Roszczeniowcy pogonią kumotrów

Roszczeniowcy pogonią kumotrów

Oj, niedobrze. Tak ładnie wszystko już było poukładane. Projekt o nazwie PO, skupiający zjednoczone siły od prawa do lewa, szykował się do kolejnych wygranych wyborów. Bo jakże oddać kurę znoszącą partii i jej ludziom złote jajka w obce ręce? Ręce oszołomów smoleńskich, którzy by jeszcze kogoś za ten niebywały bałagan zamknęli? Albo populistów, którym w głowie tylko podwyżki i prawa pracownicze? Mało to własnych ludzi mają do wyżywienia w PO i PSL? Z naddatkiem. Aż tylu, że nie ma już wolnego placu dla obcych. A im bliżej wyborów, bądź co bądź niepewnych, chętnych na etaty przybywa. Dzieci ludzi władzy też dorastają, więc trzeba je gdzieś pozatrudniać. A jak się wdadzą w małżeństwa, to i tym nowym rodzinom też mus pomóc. Na szczęście nie ze swojego przecież. Bo nie po to człowiek się poświęca dla partii, by nic z tego nie mieć. I tak się to myślenie w Polsce upowszechniło, że dziś największymi biurami zatrudnienia są rządzące partie. A motywacją do gromadzenia się w nich jest jak najszybsza realizacja hasła: „by nam się żyło jak najlepiej”. Oczywiście zawsze bywali w partiach bezideowi karierowicze, ale nie w takich proporcjach jak teraz. Zadziwia też tempo, w jakim potrafili oni sprywatyzować tę największą partię. I jak wielu jest im podobnych także w partiach opozycyjnych. Równie smutna jest ocena

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 06/2015, 2015

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański