Różewicz na Broadwayu

Różewicz na Broadwayu

„Odchodzi” w teatrze La MaMa przy kompletach i owacjach Korespondencja z Nowego Jorku Jak mówi, to wi… – powiadają we Lwowie. W Nowym Jorku dobrze pasuje to do recenzenta teatralnego „New York Timesa”, Johnatana Kalba. Jest to bez wątpienia fachowiec, który wie, co mówi i pisze, a szczególnie w dziedzinie teatru awangardowego. Jeżeli w ogóle chwali, to oszczędnie, ważąc komplementy i na pewno nie na wyrost. Dlatego z niemałą satysfakcją należy odnotować jego dwa teksty w „NYT” na temat wystawianego w słynnym teatrze La MaMa spektaklu „Odchodzi” na motywach Tadeusza Różewicza w wydaniu Sceny Plastycznej KUL Leszka Mądzika. Kalb po pierwsze konstatuje, że stawiany w jednym rzędzie z Tadeuszem Kantorem i Jerzym Grotowskim Mądzik debiutuje w Nowym Jorku 20 lat za późno. Podobny żal wyraża z nieobecności amerykańskiej Różewicza. Obu uważa za artystów formatu światowego. Jest to niewątpliwy prezent na nadchodzące 85. urodziny wrocławskiego dramatopisarza i niedawno celebrowane 60. urodziny lubelskiego reżysera. Mądzikowy 40-minutowy spektakl, będący fascynującym przetworzeniem na język plastycznego wyrazu pełnej emocji i filozoficznej precyzji refleksji Różewiczowskiego pożegnania z odchodzącą poza smugę cienia matką, po prostu zapiera dech. Słowo nie pada. Aktorzy pozostają niemal niewidoczni w trójwymiarowej geometrii scenograficznej zanurzonej w czerni. Głębi przydaje jej muzyka Marka Kuczyńskiego oraz wyrafinowana i syntetyczna wokaliza Urszuli Dudziak. Dla goniących za sukcesem i kasą nowojorczyków te 40 minut w La MaMa jest rodzajem psychoanalitycznej terapii zmuszającej do zastanowienia się nad sensem życia, umierania i związku najbliższymi oraz hipotezą tego, co PO. Jakie ono jest i czy ci, którzy już w nie weszli, mogą nas w niebezpiecznie wprowadzić. Leszek Mądzik podejmuje wymagającą odwagi Zygmunta Freuda czy może raczej jego nowojorskiej epigonki, Karen Horney, grę w przełożenie Różewicza na uniwersalny język zapędzonych i przerażonych „szczurów”. No więc wyobraźmy sobie, jak podać bez słowa Różewiczowski tekst: „[…] teraz, kiedy piszę te słowa, spokojne oczy matki spoczywają na mnie na mojej ręce na tych okaleczonych słowach. Oczy naszych matek przenikające serca i myśli, są naszym sumieniem, sądzą nas i kochają pełne miłości i strachu oczy matki”. Dla Tadeusza Różewicza matka była busolą. W Nowym Jorku syn zabija matkę, kiedy nie chce mu dać na marną wódkę. Choć to absolutna stolica psychoterapii, Nowy Jork wart jest lekcji psychoanalizy Różewicza i Mądzika. Jak kiedyś Paryż mszy. Będąc stolicą świata, Nowy Jork jest sierotą potrzebującą matki zastępczej. Przywieźli ją na trzy tygodnie znad Wisły. Dlatego Jonathan Kalb „jak mówi, to wi…”.   Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2006, 2006

Kategorie: Kultura