Większości lewicowych liderów, zarówno w centrali, jak i w terenie, spodobał się retro-kapitalizm Kwintesencją obecnej sytuacji lewicy, SLD, rządu i premiera Leszka Millera jest stwierdzenie prof. Bronisława Łagowskiego na łamach „Przeglądu”, iż: „Nie będzie zgody na dokończenie reform, ponieważ nie ma zgody na to, że reformy te były korzystne. Trzeba powiedzieć więcej: popełniono błędy przesądzające negatywnie o przyszłości polskiej gospodarki i o losie polskiego społeczeństwa”. Tymczasem formacja lewicy w postaci SdRP/SLD, po krótkim okresie sprzeciwu wobec tak prowadzonej transformacji i zarzuceniu trafnego hasła: „Kapitalizmu tylko tyle, ile niezbędnie potrzebne, socjalizmu tyle, ile tylko możliwe” (za które gromkimi brawami i zaufaniem obdarzaliśmy głoszącego je m.in. Leszka Millera), przeszła siłami większości swych liderów do realizacji hasła: „Nie ma odwrotu od polityki Balcerowicza”, czyli od tychże negatywnych poczynań owocujących raczej kapitalizmem XIX-wiecznym lub wczesnolatynoamerykańskim. No cóż, ten czyni, kto ma korzyść (według starożytnych); działają zgodnie z własnym interesem (według niesłusznie skazanej na zapomnienie – czy nie celowo? – nauki Marksa), kradną nasz wspólny majątek (według obiegowej opinii) – taka jest społeczna ocena choćby prywatyzacji, niepodważalnego podobno dogmatu przemian. Niestety, większości lewicowych liderów, zarówno w centrali, jak i w terenie – kto wie, czy nie bardziej i widoczniej – taki właśnie retro-kapitalizm naprawdę się spodobał. Zwłaszcza jego zewnętrzne oznaki. Ten pokazowy blichtr, świat i czar biznesu, urok luksusu, apanaży, zysków i splendorów wraz z rzeczywistością oglądaną z pozycji parlamentarzystów, radnych, zasiadaczy rad nadzorczych, konsultantów, urzędników państwowych, samorządowych, spółek, agencji itp., itd. Partia (a ściślej kierownictwa i ich posłuszne dwory) władzy i pieniądza. Logiczne, że najczęściej z sympatiami dla pani Bochniarz, BCC i Rady Biznesu, rzadko dla kolegi Manickiego, OPZZ i ludzi z partyjnych dołów. Reszta to pochodne i socjotechnika. (Zwłaszcza widoczne w polityce kadrowej, gdzie trwa głównie dobór pokrewnych dusz kapitalizmu oraz posłusznych w budowie tego dzieła wykonawców rekrutujących się najczęściej z osób wietrzących zawsze i przede wszystkim własny interes. Niestety, ochoczo przyjmowanych i promowanych – z powodów wspomnianych wyżej). Ci, którzy mieli i mają zastrzeżenia lub inne zdania, okazywali się niegodni tzw. nowoczesnej lewicy. „Nie będziemy tu robić żadnego siermiężnego socjalizmu”, „jesteśmy pragmatykami i żadne ideologie nas nie interesują”, słyszeliśmy od lokalnych liderów wpatrzonych w czołówkę przywódców. Okraszano to przy tym gorliwie akcentowaną „radością z demokracji po zniewoleniu”, w którym to gronie Leszek Miller najmniej chyba wydawał się tak cudownie nawrócony i odideologizowany, stąd nie tak dawna większa popularność i większe niestety ostatnio rozczarowania. Chcę być dobrze zrozumiany – nie chodzi o utrzymywanie równości w ubóstwie czy zgrzebność na pokaz. To nie problem własnego posiadania, choć dziś nierówności zbyt kłują, ale działania przede wszystkim w szerszym interesie niż własny czy grupowy. Przecież 20% bezrobotnych i 50% żyjących na skraju minimum socjalnego obliguje do czegoś partię lewicy! Podobnie odczuwają to chyba rzesze wyborców, sądząc po zaufaniu i głosach w wyborach parlamentarnych i efektach rozczarowania w wyborach samorządowych. Ponieważ dziś sytuacja wymusza, a czas przyznaje gorzkie racje ludziom, którzy nie porzucili lewicowych idei, dotychczasowi „pragmatycy”, czyniąc po staremu, zaczęli gwałtownie i dużo o nich mówić – po nowemu. Przecież oni „zawsze byli za”. Uznali, że Paryż wart jest mszy – w polityce nic nowego. Ci, którzy ich nawróceniu niedowierzają, proponują radykalne środki. Trudno orzec, czy ozdrowieńcza okaże się tu zmiana parafii lub jej podział, choć przykład i efekty reformacji wydają się kuszące. Chodzi też o to, by nie zmieniać emocjonalnie, dla zasady, celebrantów bez ustalenia najpierw zasad liturgii, przede wszystkim zaś naprawdę lewicowego kredo. (Że użyję porównań najbliższych – jak ostatnio widać i słychać – czołówce SLD). U podstaw niezbędnych przewartościowań leżą, w mym głębokim przekonaniu, wiara, chęć i praktyka działania w interesie głównie 90% „średniej i poniżej krajowej”, nie zaś „górnych 10%”. Dla tych, którzy takiego przekonania i realizacji nie chcą lub nie potrafią udźwignąć, w SLD po prostu nie ma miejsca. Albo zabraknie miejsca dla SLD na politycznej mapie kraju. Tyle że o zapowiadanej w partii naprawie,
Tagi:
Jerzy Neumann









