Samodelegalizacja

Państwo Kaczyńscy obiecali zdelegalizować SLD. Pomysł powszechnie okrzyknięto za humorystyczny. Nie tylko dlatego, że trudno zdelegalizować formację polityczną, która nie łamie konstytucyjnego porządku. Także dlatego, że może się okazać, że SLD niebawem nie trzeba będzie delegalizować. Sojusz powstał w 1999 r. na społeczne zapotrzebowanie. Jako alternatywa dla oszołomskich, niesprawnych rządów AWS. Siłę, sprawność i „przywrócenie normalności” gwarantować miał Leszek Miller. Zwany kanclerzem. Obdarowywany licznymi nagrodami przez różne tygodniki i instytucje. Jako anty-AWS millerowski Sojusz zdobył ponad 40% głosów w wyborach parlamentarnych, co było wynikiem rekordowym i pewnie długo jeszcze niepobitym. Zdominował też Senat. Rychło okazało się, że liderzy Sojuszu zapominają o realizacji programu wyborczego, a nasycony urokami władzy aktyw przymykał oczy na sygnały i informacje o geszeftach robionych pod szyldem SLD. Bo SLD nie był partią polityczną, lecz politycznym marketingowym szyldem. Marką, której zaufali wyborcy w 2001 r., pamiętając o poprzedniej marce, o rzeczywiście lewicowym sojuszu partii politycznych, związków zawodowych i organizacji społecznych startujących jako SLD w wyborach od 1993 r. Dzisiaj SLD nie ma renomy partii lewicowej. To nie liderzy inicjują Unię Lewicy, kalkę SLD z lat 1993-1999. Chociaż SLD ma Radę Polityczno-Programową, czyli dawnych sojuszników z organizacji pozarządowych. Ale liderzy SLD tak olewali radę,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2004, 48/2004

Kategorie: Felietony