Rzeczywistość według Newsweeka

Rzeczywistość według Newsweeka

Najwięksi polscy biznesmeni oskarżają „Newsweek” o naruszenie dóbr osobistych. Żądają 10 mln zł odszkodowania

„Newsweek” w opałach. Kilku największych biznesmenów z Aleksandrem Gudzowatym na czele zamierza wytoczyć proces redakcji tygodnika oraz jego wydawcy, Axel Springer Polska. Po raz pierwszy w dziejach polskiej prasy zapowiada się proces na tak wielką skalę. W grę wchodzi rekordowe odszkodowanie – 10 mln zł. – Obrażanie w Polsce jest bardzo tanie. Pora pomyśleć o wysokich odszkodowaniach. Powoływanie się na etykę nic nie da, bo jej w mediach nie ma. Tylko duże pieniądze przemówią do świadomości – mówi „Przeglądowi” Aleksander Gudzowaty.
A wszystko za sprawą zamieszczenia przez tygodnik „Newsweek” nazwisk polskich biznesmenów w opublikowanej na początku marca liście „Dziesięciu najbardziej znienawidzonych bogaczy”. Listę otwiera Aleksander Gudzowaty, za nim są Jan Kulczyk, Zygmunt Solorz, Wanda Rapaczyńska, Ryszard Krauze, Piotr Niemczycki, Mariusz Walter, Zbigniew Niemczycki, Henryk Stokłosa i Sobiesław Zasada.
Tekst

„Bogacze na stos”

tygodnik opublikował jako główny materiał numeru. Na pierwszej stronie umieszczono zdjęcie Aleksandra Gudzowatego z adnotacją, że to on zajmuje czołowe miejsce wśród „znienawidzonych”. – „Krętacze, manipulanci, ludzie skorumpowani i powiązani z mafią”, tak zdaniem „Newsweeka” Polacy oceniają czołowych przedstawicieli rodzimego biznesu. Według tygodnika, 68% rodaków chce rozliczenia ich fortun. Te rewelacyjne wnioski redakcja wyciągnęła, interpretując badanie przeprowadzone na jej zlecenie przez Agencję Badania Rynku Sesta. Agencja przepytała 200 (!) mieszkańców Warszawy. Respondentom przedstawiono 30-osobową listę opracowaną „przez pracowników Axel Springer Polska”. Badani mieli wybrać co najmniej dziesięć osób, które znają lub o których słyszeli. Potem opiniowali, jak „bogacze doszli do majątku”: ciężką pracą, dzięki szczęściu, krętactwu lub matactwu, wykształceniu lub wiedzy, układom, dziedziczeniu lub pochodzeniu z bogatej rodziny. Następnie respondenci oceniali wskazaną osobę – czy jest nieuczciwa, ma skłonności do korupcji, jest powiązana ze światem przestępczym oraz czy manipuluje mediami. By znaleźć się na liście dziesięciu najbardziej nielubianych Polaków, kandydat musiał być wskazany przez co najmniej 40 osób (20%). Tuż przed publikacją redakcja tygodnika zmieniła słowo nielubiani na znienawidzeni.
– To było coś niebywałego – opowiada Aleksander Gudzowaty, pytany o reakcję na tekst w „Newsweeku”. – Dzień po ukazaniu się artykułu zaprosiłem prezesa Wiesława Podkańskiego i redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego. Byli zakłopotani, zachowywali się cynicznie, przeprosili i na tym sprawa się skończyła. Może uznali, że wraz z upływem czasu o wszystkim zapomnimy – uważa Gudzowaty.
Naczelny i wydawca tygodnika nie zgodzili się na opublikowanie na okładce oświadczenia, że tekst powstał poprzez manipulację. – Ponieśliśmy wymierne straty, tymczasem „Newsweek” proponuje zamieszczenie kilku słów wyjaśnienia. To niepoważne – twierdzi Mariusz Walter.
W tej sytuacji Gudzowaty, Kulczyk, Krauze, Solorz, Walter, Niemczycki i Zasada postanowili skierować sprawę do sądu. – Rapaczyńska i Niemczycki z Agory wycofali się, bo „podobno im nie wypada”. Będziemy się domagali 10 mln zł odszkodowania. Zwrócimy się też do wydawcy „Newsweeka” w Nowym Jorku z pytaniem, czy tego typu praktyki są zgodne ze standardami pisma – wyjaśnia Gudzowaty.
Według Zbigniewa Niemczyckiego, sprawą powinien się zająć sąd, ponieważ wymienione przez „Newsweek” osoby poniosły straty moralne. – Na nasze nazwiska pracowaliśmy latami. Tymczasem tygodnik wykorzystał je w celach czysto komercyjnych – denerwuje się Niemczycki. Zdaniem biznesmenów, publikacja miała negatywny wpływ na prowadzone przez nich interesy. Jak twierdzi Gudzowaty, odsunęły się od niego dwa banki. – Moja twarz została skancerowana – komentuje.
Są oburzeni sposobem sporządzenia sondażu. – Złamane zostały wszelkie reguły. Pytania były postawione w taki sposób, by nie można było udzielić pozytywnej odpowiedzi. Najwyraźniej redakcja „Newsweeka” wszystko sobie dokładnie zaplanowała. Nawet w rozmowach z ankieterami posługiwano się określeniem

czarna lista

– podkreśla szef Bartimpeksu.
Przedstawiciele największych polskich ośrodków badawczych uważają, że „Newsweek” i firma wykonująca badanie dopuściły się daleko idących błędów (patrz ramka). – Coraz częściej sondaże przestają ilustrować rzeczywistość i stają się narzędziem budowania faktów medialnych. Zamawiającym chodzi przede wszystkim o „interesujący wynik”. Wszystko trzeba odpowiednio podrasować, by stało się szokujące i atrakcyjne. To droga donikąd – ocenia Jerzy Głuszyński, dyrektor Pentora.
Również sam tekst zawiera wyraźną tezę. „Polscy bogacze są zapatrzeni w mit Rockefellera. Sęk w tym, że dostrzegają tylko jedno oblicze swojego idola. To prawda, że Rockefeller zgromadził fortunę. Doszedł do tego pracą i sprytem. (..) Oprócz tego Rockefeller (…) był też przekonany, że zgromadzony przez niego majątek musi służyć dobru publicznemu. A jakąż to misję realizują polscy biznesmeni, przypominający postacie z „Komedii ludzkiej” Balzaka? Czytają samouczki, pozwalające rozeznać się w winach, uczą się palić cygara, jeżdżą luksusowymi samochodami, kupionymi w leasingu, budują rezydencje. Który z nich uświadamia sobie, że posiadanie majątku nakłada na człowieka powinności moralne?”, czytamy.
– Wspieram mnóstwo akcji charytatywnych. Działam zgodnie z prawem, każdy dochód mam udokumentowany, płacę podatki w Polsce. Nie posiadam firm zarejestrowanych za granicą, co pozwalałoby mi płacić niższe stawki. A mimo to dostałem za swoje – oburza się Gudzowaty.
Zdaniem Macieja Mrozowskiego, odwołano się do silnie zakorzenionego aksjomatu, że każdy kapitalista to krwiopijca. – To wredna robota. Byłem zaszokowany, ponieważ uważałem, że kapitalistyczny „Newsweek” szanuje ludzi zamożnych. Takie zachowanie jest niedopuszczalne. To faul, który zasługuje na co najmniej żółtą kartkę – wyjaśnia medioznawca z UW.
– Proces powinien zadziałać jak memento. Ten sondaż pokazał, do jakiego absurdu może doprowadzić złe stosowanie narzędzi. Badacz nie może ulegać zleceniodawcy, a rozsądny wydawca nie powinien zamawiać szkodliwych badań – ocenia Głuszyński.
Na całym świecie słowo kosztuje. Wolność prasy to również odpowiedzialność za swoje czyny. Jak twierdzi mec. Wojciech Tomczyk reprezentujący poszkodowanych, pozew będzie dotyczył naruszenia dóbr osobistych. Biznesmeni nie wykluczają także procesu karnego.
Zdaniem Tadeusza Kononiuka, etyka i specjalisty od prawa prasowego z UW, z punktu widzenia pragmatyki korzystniejszy byłby proces karny. – Proces cywilny pociąga za sobą duże wydatki. Strona wnosząca sprawę musi wpłacić 8% wpisowego od wartości roszczenia plus koszty procesu. W dodatku sprawa może się przeciągać nawet do siedmiu lat. Po takim czasie krzywd nie da się już wymiernie zrekompensować. A i zadośćuczynienie na pewno zostanie zmniejszone.
Jakie intencje powodowały „Newsweekem”, kiedy podejmował decyzję o powstaniu tekstu i zlecał badanie? Dlaczego pismo uchodzące za poważny tygodnik opinii posłużyło się kreatywnym dziennikarstwem?
– Roboczo nazywamy sondaż

listą kandydatów do linczu.

Najwyraźniej każdy z nas miał jakiegoś „sponsora”, bo zestaw nazwisk jest przypadkowy i niespójny – twierdzi Gudzowaty.
– Czy „Newsweek” wydrukowałby badanie zatytułowane „Czarna dziesiątka znienawidzonych dziennikarzy”? – pyta Niemczycki. – Badani wybraliby ją spośród 30 nazwisk wytypowanych przez przedsiębiorców. Respondenci odpowiadaliby, którzy dziennikarze mieli kontakty z mafią, którzy piszą teksty za łapówki itd.
Tadeusz Kononiuk zwraca uwagę na wcześniejsze praktyki pisma. – Nie po raz pierwszy tygodnik przeprowadza ankietę, która budzi zastrzeżenia od strony metodologicznej. Rodzi się pytanie, na ile „Newsweek” informuje o rzeczywistości, a na ile ją reżyseruje.
Wytłumaczenia dla intencji tygodnika nie znajduje również Maciej Mrozowski.
– To prowokacja. Szkodliwa społecznie robota, która podtrzymuje teorię, że prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty trafi do raju. Atakuje się prywatnych przedsiębiorców, a jednocześnie oczekuje, by tworzyli miejsca pracy.
Na rynku prasowym robi się coraz ciaśniej. Spada sprzedaż. Walcząc o czytelnika, tytuły coraz częściej nie przebierają w środkach. Nawet poważne pisma opinii zaczynają podążać ścieżką wydeptaną przez bulawarówki, które niejednokrotnie pozwalały sobie na łamach obrażać i formułować kłamliwe opinie. „Newsweek” – pismo określonego segmentu – wyraźnie przekroczył granicę dobrego smaku. „Źle, groźnie i głupio się bawicie w redakcji „Newsweeka””, napisał dokumentalista Marcel Łoziński, wycofując jednocześnie swój udział w jury konkursu Podporiusz 2004 (konkurs tygodnika o tytuł najlepszej książki – red.).
Suchej nitki na publikacji nie zostawiła również Rada Przedsiębiorczości. „To niesmaczny paszkwil. Na tej samej zasadzie da się oskarżyć każdą osobę publiczną o każdą niecną rzecz, przestępstwo czy manipulację, powołując się na przeprowadzone badania”, czytamy w oficjalnym piśmie.
Zdaniem rady, „Newsweek” zastosował kreatywne dziennikarstwo, które „zmyśla, podsyca nienawiść i utrwala złe stereotypy”.
Kto poniesie konsekwencje tej publikacji? Nieoficjalnie mówi się, że posadę straci Tomasz Wróblewski. Wyrok w tej sprawie powinien mieć też szersze spektrum. Czas skończyć z tendencją do szkalowania każdego. Bo przecież zawsze znajdzie się ku temu jakiś powód. A kryteria? Te można tak ustawić, by wyniki spełniały oczekiwania. Proces na pewno przypomni wydawcom, że istnieje coś tak oczywistego jak odpowiedzialność za słowo.


Z oficjalnego stanowiska Komisji Odpowiedzialności Zawodowej Organizacji Firm Badania Opinii i Rynku:
Procedura zastosowana w trakcie realizacji projektu nie spełnia wymagań doboru próby reprezentatywnej, dlatego też wymieniony projekt należy określać jako sondę uliczną. Sesta dopuściła się błędów metodologicznych w przygotowaniu kwestionariusza wywiadu zastosowanego w czasie realizacji projektu. Publikując wyniki ankiety, „Newsweek” dokonał nadinterpretacji wyników oraz przedstawił je w sposób nierzetelny, wprowadzając w błąd czytelników. Projekt zrealizowano metodą ankiety ulicznej wśród przypadkowych osób o określonych parametrach płci, wieku i dochodu spotkanych przez ankieterów w centrum Warszawy. Na podstawie wyników sondy ulicznej nieuprawniona jest generalizacja przypisująca stwierdzone w badaniu opinie/poglądy ogółowi mieszkańców Warszawy lub Polski.
Konstrukcja ankiety nie wyklucza, że badając stosunek do określonych osób, zadawano respondentom pytania tendencyjne, zawierające wyłącznie oceny negatywne. W publikacji pt. „Bogacze na stos” nie znalazły się zawarte w wymienionym wyżej raporcie informacje na temat wielkości i zasad doboru próby, nie zacytowano oryginalnego brzmienia pytań stosowanych w ankiecie, nie przedstawiono wyników badań, użyto wyrazu „znienawidzonych”, choć wyraz taki nie był używany w narzędziach badawczych oraz w raporcie.

 

Wydanie: 20/2004, 2004

Kategorie: Media
Tagi: Tomasz Sygut

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy