Rok Zibiego w PZPN

Rok Zibiego w PZPN

Zbigniew Boniek musi wybrać: albo bukmacherka, albo prezesura!

Mój dobry znajomy, wnikliwy obserwator tutejszego piłkarskiego światka, ocenił: – Jedyne, co może przez ten rok zmieniło się na lepsze w PZPN, to jakość garniturów noszonych przez członków zarządu… Co innego gładkie słówka, a co innego praktyka dnia codziennego. Filozofia postępowania Zbigniewa Bońka oraz jego ekipy była i jest prosta niczym konstrukcja cepa – nie zostanie kamień na kamieniu! A co z tego wyjdzie, jak i czy w ogóle, to kompletnie inna – częstokroć drugorzędna – sprawa. Dlatego warto po roku Zibiego na stanowisku prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej (od 26 października 2012 r.) przyjrzeć się niektórym aspektom coraz bardziej bulwersującym opinię publiczną.

Musi przecież z czegoś żyć

Minęło zaledwie kilka tygodni od wyborów nowych władz, a w komunikacie Zarządu PZPN z 12 grudnia 2012 r. mogliśmy znaleźć: „Rozdział IV, Postanowienia Końcowe. § 12. 1. Prezes PZPN ustala samodzielnie wynagrodzenia dla swoich doradców, Wiceprezesów PZPN, Członków Zarządu PZPN oraz Sekretarza Generalnego. 2. Warunki pracy i płacy Prezesa PZPN ustala dwóch, działających łącznie, Wiceprezesów PZPN bądź jeden Wiceprezes PZPN, działający łącznie z Sekretarzem Generalnym. 3. W odniesieniu do pozostałych Pracowników PZPN, w tym nieobjętych postanowieniami Regulaminu, wynagrodzenie ustala Prezes PZPN samodzielnie lub na wniosek Sekretarza Generalnego PZPN”.
Po co, u licha, taki zapis, skoro od pierwszej chwili po wyborze nowy prezes deklarował, że żadne wynagrodzenie go nie interesuje?! A może jednak prawda jest inna, bo coraz głośniej mówi się o 40 tys. zł pobieranej pensji. Także o praktycznie nieograniczonej karcie kredytowej oraz, rzecz jasna, pokrywaniu ze związkowej kasy wszelkich innych kosztów, w tym podróży na trasie: Rzym-Warszawa-Rzym. Coś dużo tego się robi jak na „oszczędną politykę finansową”. Obawiamy się, że szybciej, niż myśleliśmy, zacznie brakować z tego, co zostawił w kasie poprzedni zarząd.
W internecie można trafić na ciekawe spostrzeżenia. Ot, chociażby Roberta Zielińskiego (PolskaTimes.pl, 29 października 2012 r.): „Nikt nowy w polskiej piłce się nie pojawił. Boniek po raz drugi został prezesem PZPN. Był już nim na przełomie XX i XXI w., gdy oficjalnie zajmował stanowisko wiceprezesa, a rządził związkiem zza pleców Michała Listkiewicza. Jaka to więc odnowa? Boniek w PZPN to może być jak wpuszczenie lisa do kurnika. Fakt, że nie chce pobierać wynagrodzenia w PZPN, niepokoi mnie bardziej niż 50 tys. zł pensji Laty. Choć w plotki, że skończyły mu się pieniądze, nie wierzę. Pamiętam za to symboliczną scenę z filmu o polskiej kadrze w Korei. Boniek gra z działaczami w karty. Nagle odchodzi od stołu i mówi: Nie gram z wami, to nie ma sensu. Ja was oszukuję, a wy nawet tego nie widzicie”.
Są tacy, którzy nie tylko uważają, że nic złego się nie dzieje, ale jeszcze próbują wciskać ciemnotę. Oto fragment tekstu jednego z Bońkowych apologetów, Michała Białońskiego: „…ale młotkiem krytyki dostaje po głowie Boniek, który będąc jeszcze we Włoszech, jako Włoch podpisał umowę z zabronionym w Polsce bukmacherem. Oczywiście, idealnie byłoby, gdyby prezes PZPN przestał reklamować zabronioną firmę – dopóki mamy takie, a nie inne w Polsce prawo – ale musi przecież z czegoś żyć, skoro w PZPN pracuje charytatywnie”. Panie Białoński, jak powiadał nieodżałowany Jonasz Kofta, „wzruszenie nie pozwala mi ścisnąć pana za krtań”.

Bawi i cieszy za duże pieniądze

W ten sposób przechodzimy do niezwykle bulwersującego faktu – zatrudnienia szefa naszej piłkarskiej centrali w firmie bukmacherskiej. To, że Boniek jak każdy człowiek musi z czegoś żyć, jest oczywiste, ale na to, żeby jako prezes największej organizacji w Polsce zarabiał w ten sposób, nie ma społecznej zgody, bo być nie może! Boniek zaś, mówiąc potocznie, idzie w zaparte. Dowodem są fragmenty jego rozmowy z Cezarym Kowalskim („Polska The Times”, 14 stycznia 2013 r.).
Cezary Kowalski: – Zagraniczne firmy bukmacherskie nie mogą działać w polskim internecie. Takie jest prawo i nie można go łamać.
Zbigniew Boniek: – Na tej zasadzie to można zakazać przechodzenia przez ulicę. Będę się starał, aby wyjść z tego impasu. Real, Juventus, kluby angielskie mają nazwy bukmacherów na koszulkach i z tego wielkie pieniądze.
C.K.: – Jest pan twarzą firmy bukmacherskiej, reklamuje bukmacherów, co jest w Polsce nielegalne.
Z.B.: – Jestem twarzą firmy bukmacherskiej i mam do tego święte prawo.
C.K.: – Przyzna pan jednak, że jakiś zgrzyt tu jest.
Z.B.: – Słyszałem, że jak reklamowałem piąty stadion podczas Euro, to też był zgrzyt. Moim zdaniem, nie jest to żaden zgrzyt. Mnie to tylko i wyłącznie bawi i cieszy. I płacą mi za to dużo pieniędzy. W związku z tym nie muszę brać pensji w PZPN.
C.K.: – Czyli nie jest tak, że wycofuje się pan ze swojego udziału w reklamie, jak spekulowano po przejęciu przez pana władzy w PZPN?
Z.B.: – Przeciwnie. Ja mam nadzieję, że będziemy wreszcie normalnym krajem i bukmacherzy będą mogli zostawiać tu wielkie pieniądze, zatrudniać ludzi do reklamy, być sponsorami tytularnymi lig czy wspierać kluby. Ustawa jest chora, ale ja nie mam zamiaru też być chory. Ja robię to, co jest zdrowe.
C.K.: – Ale ustawa jest prawem.
Z.B.: – Ale mnie nie obowiązuje. Jestem obywatelem Włoch. Podatki płacę we Włoszech.
C.K.: – Co wypadało panu jako Zbigniewowi Bońkowi, może nie wypada prezesowi PZPN?
Z.B.: – Jeżeli do wczoraj mi coś wypadało, to dziś też wypada. Mam podpisaną umowę z firmą zagraniczną. Jak oni mój wizerunek wykorzystują, to jest sprawa tej firmy. Oni muszą dbać o to, aby się to odbywało zgodnie z prawem. Nie wydaje mi się, żebym był w polskim internecie.
Tyle pogawędki Kowalskiego z Bońkiem. Postawmy sprawę jasno – Zbigniew Boniek musi wybrać: albo bukmacherka, albo prezesura! Przy pełnieniu tego rodzaju funkcji (obojętnie, społecznie czy za pieniądze) istnieje bowiem jeszcze coś takiego jak aspekt moralny, o zwykłej przyzwoitości nie wspominając. Dość już wodzenia za nos polskiej opinii publicznej przez obywatela Włoch! Najzwyczajniej tak postępować się nie godzi, zwłaszcza że nie słyszeliśmy, by czymś takim jak bukmacherka parał się jeszcze jakiś inny prezes federacji sportowej. Panu Bońkowi i jego doradcom polecam przypomnienie sobie powiedzenia o żonie Cezara, która musi być poza wszelkim podejrzeniem, jak również lekturę statutu FIFA (o ile mi wiadomo, PZPN należy do tej organizacji): „10. Oficjel/działacz: każdy członek zarządu, członek komisji, sędzia, asystent sędziego, trener, instruktor lub jakakolwiek inna osoba odpowiedzialna za sprawy szkoleniowe, medyczne i administracyjne w FIFA, Konfederacji, Związku, Lidze lub klubie”.
Osoby, których dotyczy Kodeks Etyczny FIFA: „Niniejszy Kodeks dotyczy wszystkich oficjeli/działaczy, piłkarzy oraz agentów meczowych oraz agentów piłkarzy, których wiążą postanowienia niniejszego Kodeksu, w dniu, w którym wykroczenie jest popełnione.
25. Uczciwość meczów i rozgrywek. Osoby związane postanowieniami niniejszego Kodeksu nie mogą brać udziału, w sposób bezpośredni lub pośredni, lub w żaden sposób być związanymi z zakładami, hazardem, obstawianiem meczów oraz podobnymi działaniami lub transakcjami związanymi z meczami piłkarskimi. Nie wolno im posiadać udziałów, w sposób bezpośredni lub pośredni, w firmach, koncernach, organizacjach itd., które promują, pośredniczą, aranżują lub przeprowadzają takie działania lub transakcje”.
Żeby nie wyglądało, że jako jeden z nielicznych uwziąłem się na obecnego szefa naszej piłki kopanej, przytaczam ustępy z bezstronnego komentarza Lecha Ufla z „Przeglądu Sportowego” (17 września 2013 r.): „Ze Zbigniewem Bońkiem, jako piłkarzem, często miałem na pieńku. »Niech pan wyrzuci tego ch…!« – wołał pewnego razu, gdy w początkach wielkiego Widzewa w ubiegłym wieku przeprowadzałem w siedzibie klubu w Łodzi rozmowę z trenerem Bronisławem Waligórą. Jednak Waligóra mnie nie wyrzucił, tylko dawał do zrozumienia, że ten jego rudzielec to straszny narwaniec i trzeba brać dużą poprawkę na jego zachowania. Ale było, minęło, czas robił swoje i zdarzały nam się nawet sympatyczne rozmowy.
Teraz stanę w obronie Bońka. Ze zdumieniem przeczytałem bowiem w największych polskich portalach internetowych sensacyjną informację, że oto »Interpol zainteresował się Zbigniewem Bońkiem«. Wiadomość taką miał rzekomo ujawnić John Abbott z Interpolu, szef zespołu ds. zachowania uczciwości w sporcie, podczas sejmowej konferencji w Warszawie. Koledzy dziennikarze, bardzo was proszę – nie podkręcajcie! Nie wszystkie newsy można tak preparować, by naciągnąć czytelnika na błyskotliwy haczyk (kliknięcie). Uczestniczyłem w tej konferencji i nie słyszałem, aby z ust Abbotta padło nazwisko Boniek. Może niektórym dziennikarzom brakuje profesjonalizmu, ale uwierzcie – nie panu Abbottowi, wybitnemu specjaliście międzynarodowej organizacji policji.
Jeśli jednak prezesa PZPN nadal łączą jakieś związki z firmą bukmacherską, to mamy problem, i w tej części już nie występuję w jego obronie. W sytuacji, gdy rozkręca się czarny rynek nielegalnych zakładów bukmacherskich, gdy nasila się zjawisko ustawiania wyników imprez sportowych, osoby pełniące funkcje kierownicze w organizacjach sportowych winne być ostrożne w tym, co reklamują. Jaki bowiem sens mają ostrzeżenia skierowane w stronę zawodników, sędziów, aby nie dali się skusić korupcyjnym ofertom, gdy przykład idący z góry nie jest najlepszy? Jednak policjant z Interpolu przestrzegał w Warszawie, że z korupcją, »match fixingiem« i nielegalnymi zakładami bukmacherskimi muszą walczyć wszyscy, tak zawodnicy, działacze, jak i dziennikarze. Na stosowne pytanie Cezarego Kucharskiego dotyczące m.in. żurnalistów, przyznał, że nasza grupa zawodowa także, z racji specyficznej wiedzy, może być poddana wpływom korupcyjnym. Dodał jednak, że nas, niestety, nie obejmują sportowe kodeksy dyscyplinarne. Co innego – etyka.
Otwieram pocztę elektroniczną, a tam znany komentator sportowy, były kolega z pracy, z uśmiechem namawia mnie, żebym wyłożył 100 zł, to może wygram 3500 zł. Kusi jak cholera! Co więcej, gwarantuje mi u bukmachera, którego reklamuje, całe 100% emocji. Gdybym go nie znał, może dałbym się napędzić i utopił stówę w jakiejś szemranej spółce gdzieś na Gibraltarze. Zatem koledzy dziennikarze – wiem, że niektórym żaden pieniądz nie śmierdzi, ale światło także na pióra. Interpol się interesuje”.
A od problemów związanych z bukmacherką ciągle coś brzydko zalatuje. Na portalu internetowym Babol.pl 17 października 2013 r. ukazał się tekst zatytułowany „Będzie skandal w PZPN?”, w którym czytamy m.in.: „Zbigniew Boniek od dawna krytykował zapisy ostrego prawa antyhazardowego, które paraliżują polski sport. Ale coś się chyba zmieniło. Polski Związek Piłki Nożnej w zamieszaniu powstałym przez wybór nowego selekcjonera reprezentacji Polski postanowił zaapelować o przykręcenie śruby bukmacherom. Ale tylko polskim… PZPN nie tylko nie zaprotestował, ale poszedł o krok dalej. (…) Uważamy (…), że cel można osiągnąć przez wprowadzenie zakazu obejmowania zakładami bukmacherskimi zdarzeń w trakcie zawodów sportowych – możemy przeczytać w piśmie wiceprezesów związku, Jana Bednarka i Eugeniusza Nowaka, do ministerstwa. (…)
– Mam nadzieję, że ewentualny zakaz objąłby również zagraniczne firmy. Czyżby prezes PZPN strzelał do własnej bramki, czy może chce ograniczyć możliwość działania polskiej konkurencji? – pyta anonimowy rozmówca »Pulsu Biznesu«. Cała sprawa może zakończyć się skandalem znacznie większym od przegranych eliminacji mistrzostw świata”.

