta, drugim, wynikającym z głównego celu rządzącej koalicji – dopasowanie prawodawstwa do standardów unijnych. Obecnie główna uwaga skupia się na pierwszej kwestii. W tym właśnie celu w sierpniu tego roku przeprowadzono ogólnonarodowe referendum. Zapytano w nim wyborców, co sądzą o pomyśle zmiany dotychczasowej formy wyboru głowy państwa na wybór powszechny. W obecnej sytuacji politycznej nowy, powszechny system wyborczy z pewnością ułatwiłby wybór prezydenta kraju. Pytanie jednak, czy taki system jest dla Mołdawii korzystny. Część komentatorów twierdzi, że nie, bo nowa forma byłaby poważnym ciosem dla wciąż świeżej i jeszcze nieokrzepłej mołdawskiej demokracji. Z drugiej jednak strony, obecna sytuacja, mimo że jest prawdopodobnie typowym objawem trudności dotykających demokratyczne państwa o parlamentarnej formie rządów, to jednak stanowi poważną barierę blokującą rozwój kraju.
Sierpniowe referendum okazało się klęską dla rządzących. Wymagany próg 33% frekwencji nie został przekroczony (według różnych źródeł frekwencja wyniosła 25%), co dość brutalnie uwidoczniło zmęczenie społeczeństwa ciągnącą się polityczną stagnacją. Przy okazji porażki politycy wykazali się również daleko idącym brakiem kompetencji. Jak podała w raporcie Promo – LEX Association, mimo licznych uchybień w organizacji referendum, jego największym minusem była poprzedzająca je kampania informacyjna – a w zasadzie jej brak. Skandalicznie niski poziom uświadomienia ludzi, w jakiej sprawie mają oddać głos, tworzy tym samym jeszcze większy społeczny dystans do kwestii politycznych, co może mieć konsekwencje w przypadku najbliższych wyborów.
Kampania wyborcza w Mołdawii już się rozpoczęła, choć, jak podkreślają komentatorzy, faktycznie trwa od ponad roku. Ponownie przy urnach dojdzie do pojedynku dwóch odmiennych wizji przyszłości kraju. Z jednej strony – niemal tradycyjnie – obóz komunistyczny obstający przy silnym sojuszu z Rosją (jednak nieodrzucający perspektywy unijnej integracji, o czym świadczą przeprowadzane podczas ich rządów reformy), z drugiej – siły proeuropejskie dość naiwnie wierzące w możliwość dołączenia do UE.
Obecna koalicja rządząca z pewnością przystąpi do wyborów w niezmienionym kształcie. Wobec wciąż silnego poparcia dla komunistów inne rozwiązanie niosłoby duże ryzyko. Pewną niewiadomą jest również kwestia poparcia dla partii komunistycznej, która mimo obiecujących sondaży nie ma już w szeregach Mariana Lupu, co może się odbić na wyniku wyborczym. Polityk ten ponownie zaczyna być główną gwiazdą mołdawskiej sceny politycznej. Wszystko za sprawą ostatniej wypowiedzi, w której stwierdził, że „Unia Europejska pozostaje dla Mołdawii celem dość odległym”, dlatego warto zadbać o lepsze relacje z Rosją. Lupu, którego przeszłość polityczna ułatwia mu kontakty z Kremlem, wyraźnie dąży do stworzenia trzeciej siły, łączącej postulaty dwóch dotychczasowych obozów. Dodając do tego wciąż wysoki poziom zaufania do tego polityka, jego Partia Demokratyczna może się okazać czarnym koniem wyborów.
Takiemu scenariuszowi sprzyja również postawa Ghimpu, który niesiony rewolucyjnym duchem poprzednich wyborów nie potrafi odnaleźć politycznej tożsamości. Z jednej strony mówi o połączeniu z Rumunią, z drugiej zerka w kierunku Brukseli, a z trzeciej obraża się na koalicjantów za to, że jego partia obsadza zbyt mało ważnych stanowisk w państwie. Grozi również odpowiedzialnością byłemu prezydentowi Voroninowi, którego oskarża o bezprawne użycie policji do tłumienia ubiegłorocznych zamieszek. Wszystko to przekłada się na brak kondensacji jego postawy, która nie do końca jasna dla wyborców – nie jest godna zaufania.

Wschód czy Zachód?

W kwestii przyszłości Mołdawii wciąż można postawić więcej znaków zapytania niż udzielić odpowiedzi. Według obserwatorów, nieudolność obecnego rządu przechyla szalę zwycięstwa w przyszłych wyborach na korzyść komunistów. Niewykluczone, że wobec niewystarczającego wyniku wyborczego tej partii szukać będzie ona koalicjanta. Biorąc pod uwagę ostatnie wypowiedzi Lupu, jego partia może się okazać w takiej sytuacji wyborem oczywistym.
Mołdawia potrzebuje reform i zmian, które wyciągną ten kraj z politycznej stagnacji i gospodarczego zacofania. To niewielkie państwo ma jednak jeden, również terytorialnie niewielki, lecz politycznie olbrzymi problem – Naddniestrze. Ta separatystyczna republika, tworząca de facto niepodległe państwo, pozostaje pod silnym wpływem Rosji, co znacznie komplikuje sytuację polityczną Kiszyniowa. Z jednej strony kwestia ta z pewnością spowolni integrację z UE, z drugiej zaś utrudnia kontakty z Moskwą, a także (po objęciu fotela prezydenckiego w Kijowie przez Wiktora Janukowycza) z Ukrainą. Siedmiostronne rozmowy trwają (uczestniczą w nich Mołdawia, Naddniestrze, Rosja, Ukraina, OBWE oraz UE i USA jako obserwatorzy), jednak trudno spodziewać się w najbliższej przyszłości przełomu w tej sprawie. Mołdawianie muszą pogodzić się z faktem, że funkcjonujące od dawna samodzielnie Naddniestrze nie wróci już do granic ich kraju. Pozostaje jeszcze Rumunia, która dając pracę setkom tysięcy Mołdawian, przekonuje ich, że ewentualna zmiana stolicy z Kiszyniowa na Bukareszt byłaby niezwykle opłacalnym przedsięwzięciem.
Najbardziej prawdopodobny wydaje się jednak scenariusz wyrażony przez Mariana Lupu. Mołdawii wciąż bliżej do Moskwy niż Brukseli, co nie oznacza, że Kiszyniów powinien występować w roli kremlowskiego wasala. Zręczny balans polityczny jest w stanie przynieść temu państwu wiele korzyści. Na to potrzeba jednak czasu oraz uporządkowania własnego podwórka.

Autor jest ekspertem Europejskiego Centrum Analiz Geopolitycznych

Wydanie: 2010, 39/2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy