W tym bagażniku żaden uchodziec by się nie zmieścił! Poranny wjazd do zony. Dwie posterunkowe, ładne, młodziuteńkie, ile mogą mieć lat, 20? Bardzo poważne, bardzo przejęte rolą. – Cel podróży? – Pieszowola koło Sosnowicy. Nic im to nie mówi. Patrzą po sobie dość zdezorientowane. Blondynka podejmuje konwersację: – Jaki ma pani eee… interes we Włodawie? – Nie mam żadnego interesu. Chcę tylko przejechać na trasę lubelską. Dalej nic. Teraz głos ma brunetka: – Ale Włodawa jest w strefie stanu wyjątkowego i nie można wjeżdżać. – Ja nie chcę wjeżdżać do miasta. Na pierwszym rondzie chcę zjechać w trzeci zjazd i na drugim też w trzeci. I już jestem na trasie lubelskiej. – Ale do Włodawy nie wolno… – Tak, tak, wiem, stan wyjątkowo żałosny. Tyle że, wie pani, raczej nie da się stąd inaczej wydostać, trzeba przejechać przez dwa ronda. Może zawołają panie waszego przełożonego? Nie chcą. Chcą same. Chcą pokazać, jak dobrze wykonują swoje powinności. Zerkają w stronę radiowozu. – Rozporządzenie o… – Nawet na rozporządzeniu nie przefrunę na trasę lubelską – sarkam. – Jeżdżę tędy dwa razy dziennie, stan czy nie stan, i proszę mi nie utrudniać! – Proszę pani, jesteśmy tu pierwszy dzień, widzimy panią pierwszy raz, skąd mamy wiedzieć, że pani codziennie… – Może ja paniom dokumenty pokażę – lituję się. – Tak, poprosimy. – Proszę jechać. * Poranny wyjazd z zony. Uśmiechnięta pucołowata blondynka. – Dokumenty poproszę. Yhy. To teraz bagażnik… Nie no – śmieje się jak mała dziewczynka – w tym bagażniku przecież żaden uchodziec by się nie zmieścił! Przyglądam się jej bez cienia uśmiechu. – Mnie to nie bawi. To są godni szacunku, pokrzywdzeni, zaszczuwani przez was ludzie. Wszelkie żarty na ich temat są nie na miejscu. Odjeżdżam. Mogę się założyć, że patrzy za mną z rozchylonymi ustami. * Kontrole na wjeździe, kontrole na wyjeździe. W moim przypadku od czterech do sześciu dziennie. Czujki na wszystkich bocznych drogach prowadzących do granicy. A więc do wszystkich wsi i miasteczek leżących nad Bugiem. Setki funkcjonariuszy. Co chwilę mijasz radiowóz. Włodawę i okolice od kilku dni obsługują policjanci z Kielc i Krakowa. Rzucają ich w nieznane tereny. Żeby nie zadzierzgnęły się więzi. Taka idea. To w większości młodzi chłopcy. Udają szeryfów. Stoją na tych wiejskich drogach z karabinami maszynowymi. Kryją twarze w kominiarkach. Są też dziewczyny, bardzo poważne i zasadnicze. Bywają dowcipnisie. Policjanci na noc zjeżdżają do hoteli nad jezioro. Przed snem niektórzy biegają. Wczoraj jeden, facet po czterdziestce, ukłonił mi się, po czym wrócił do rozmowy z matką. – No nie wiem, ile nas tu będą trzymać. Teoretycznie zmiana miała trwać do 3 października, ale już przebąkują, że dłużej… * Nocny wjazd do zony. Jestem wykończona. Chcę tylko, by było szybko. – Dokumenty. – Cel podróży. – Bagażnik. Rutyna. * Nocny wyjazd z zony. Ledwo już widzę na oczy, a oni stoją nad samą Włodawką, w najgęstszej mgle. Podchodzi młodziutki okularnik. – Dokumenty. Pani miejscowa? – Do pierwszych przymrozków. Śmieje się nie wiedzieć z czego i na tym rechocie dowcipkuje: – Nikogo pani w bagażniku nie schowała? – Nie śmieszy mnie to. – Tylko pytam – odpowiada naburmuszony. Chce mi się płakać. Skąd oni wzięli te wszystkie dzieci? * Piąta śmierć mnie zmroziła. Dziś tylko spotkania z policjantami. Uśmiechnięty, uprzejmy, w średnim wieku. – Dowód pani ma, OK, proszę jechać. – Ale wie pan, że przez to, w jakim stylu pilnujecie, umierają ludzie? – A to względem czego? – A względem piątej śmierci. Już pięć osób zmarło, choć pewnie nie wiemy o wszystkich. – Ale to na terenie Białorusi! To Łukaszenka! – uśmiech spełza. – Wygodnie tak myśleć. Że kompletnie nie ma się z tym nic wspólnego. Inaczej by uwierało, nie? – Proszę pani, mamy stan wyjątkowy… – Wyjątkowo k…ski stan. – Co pani powiedziała?! – Brzydkie słowo. – Proszę jechać! Nie tamować ruchu. * Młody, wysoki, zamaskowany. Widać tylko oczy, jeszcze bez żadnej zmarszczki wokół. Karabin maszynowy, wyglądający jak plastikowa zabawka z odpustu, dynda mu na brzuchu.