Nie da się sterować, lekceważąc ludzi

Zjawisko tzw. Bońkowszczyzny niezwykle trafnie zdiagnozował Piotr Wojciechowski z „Piłki Nożnej”: „Prezes Boniek (…) po raz kolejny przedstawił siebie jako jedynego godnego zaufania działacza, będącego w stanie utrzymać w dłoniach pneumatyczny młot. Ludzie w Polsce jeszcze mu wierzą, podobnie jak w to, że nie chciał zwalniać selekcjonera. Podobno tylko nieśmiało zaproponował Waldemarowi Fornalikowi rozwiązanie umowy za porozumieniem stron. Grunt to mieć zaufanie.
Prezes Boniek pod koniec zjazdu wyraźnie spuścił z tonu i siedząc w zamyśleniu za stołem prezydialnym, z kamienną twarzą przeżuwał gorycz pierwszej porażki. Porażki, bo delegaci (zaledwie przy trzech głosach poparcia) zdecydowanie odrzucili projekt nowego statutu według pomysłu prezesa. Nie mogło być jednak inaczej, skoro sternik piłkarskiej centrali popełnia te same błędy, które popełniał jego poprzednik. Podejmuje decyzje i oczekuje natychmiastowych efektów, a tak się nie da, podobnie jak nie da się sterować związkiem, lekceważąc ludzi z terenu. Już raz zlekceważył szeregowych działaczy i… przegrał wybory, a szukając pocieszenia, kpiąco doradzał konkurentowi: Grzesiu, to teraz twój rower, pedałuj!
Piłkarz Boniek był postacią wybitną, jako trener już niekoniecznie, jako menedżer i zwykły człowiek z pewnością pozostaje postacią cokolwiek kontrowersyjną. Wszystko wie najlepiej i na wszystkim się zna (bo radio w domu ma). Niewiele czasu minęło od październikowych wyborów, niemniej to prezes Boniek wytrwale teraz pedałuje. Tempo ma zawrotne, szkoda tylko, że związkowa władza jakby go oślepiała, a nie widząc drogi, trudno będzie mu dojechać szczęśliwie do mety. Przed nim jeszcze trzy lata, może coś się zmieni”.
To „może coś się zmieni” jest olbrzymim znakiem zapytania unoszącym się cały czas nad tą prezesurą. Powszechnie wiadomo, że Boniek jest człowiekiem niezwykle chimerycznym. Ostatnio zaczęły puszczać mu nerwy. Krąży opinia, że mentalnie zatrzymał się na poziomie widzewskiej szatni. To wielokrotne przypominanie o włoskim obywatelstwie i mieszkaniu na stałe w Rzymie wielu bulwersuje i budzi uzasadnione podejrzenia, że jeżeli sprawy nie potoczą się po jego myśli, zabierze zabawki i zniknie. Na razie jest rozpieszczany przez media, ale ich życzliwość oraz stanowisko prezesa nie są wieczne. A pamiętamy, jak będąc selekcjonerem, sam się zwolnił…


PS Skończmy wreszcie z mitem (i kitem), że (jak wierzy oraz głosi dziennikarska młódź) Boniek był szefem piłkarskiej reprezentacji, która w 1982 r. zajęła trzecie miejsce w finałach mistrzostw świata. Jak było naprawdę, opisał w felietonie były reprezentacyjny obrońca Władysław Żmuda („Piłka Nożna” 2013, nr 25): „A już prawdziwy test na umiejętność głośnego mówienia niepopularnych kwestii przeszedłem podczas finałów MŚ España ‘82, gdzie po dwóch grupowych meczach znaleźliśmy się na prostej drodze do odpadnięcia. Selekcjoner Antoni Piechniczek zaprosił na spacer mnie, Grzesia Latę, Andrzeja Szarmacha i Zbyszka Bońka, szybko jednak dwaj ostatni wykruszyli się, mając obiektywne powody, aby nie brać odpowiedzialności na siebie. Jedynie więc z Latą musieliśmy wspierać Piechniczka radą, co zaowocowało przesunięciem Bońka nie na ławkę, a był taki pomysł, tylko do ataku. I wprowadzeniem do pomocy Janusza Kupcewicza. Ostateczne decyzje podejmował oczywiście selekcjoner, ale okazaliśmy się z Grzesiem na tyle dobrymi doradcami, że wróciliśmy z Hiszpanii z medalem”.

Wydanie: 2013, 45/2013

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy