Scena zbrodni

Scena zbrodni

Napad na Romana Polańskiego Latem 1949 r. mało kto dałby Romanowi Polańskiemu 16 lat. Przyszły tytan filmu sprawiał wrażenie znacznie młodszego, niż głosiła metryka. Wygląd nastolatka nie sugerował też żadnych traumatycznych przeżyć; niewielu wiedziało, że za bystrym spojrzeniem niskiego młodzieńca o odstających uszach kryją się wspomnienia koszmarów getta oraz ucieczek przed okupantem. Roman niechętnie opowiadał o tych czasach i wolał się skupiać na teraźniejszości. Tego czerwcowego popołudnia siedział na trybunach miejskiego stadionu i czekał na koniec amatorskiego meczu tenisa. Przyszedł kibicować Marianowi Skalnemu, koledze z sekcji kolarskiej Klubu Sportowego Cracovia. Rower był wówczas największą pasją Romana. Chłopak interesował się też aktorstwem i teatrem, jednak w mniejszym stopniu. O ile pokazy aktorskie były przydatnym hobby, które pozwoliło mu przezwyciężyć nieśmiałość, o tyle dwa kółka były czymś znacznie poważniejszym: Polański planował związać z nimi swoje dorosłe życie. Uwielbiał kolarstwo i trenował je z poświęceniem – potrafił przejechać nawet 200 km dziennie szosą z Krakowa do Zakopanego i z powrotem. W wyobraźni nieraz przenosił się na podium, ale dobrze wiedział, że jego rozklekotany bicykl nie nadawał się do startu w żadnych zawodach, a o solidny rower wyścigowy nie było w powojennej Polsce łatwo. Największą renomą cieszyły się jednoślady przedwojenne, jednak trafienie na taki rower było jak polowanie na jednorożca. Handlarze czasem przywozili je na krakowskie targowisko, zwane Tandetą, ale ich ceny wielokrotnie przekraczały możliwości finansowe chłopaka. Polański junior nie poddawał się mimo to i skrzętnie odkładał gotówkę na rower. Obok Polańskiego usiadł nieznajomy. – Dobrze grają – zagadnął. Polański przytaknął. Rozmowa rozwinęła się i nie przerwał jej koniec meczu; gdy zdyszany Marian wrócił do kolegi, mężczyzna przywitał się także z nim. – Jestem Janusz – oznajmił. – Janusz Dziuba. Rozmowa wkrótce zeszła na temat kolarstwa, zbliżających się letnich zawodów i nadziei Romana na wzięcie w nich udziału. Dziuba ożywił się na dźwięk tych słów. – Wiecie, ja mam rower do sprzedania – wtrącił. – Przedwojenny. Polańskiemu aż zaparło dech w piersiach: przedwojenny! Zarzucił Dziubę serią pytań. Nowy znajomy nie miał pojęcia o kolarstwie, ale opis pojazdu utwierdzał Romana w przekonaniu, że rower był jak wyjęty z jego największego marzenia. Teraz zbierał gdzieś kurz, wyjaśniał Dziuba, a przecież lepiej byłoby, gdyby trafił w dobre ręce. Wydawało się, że obdarzył chłopców sympatią mimo różnicy wieku – zresztą miał zaledwie 22 lata. W końcu przyszła pora na najtrudniejsze z pytań: ile? Dziuba rzucił cenę, tak korzystną, że aż nieprawdopodobną. Roman szybko przeliczył w myślach niewielkie oszczędności. Gdyby sprzedał obecny rower, mógłby swobodnie zebrać kwotę, jakiej oczekiwał Dziuba. Nie wahał się ani chwili. Do domu wracał uskrzydlony. Instynkt podpowiadał mu wprawdzie, że powinien potraktować obietnice Dziuby z ostrożnością, jednak radość wypierała wątpliwości. „Miał taką uczciwą, zwykłą twarz”, wspominał wiele lat później. Dziuba podał mu adres, pod którym miał się znajdować przedwojenny skarb. Gdy Polański pojawił się na miejscu, nie zastał Dziuby; co więcej, nikt go tam nie kojarzył. Zdruzgotany Polański wrócił do domu, przekonany, że ktoś – on lub Dziuba – przekręcił adres. • Parę dni później krążył po Tandecie, jak zwykle rozglądając się za rowerami, gdy nagle wyrosła przed nim znajoma sylwetka. – Romek! – powitał go Dziuba. Polański stanął jak wryty. Natychmiast zarzucił mężczyznę pytaniami. Co z rowerem? Jest jeszcze do sprzedaży? Ależ tak, zapewnił Dziuba, umowa stoi! Zaproponował Romanowi spotkanie w czwartkowy wieczór w parku Krakowskim. Ten skrawek zieleni w sercu miasta da się objąć wzrokiem z okien niepozornego budynku przy jego północnym krańcu; dziś gmach jest oddziałem NFZ, w 1949 r. był siedzibą Urzędu Bezpieczeństwa. Czwartek 30 czerwca był chłodnym, deszczowym dniem. Wieczorem park był już pusty i oprócz nielicznych przechodniów pojawiał się w nim co jakiś czas tylko strażnik. Polański nie przyszedł na miejsce sam – Marian Skalny nalegał, że będzie mu towarzyszyć podczas transakcji. Coś w zachowaniu Dziuby wzbudziło jego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 36/2016

Kategorie: Obserwacje