Rozmowy (dys)kwalifikacyjne

Rozmowy (dys)kwalifikacyjne

Rozmowa w sprawie pracy to często fikcja – sprawdza wiele rzeczy, ale nie przydatność na dane stanowisko Rozmowa kwalifikacyjna to koszmar szukających pracy. Niemal 13-procentowe bezrobocie powoduje, że łatwiej o porażkę niż o sukces, a kolejne niepowodzenia podcinają skrzydła i odbierają wiarę w siebie. Tymczasem taka rozmowa to często zwyczajna bzdura, czego dowiedli… amerykańscy naukowcy. Pierwszej pracy szukałem w czasach, gdy było jeszcze gorzej niż dziś i które być może rychło się powtórzą. Chodziło się od rozmowy do rozmowy i próbowało przekonać potencjalnego pracodawcę, że idealnie pasuje się do jego oferty. – Chce pan sprzedawać karty kredytowe? – padało pytanie. – Ależ o niczym innym w życiu nie marzyłem. Właśnie po to poszedłem na uniwersytet, by lepiej zrozumieć, jak działają techniki sprzedaży bezpośredniej – należało zapewnić. – Ile pan chce zarabiać? – Co łaska – brzmiała odpowiedź. Nie najlepsza, ponieważ to i tak zwykle okazywało się wygórowanym wymaganiem, a wyścig o pracę wygrywał ten, który twierdził, że marzy o zdobyciu doświadczenia. Będzie zatem pracować za darmo. A może nie zarabiać, bo utrzymują go rodzice, na których – zwykle – ktoś inny pracował za darmo. A dziewczynę masz? – To co wyróżnia dobrego newsa? – zapytał mnie kiedyś dyrektor od marketingu (na czwartym etapie – po assessment center, teście umiejętności i drugim assessment center, bo jeden oczywiście nie wystarczy), który rekrutował dziennikarzy. Odparłem, że pewnie taki news ma być, po pierwsze, prawdziwy, po drugie, ciekawy, a po trzecie, umiejętnie napisany. Jak się okazało, odpowiedziałem nietrafnie. Chodziło bowiem o to, że ma mieć lead (podtytuł, zdanie wprowadzające – przyp. red.). Co w zasadzie jest prawdą. Chyba że magazyn akurat leadów nie stosuje, co zdarza się coraz częściej. Innym razem – co ciekawe, rozmowę organizowała pani, która w internecie doradza, jak takie rekrutacje przeprowadzać – po zaledwie dwóch etapach, z których tylko jednym był assessment center, zapytano, czy mam narzeczoną i czy ta narzeczona nie będzie przeszkadzać w pracy. Tak było kilka lat temu, ale nic się nie zmieniło, sprawdziłem. – Ile kura znosi jajek w tydzień? – widniało w teście. I nie była to branża drobiarska. – Koszulkę mi tu proszę marketingowo i piarowo wykorzystać. To superkoszulka jest. Zobaczymy, jaki pan kreatywny jest – usłyszałem na innym spotkaniu. I też nie chodziło o pracę w stoisku z koszulkami, gdzie miałoby to jakiś sens. W tym wszystkim nie ma niczego wyjątkowego, podobne historie można mnożyć. – Dali mi kubek. Siedli we czworo i kazali go sprzedawać. Nie wiem, co chcieli w ten sposób osiągnąć, bo stanowisko nie miało nic wspólnego ze sprzedażą – opowiada Ela, która chętnie dzieli się doświadczeniami, ale woli pozostać anonimowa. Tak jak reszta osób, które opowiadają o rozmowach kwalifikacyjnych. – W innym miejscu po długiej i szczegółowej rozmowie powiedzieli, że tu… nie ma pensji. To znaczy, może będzie, a może nie. Oni nie wiedzą, czy „zasłużę” – dodaje Ela. – Po którejś rozmowie nauczyłem się mówić to, co chcą usłyszeć, i od razu zaczęło być lepiej – wyjaśnia Łukasz. – To nie jest trudne. Sięgasz po poradniki z sieci, na których bazują też rekrutanci. I kłamiesz w żywe oczy – dorzuca i podkreśla, że to działa. Ma sporo racji, z tym, że kiedy o jedno miejsce ubiega się 100 osób, nic nie działa. Rozmowa przygnębiająca Formy przeprowadzania rozmów są różne. Są po prostu rozmowy, są grupowe assessment center, którym angielska nazwa dodaje powagi, są wieloetapowe do korporacji (a niekiedy i do małych firm) i takie oparte na testach psychologicznych. Bzdurne już na pierwszy rzut oka i trochę mniej bzdurne, ponieważ gdy ktoś wie, co robi, robi to lepiej. Prosty test wiedzy potrzebnej do pracy i miła pogawędka bywają znacznie skuteczniejsze niż udawanie, że da się człowieka poznać po 30-minutowej rozmowie. Kiedy rekrutacje wyglądają właśnie tak, mają sens. Ta metoda ma jednak pewien minus – nosi polską nazwę i jest tania, tracą zatem firmy sprzedające usługi rekrutacyjne. A w przypadkach skrajnych nie daje zadowolenia, które można czerpać z pastwienia się nad zdeterminowanymi kandydatami. Dlatego na ogół wybierana jest jednak opcja pozbawiona sensu, za to wpędzająca w przygnębienie ludzi, którzy nie dostaną pracy. Powtarzające się odrzucenie może mieć bowiem bardzo negatywne skutki: obniżenie samooceny,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2013, 2013

Kategorie: Kraj