Scenariusze dla Bliskiego Wschodu

Scenariusze dla Bliskiego Wschodu

Kto bardziej potrzebuje pokoju – Izrael czy Arabowie? Albo strzelasz, albo rozmawiasz. Ta stara kowbojska zasada, pokazywana od lat w amerykańskich westernach – skonfrontowana z ostatnimi wydarzeniami na Bliskim Wschodzie – każe być więcej niż pesymistą. Od kilkunastu dni agencje prasowe po kilka razy na dobę informują o kolejnych zabitych i rannych w palestyńsko-izraelskim konflikcie. Śmierć zbiera – i to tym razem po obu stronach – wyjątkowo obfite żniwo. „To już nie konfrontacja, to regularna wojna”, zanotował korespondent dziennika „Le Monde”. Doszło do tego, że sekretarz generalny ONZ, Kofi Annan, uznał, że sytuacja na Bliskim Wschodzie „całkowicie wymknęła się spod kontroli”. Przy huku dział i eksplozjach bomb padają coraz bardziej ostre oceny sytuacji. Jasir Arafat wykorzystał fakt, że w minionym tygodniu, kiedy izraelskie pociski rakietowe rozrywały się tuż obok jego siedziby w Ramallah, on rozmawiał akurat z wysłannikiem Unii Europejskiej. „Izraelczycy gotowi są zabijać nawet mediatorów poszukujących pokoju. Dlatego wzywam świat do wprowadzenia na tereny Autonomii Palestyńskiej oddziałów pokojowych ONZ, a co najmniej międzynarodowych obserwatorów”, oświadczył. Tel Awiw ze swojej strony zapowiedział eskalację działań przeciwko, jak to określił, „palestyńskim terrorystom”. Izrael obarcza Arafata pełną bezpośrednią odpowiedzialnością za zamachy – oświadczył rzecznik izraelskiego rządu. Ogłoszono też, że Jasir Arafat nie może opuszczać Ramallah, chociaż nałożony na niego w grudniu ub.r. areszt domowy władze w Tel Awiwie zniosły pod koniec lutego. Czy w tej sytuacji można znaleźć na Bliskim Wschodzie choć odrobinę miejsca na myślenie i mówienie o prawdziwym pokoju? Nawet Amerykanie, tradycyjny sojusznik Izraela, są coraz bardziej zaniepokojeni perspektywą miesięcy nasilającej się jeszcze bardziej przemocy. Sekretarz stanu USA, Colin Powell, wezwał premiera Izraela, Ariela Szarona, by „uważnie przyjrzał się własnym decyzjom” i zarzucił rządowi izraelskiemu, że „wypowiedział wojnę” Palestyńczykom, gdyż uważa, że problem izraelsko-palestyński może być rozwiązany jedynie poprzez fizyczną likwidację Palestyńczyków. W oficjalnym komunikacie, wydanym w odpowiedzi przez biuro premiera Izraela, stwierdzono, że Izrael „nigdy nie wypowiadał wojny Palestyńczykom, lecz – terrorystycznym organizacjom; działał też w ramach prawa i w imię własnej obrony”. Gniewne zarzuty i równie emocjonalne odpowiedzi nie zaprowadzą jednak nikogo do stołu rokowań. Nawet wytrawni znawcy Bliskiego Wschodu przyznają, że tracą nadzieję na przecięcie gordyjskiego węzła izraelsko-palestyńskiej nienawiści. Są opinie, że wybuch tzw. drugiej intifady, we wrześniu 2000 r., która ze zmiennym natężeniem trwa nadal, przekreślił praktycznie nadzieje na pokój w tej części świata. Jeśli trwają spory, to ewentualnie na temat, kto bardziej zawinił: Palestyńczycy czy Żydzi. Jedni mówią wtedy, że poprzedni premier izraelski, Ehud Barak, ofiarowywał Arafatowi niewyobrażalne dla wielu polityczne koncesje, m.in. 95% tzw. ziem okupowanych, wschodnią Jerozolimę i kontrolę nad tzw. świętymi miejscami islamu po swojej stronie, ale Palestyńczycy to odrzucili, stawiając warunek powrotu na terytorium państwa Izrael około 3,5 mln arabskich uchodźców i ich potomków z wojen w latach 1948, 1967 i 1973 (w sytuacji, gdy cała ludność izraelska to raptem 4 mln ludzi). Natomiast Arafat wywołał półtora roku temu intifadę, by przeciąć szanse dla tamtego porozumienia. Inni twierdzą, że przywódcy palestyńscy nie mogli inaczej postąpić, bo zmiotłoby ich politycznie własne społeczeństwo. W roku 2000 prawie połowa Palestyńczyków gotowa była zerwać rokowania z Izraelem i głosowała za wojną. Wszystko, co stało się potem, było już efektem twardych reakcji Izraela i prób wojskowego zduszenia intifady. Co może z tego wyniknąć? Najbardziej prawdopodobny scenariusz na najbliższe miesiące to jednak eskalacja konfliktu, przewidują pesymiści. I to co najmniej z trzech powodów. Raz – bo obie strony podgrzewają polityczną atmosferę. Palestyński minister potrafi powiedzieć, że zabijanie osadników żydowskich jest „prawem Palestyńczyków”. I apeluje do Izraelczyków, by opuścili Palestynę, zanim zostaną stamtąd odesłani w trumnach. Władze w Tel Awiwie zapowiadają z kolei, że każdy Palestyńczyk, który choćby tylko planuje zamach na Żyda, będzie zgładzony przez siły specjalne. Dwa – obie strony konfliktu wyraźnie mają dość półśrodków we wzajemnej konfrontacji. Przez wiele miesięcy Arafat przekonywał świat, że za zamachami stoją wyłącznie radykałowie z Hamasu i Dżihadu, których władze Autonomii Palestyńskiej „niestety, nie kontrolują”. Dziś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Świat