Rozwalanie polskich młodzieżówek

Rozwalanie polskich młodzieżówek

Nowe władze PZPN pospiesznie wymieniły trenerów reprezentacji. Na efekty nie trzeba było długo czekać Jeden z najwybitniejszych piłkarzy w naszej historii, Władysław Żmuda, w swoim przedostatnim felietonie w zakończonym niedawno cyklu („Piłka Nożna” nr 24) napisał: „Wszelkie zmiany trzeba przeprowadzać z głową, w odpowiednim czasie i mając właściwych następców. A że nie zawsze tak bywa w naszym związku – stanowię najlepszy przykład. W zeszłym roku młodzieżowa reprezentacja (U-20 – przyp. red), którą prowadziłem, bardzo dobrze sobie radziła w Turnieju Czterech Narodów. Udało się wygrać z Niemcami, była szansa na pierwsze historyczne zwycięstwo biało-czerwonych w całej imprezie. Niby nic wielkiego, ale w pozbawionym sukcesów polskim futbolu zawsze coś. Jako piłkarz, ale też jako trener, nie wszystkim się podobałem, więc w sumie się nie zdziwiłem, że w nowym rozdaniu zabrakło dla mnie miejsca. Szkoda tylko, że wszystko odbywało się w tak wielkim pośpiechu i nie pozwolono mi dokończyć TCN… Szkoda przede wszystkim piłkarzy, którzy wcale nie musieli kończyć turnieju na przedostatniej pozycji, z ujemnym bilansem bramkowym. Także w przypadku kadry U-19 pospieszna wymiana trenera Janusza Białka nie przyniosła pozytywnego rezultatu. Może zatem nie zawsze warto tak bardzo spieszyć się przy wymianie kadr? Nawet jeśli chodzi o ludzi spoza układu?”. Komu to przeszkadzało? Z pewnością zaciekawi Czytelników, jak wyglądało zwolnienie Żmudy z pracy w piłkarskiej centrali (można przypuszczać, że innych zwolniono w sposób podobny). Otóż na początku tego roku został on wezwany (zaproszony?) do gabinetu sekretarza generalnego. Pełniący tę funkcję Maciej Sawicki i dyrektor sportowy Stefan Majewski oznajmili coś w rodzaju: „Panu już dziękujemy”. Dlaczego, z jakiego powodu – tego Żmuda się nie dowiedział. Dopiero mniej więcej po tygodniu były już trener U-20 został poproszony do samego prezesa. Jak opowiada Władysław, ze strony Zbigniewa Bońka zabrakło jakichkolwiek konkretów – usłyszał jedynie kilka okrągłych zdań, głównie o kompetencjach Romana Koseckiego. Byłemu koledze z reprezentacji Żmuda odpowiedział krótko, żeby się nie zasłaniał „Kosą”, bo przecież faktycznie to on wszystko firmuje i o wszystkim decyduje. A z Romanem Koseckim Żmuda nie spotkał się do dzisiaj. W tym miejscu niezbędny wtręt. Chcąc określić kierunki rozwoju piłki nożnej w Polsce, poprzednie władze PZPN podjęły decyzję o stworzeniu strategicznego planu działania na lata 2012-2019. Skorzystano przy tym z pomocy specjalistów oraz ekspertów FIFA i UEFA, przystępując do Programu Rozwoju Zarządzania FIFA, który umożliwiał profesjonalizację działalności w dziedzinie strategii, finansów, zamówień, systemów informatycznych, komunikacji i zarządzania kontaktami z partnerami. Program ten został wdrożony z powodzeniem w wielu federacjach piłkarskich. Powstanie planu było odpowiedzią na zarzuty tych wszystkich, którzy uważali, że działalność PZPN dotyczy wyłącznie tego, co dzisiaj i najwyżej jutro. A to, co ma się wydarzyć pojutrze, zostawia się innym. Ale ci „inni” pojawili się 26 października 2012 r. i niemal natychmiast wszystko wyrzucili do kosza, jak nikomu niepotrzebny śmieć. A nowe nie zawsze znaczy lepsze. Często mówiło się, że w Polsce nie mamy żadnego systemu pracy szkoleniowej, ale kiedy takie systemy się pojawiły, to – jak można było naocznie się przekonać, a co opisuje były reprezentacyjny zawodnik – nowe władze związkowe z jakimś niezrozumiałym pośpiechem, zdumiewającą konsekwencją, a nawet dziką satysfakcją zaczęły wszystko rozwalać. Pierwszy – pozornie nowatorski – pomysł to rozbicie dobrze funkcjonującego systemu pracy reprezentacji juniorskich i młodzieżowych. Przed nadejściem „nowego” przeprowadzano konkursy dla nowych trenerów, a komisja złożona z przedstawicieli uczelni sportowych, wydziału szkolenia i PZPN analitycznie wybierała najlepszych z najlepszych. Tak trafili do pracy w związku m.in. Marcin Dorna (trzecie miejsce w Europie z reprezentacją U-17 chłopców w 2012 r.) i Zbigniew Witkowski (mistrzostwo Europy z reprezentacją dziewcząt U-17 w 2013 r.). Trudno polemizować z takimi wynikami – jeśli je osiągnięto, a reformy wdrażane od 2008 r. dały takie efekty, to ciśnie się na usta oczywiste pytanie, komu to przeszkadzało. Teraz przy młodzieżówkach pojawili się tzw. ambasadorzy – fajni faceci, byli znakomici piłkarze – jednak ich rola nieodparcie nasuwa skojarzenie z kwiatkiem do kożucha. A może raczej ich obecność przy kadrach ma być swoistym alibi – że niczego lepiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 35/2013

Kategorie: Sport