Rodzina po nowemu – rozmowa z prof. Julianem Auleytnerem

Rodzina po nowemu – rozmowa z prof. Julianem Auleytnerem

Przemiany w rodzinach rodzą chaos, do którego trzeba będzie dostosować nowe rozwiązania prawne

Więcej niż jedna piąta dzieci w Polsce rodzi się poza związkiem małżeńskim. Czy to oznacza, że czas przedefiniować nasze myślenie o rodzinie?
– Rodzina przechodzi dziś przez ogromne zmiany cywilizacyjne. Tradycyjny model podlega różnym naciskom. Ekonomicznym – poszukiwanie pracy w miejscu odległym od miejsca zamieszkania zmusza do migracji i sprawia, że więzi rodzinne się rozluźniają, obyczajowym – pojawiają się nowe, bardziej liberalne wzorce, często podsuwane przez media. Coraz większe znaczenie ma dla nas wygoda życia, co wpływa na dzietność rodzin. Ta statystyka dotycząca urodzeń pozamałżeńskich zawsze zresztą była zróżnicowana na terenie kraju. Tradycyjnie najmniej nieślubnych dzieci rodzi się w dawnym województwie tarnowskim. Najwięcej – na pograniczu z Niemcami, czyli na obszarach popegeerowskich, gdzie mieliśmy ludność napływową, rozerwane zostały związki ze środowiskiem lokalnym, nowe rodziny zakładano w warunkach mniejszej kontroli społecznej, charakterystycznej dla małych środowisk. Teraz to zjawisko faktycznie nasiliło się w skali kraju. Łączy się to z większym liberalizmem w zachowaniach seksualnych, co można zaobserwować nawet w szkołach. Wraz z wejściem religii do szkół nie nastąpiły przemiany, które wskazywałyby na to, że Kościół wpływa na wybieranie tradycyjnego modelu zachowań. Przeciwnie, ciąże u nastolatek są dziś liczniejsze niż dawniej, a obyczaje seksualne rozluźniają się już u gimnazjalistów.
Rośnie też grupa osób dorosłych, które świadomie decydują się na dziecko bez ślubu.
– Zmieniają się wzorce rodziny, częściowo pod wpływem obserwacji, własnych przeżyć i doświadczeń. Jest grupa kobiet – ale ona zawsze była, już Chopin miał bliską znajomość z kobietą prowadzącą życie wyzwolone – które wybierają taki model partnerstwa. Nieraz przejściowo i być może za kilka lat zdecydują się wrócić do modelu tradycyjnego. Musimy nauczyć się mówić o tym w nowy sposób, dziś często operujemy kategoriami wartościującymi, nieprzystającymi do zmian, jakie nastąpiły w naszej obyczajowości.

Bez stygmatu

Mówi pan o decyzjach kobiet, ale coraz częściej to pary chcą być razem, jednak samo małżeństwo jest mniej istotne.
– To nie jest wynalazek wyłącznie dzisiejszych czasów. Dawniej mieliśmy z tym do czynienia choćby na dworach królewskich, wśród elit, dla których śluby były tylko formalnością, a faktyczne związki rozgrywały się nieformalnie. Wtedy jednak dotyczyło to mniejszości, dziś – dużej części młodszego pokolenia. Funkcjonujące dotąd normy budowały pełen ład prawny, małżeństwo oznaczało wiele obowiązków wpisanych w różnego rodzaju dokumenty: kodeks cywilny czy rodzinny i opiekuńczy. Życie w sformalizowanym związku dawało gotowe zasady postępowania. Dziś mamy większą dowolność, co rodzi pewien chaos, do którego trzeba będzie dostosowywać nowe rozwiązania. Już teraz widzimy przemiany w języku, którego używa się do określania nowych zjawisk. Słowo konkubinat brzmi nieco pejoratywnie, więc zastępujemy je związkiem partnerskim. Podobnie nie używa się już określenia bękart, które jest nie tylko pejoratywne, lecz także anachroniczne. Przeglądałem kiedyś międzywojenne życiorysy, w jednym z nich mężczyzna pisał: „Moja matka urodziła mnie panienką”.
Teraz nikt o to nie pyta.
– Nie tylko nie używa się słowa bękart, ale zwykle nie zaznacza się nigdzie tego, że dziecko jest nieślubne, bo po prostu nie jest to potrzebne. Poszukuje się określeń, które nie wartościują, nie wykluczają. Oczywiście sytuacja w dużych miastach jest prostsza niż w małych miejscowościach, gdzie częściej można się spotkać z potępieniem i ze stygmatyzacją.

Obowiązek

Kiedy w nieformalnym związku pojawia się dziecko, obowiązki wobec niego są takie same jak w przypadku małżeństwa.
– W zasadzie są, ale i tak większość z nich spada na kobietę. Każde dziecko w pierwszym okresie życia bardziej potrzebuje matki, autorytet ojca budowany jest stopniowo. I może się okazać, że jeśli przez pierwsze lata był on odsuwany od kontaktu z dzieckiem, był nieobecny, jego autorytet w ogóle nie został zbudowany i nie ma dla niego miejsca.
Ale z takim samym zjawiskiem mamy do czynienia w małżeństwie.
– To prawda. Tylko że związek nieformalny pozwala na większą wygodę, daje w takim momencie każdej ze stron większą łatwość powiedzenia: „Zmęczyłem się, dziękuję, do widzenia”. Formalne rozwiązanie małżeństwa jest bardziej skomplikowane, do tego pojawia się nacisk środowiska, rodzice, przyjaciele przekonujący: po co wam to, zastanówcie się jeszcze… To wszystko wpływa na parę, która stoi w obliczu zmiany swojego statusu. I czasem łatwiej jest zostać w związku. Tak zresztą pokazuje nam małżeństwo kultura popularna. Większość jej historii kończy się ślubem – a co potem?
Żyli długo i szczęśliwie?
– To pewien skrót myślowy, ale co on faktycznie oznacza? Ślub to meta czy start? To pytanie, na które większość par musi sobie odpowiedzieć samodzielnie, a często nie chce. Zaczynamy nową jakość związku, wspólne budowanie, dążenie, czy może coś kończymy, jesteśmy małżeństwem i po prostu musimy to ciągnąć?
Znam pary, które odrzucają małżeństwo, bo mają poczucie, że dopóki nie sformalizowały związku, muszą codziennie od nowa zdobywać drugą osobę.
– Jeśli mają do tego motywację, to dobrze. Ale zawsze, w każdym związku następuje moment wzajemnego zmęczenia. Co wtedy? Sformalizowanie czy rozstanie? Nie ma gotowych recept.
W Europie tendencje do formalizowania związków są bardzo zróżnicowane.
– W krajach skandynawskich nawet 60% dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich. Wynika to częściowo z rozmaitych udogodnień socjalnych – matka zarejestrowana jako samotnie wychowująca dziecko ma większe wsparcie, co wcale nie znaczy, że faktycznie jest samotna. Stosunkowo niewiele urodzeń pozamałżeńskich jest w Grecji i w Portugalii. Ta różnica w kwestiach obyczajowych, rodzinnych między północą a południem jest bardzo widoczna. Ale czy rodzina grecka jest szczęśliwsza od skandynawskiej, czy odwrotnie – tego nie wiem. To zawsze subiektywna ocena.

Poszukiwanie rozwiązań

W Polsce rodziny, w których faktycznie brakuje jednej strony – zwykle ojca – są znacznie bardziej zagrożone marginalizacją i ubóstwem.
– Od lat nie mamy dobrze zorganizowanej opieki społecznej. Trudności rozwiązuje się doraźnie, traktuje się je politycznie, a nie organicznie. Żadna ekipa po 1989 r. nie zajmowała się na serio polityką społeczną, szczególnie wzrostem demograficznym. A to oznacza podcinanie gałęzi ekonomicznej, na której wszyscy siedzimy. Dziecko urodzone dzisiaj, za 18-20 lat wkroczy na rynek pracy. Im mniej się w nie zainwestuje, tym mniej uda się od niego uzyskać jako od podatnika. W Niemczech przełożono takie myślenie na konkretne rozwiązania, tworząc np. miejsca pracy dla opiekunek, dobrze zorganizowane zasiłki rodzicielskie. Ale u nas kolejne ekipy mówią: to nie jest nasz problem, to będzie problem tych osób, które będą rządzić za 20-30 lat. Tymczasem już dziś niezbędna jest dobra opieka lekarska, żłobki, przedszkola. Świadomość, że etat kobiety nie jest przez nią utracony z chwilą odejścia na urlop macierzyński. Rozmawiajmy o postawach kobiet i dzietności, a jednocześnie otwierajmy się na model Polski jako państwa wielokulturowego. Jako społeczeństwo jednorodne mamy szanse wyginąć w tym stuleciu.
Jaką postawę ma zatem przyjąć państwo i jego urzędy? Wyróżniać małżeństwo czy równie mocno wspierać nowe formy rodziny?
– Ta kwestia jest i pewnie będzie sporna. Są dwa podejścia doktrynalne. Jedno liberalne, realizowane choćby w Niemczech, polega na tym, że stawia się na dzietność przy pełnej akceptacji różnych form związków. Drugie podejście, tradycyjne, zakłada preferencje dla małżeństw, ponieważ dzięki temu unika się pewnego chaosu prawnego. Te dwie postawy wciąż się ścierają, konfrontacja odbywa się na poziomie parafii, partii politycznych, organizacji społecznych i instytucji socjalnych. Podejrzewam, że nawet zwycięstwo jednej nie rozwiąże problemu, bo za każdym razem druga strona będzie mogła wskazać na patologie jako kontrargument dla osiągnięć obowiązującego systemu.
Nie da się znaleźć złotego środka?
– Nie. Społeczeństwo jest tak pluralistyczne, że wciąż będą się pojawiały nowe zjawiska. Dziś stoimy przed dylematem związanym z małżeństwami homoseksualnymi, a w kolejnych latach życie społeczne będzie coraz bardziej się różnicować. Za jakiś czas będziemy mieli do czynienia z małżeństwami na odległość kosmiczną, bo np. jedna osoba będzie w pracy na księżycu. Ale tradycyjne małżeństwa nadal będą pokazywane jako pewien wzorzec, do którego warto się odwoływać, równouprawniony, o ile nie najlepszy. Każdy ma prawo do własnego wyboru, ale nie wolno tych wyborów potępiać. Każde potępienie rodzi fanatyzmy.

Rodzinne komplikacje

W kolejnych latach relacje rodzinne mogą być jeszcze bardziej skomplikowane. Część rodziców tych dzieci, które rodzą się dziś, weźmie ślub, część się rozstanie, część z kolei tych, którzy dziś są małżeństwem, zdąży się rozwieść.
– I tu dochodzi problem, który dziś widać wyraźnie w krajach skandynawskich. W ciągu życia ludzie wielokrotnie zmieniają partnerów, mają jedno dziecko w jednym związku, kolejne w drugim. Jak planować wakacje, święta: z moim dzieckiem, twoim czy naszym? Jak wychowywać, jak łączyć różne cele i postawy?
Mówimy o relacjach matka-dziecko-ojciec. W tradycyjnym modelu rodziny ważne role społeczne odgrywali babcia, dziadek, kuzyni. Przy tych przemianach kontakt z dalszą rodziną może się rozluźniać.
– Tym bardziej że w grę wchodzi czasem konflikt wartości. Jeśli dziadkowie są wyznawcami modelu bardzo konserwatywnego, kontakty z dziećmi i wnukami mogą być ograniczone, zwłaszcza jeśli za wszelką cenę chcą wpłynąć na ich zachowanie. Kiedyś w Waszyngtonie usłyszałem w kawiarni rozmowę dwojga młodych ludzi z rodzicami jednej ze stron. Widać było, że po raz pierwszy spotkali się w takiej konfiguracji. Rodzice pytali o plany tej pary, ale nie oceniali, tylko z pełną troską próbowali pozytywnie doradzać: to była bardzo życiowa rozmowa dotycząca perspektyw związku. Rola rodziców jest tu bardzo istotna: nie oceniam, ale mogę ze zrozumieniem doradzić.
Podsumowując – małżeństwo wyszło z mody?
– Związki będą coraz bardziej się różnicować, ale jednocześnie instytucja małżeństwa przetrwa długie lata, bo wciąż jest jedną z ważnych form integracji społecznej. Do niektórych kwestii młodzi ludzie dojrzewają dziś później, opóźnia się czas zawierania małżeństw i rodzenia pierwszego dziecka. Decyzje często zatem przesuwają się w czasie, ale zwykle jednak ostatecznie idą w kierunku wzorców kształtowanych kulturowo przez lata. Ludzie są skazani na to, by żyć w parach. Ma to uzasadnienie i przyrodnicze, i głęboko humanistyczne, uczuciowość artykułuje się w związkach, a nie w samotności. Inaczej bardzo łatwo przybrać postawę egoistyczną i być wyalienowanym ze społeczeństwa. Rodzi się tu pytanie o nową jakość społeczeństwa: czy wciąż jest pewną jednością, poprzez którą chcemy coś budować, realizować wspólne cele, czy zbiorem zatomizowanych jednostek, które odgrywają jakieś przejściowe role, ale nie chcą się integrować.


Prof. Julian Auleytner – rektor Wyższej Szkoły Pedagogicznej Towarzystwa Wiedzy Powszechnej i członek Prezydium Polskiej Akademii Nauk, specjalista od spraw polityki społecznej

Wydanie: 19/2011, 2011

Kategorie: Wywiady
Tagi: Agata Grabau

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy