Tragiczny pożar Grenfell Tower nie był wypadkiem. Był efektem zaniedbań systemowych W 2009 r. w londyńskim Camberwell wybuchł pożar. W jednym z mieszkań na dziewiątym piętrze 14-piętrowego bloku o nazwie Lakanal House zapalił się telewizor. Ogień szybko rozprzestrzenił się w starym budynku. Zginęło sześć osób, 20 było rannych. Dochodzenie wykazało, że w wieżowcu przez wiele lat zaniedbywano przeprowadzania koniecznych remontów oraz stosowania się do przepisów i zaleceń przeciwpożarowych. Ponieważ był to budynek komunalny, odpowiedzialność spadła na radę dzielnicy Southwark. Dzielnica znajduje się wprawdzie w sąsiedztwie centrum miasta i finansowego City, ale jest jednym z najgorszych skupisk londyńskich slamsów. Samorząd bronił się, wskazując, że kolejne cięcia budżetowe powodują, że od lat brakuje pieniędzy na konieczne remonty. Pożarem zajęła się międzypartyjna komisja parlamentarna. Przygotowała zalecenia i domagała się, by jak najszybciej wdrożyć je w podobnych budynkach. W marcu 2014 r. posłowie wysłali do ministra społeczności lokalnych (w Wielkiej Brytanii ten resort zajmuje się samorządami) Stephena Williamsa list, w którym pisali: „Skoro dysponujesz już wiarygodnymi dowodami uzasadniającymi aktualizację zaleceń przeciwpożarowych, która pozwoli uratować ludziom życie, nie musisz czekać kolejne trzy lata ponad te dwa, które już minęły od zakończenia dochodzenia, by zacząć działać. (…) Jeżeli szacuje się, że w Wielkiej Brytanii są jeszcze 4 tys. starych bloków mieszkalnych, które nie mają automatycznego systemu przeciwpożarowych tryskaczy, to czy naprawdę możemy sobie pozwolić, by kolejna tragedia wydarzyła się, zanim naprawimy tę słabość?”. Minister list zignorował i nie zdecydował się na działanie. Przewidzieli tragedię Wśród wspomnianych 4 tys. budynków był Grenfell Tower. Blok mieszkalny zbudowany w latach 70., który na pierwszy rzut oka niewiele różni się od naszych budynków z wielkiej płyty. Różnicę widać dopiero, kiedy przyjrzymy się szczegółom – w PRL na ogół budowano porządniej niż w Wielkiej Brytanii i w zgodzie z bardziej restrykcyjnymi przepisami dotyczącymi bezpieczeństwa. Londyński 20-piętrowy wieżowiec miał np. tylko jedną klatkę schodową. Był też zaniedbany. Kilka lat temu grupa mieszkających w nim ludzi zaczęła prowadzić blog. Zwracali uwagę na zagrożenia związane ze złym stanem budynku. W tym na zagrożenia pożarowe. W 2013 r. opublikowali listę zastrzeżeń, którą sporządził inspektor BHP pracujący dla zarządcy budynku – Kensington and Chelsea TMO, jednego z największych administratorów nieruchomości w Wielkiej Brytanii. Wskazano, że sprzęt przeciwpożarowy znajdujący się w budynku nie był sprawdzany od czterech lat, a większość gaśnic nie tylko jest przeterminowana, ale ma nawet naklejki informujące o niesprawności. Samą listę przekazano nie tylko samorządowi, ale też ministrowi budownictwa. Ten jednak nie odpowiedział. W styczniu 2016 r. opublikowano wpis donoszący, że w razie pożaru ludzie zostaną uwięzieni w budynku, ponieważ jedyna klatka schodowa jest regularnie zastawiana m.in. starymi meblami. Znów nie było reakcji. W listopadzie napisano tak: „Tylko katastrofa pokaże niewydolność i niekompetencję KCTMO. (…) Przewidujemy, że nie minie dużo czasu, zanim słowa napisane na tym blogu wrócą do kadry zarządzającej KCTMO. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by mieć pewność, że władze dowiedzą się, jak długo i w jak zatrważający sposób właściciel naszego budynku ignorował odpowiedzialność za zdrowie [sic!] i bezpieczeństwo mieszkańców oraz najemców. Nie będą wtedy mogli powiedzieć, że nie zostali ostrzeżeni!”. Wystarczyło sześć minut 14 czerwca tuż przed pierwszą w nocy w jednym z mieszkań na czwartym piętrze Grenfell Tower zapaliła się lodówka. Lokatorzy wezwali straż pożarną, która przyjechała po sześciu minutach i szybko poradziła sobie z ogniem wewnątrz mieszkania. Jednak kilka minut wystarczyło, by ogień zaczął się rozprzestrzeniać po elewacji. Strażacy byli bezsilni. Część mieszkańców, zgodnie z wiszącymi na klatkach schodowych instrukcjami, zamiast uciekać z budynku, została u siebie. Inni zachowali się rozsądniej i nie tylko sami zaczęli uciekać, ale też budzili sąsiadów i kazali im się ewakuować. Jako jedni z pierwszych zareagowali muzułmanie, którzy z racji ramadanu jedli posiłek dopiero po zachodzie słońca. Dzięki temu natychmiast zauważyli pożar, ratując życie sobie i innym lokatorom. Przez kolejne godziny 250 strażaków z 45 zastępów straży pożarnej starało się ugasić ogień oraz ewakuować z budynku uwięzionych w nim ludzi. Utrudniały to palące się na korytarzach śmieci