Scjentologów przybywa Według raportu Wydziału Sekt Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Austrii w roku 2010 nad Dunajem było 6 tys. scjentologów. Eksczłonkowie sekty mówią zaś o 1000 osób. Napływ zainteresowanych utrzymuje się na stałym poziomie, z tendencją delikatnie rosnącą. Wyznawcy koncentrują się w Wiedniu i okolicach. Ulrich Hlava, główny inspektor w wiedeńskim Urzędzie Ochrony Konstytucji, od 16 lat obserwuje działalność scjentologów, ocenia ich literaturę, jest w kontakcie z liderami organizacji. Mówi, że nie ma w sądzie procesów przeciw wiedeńskim scjentologom, np. w sprawie nagabywania przechodniów na ulicy. Przyciągają do siebie akcjami „Nie dla narkotyków” i „Akcja – życie”, propozycjami korepetycji. Co tydzień na wiedeńskim Schwedenplatz lub przy Schottentor grupki wyznawców wręczają materiały informacyjne. – Nauki Hubbarda są częściowo niezgodne z konstytucją, jeśli zaś ściśle je wprowadzać, byłyby niebezpieczne. Nie mamy jednak na to dowodów – mówi Hlava. Toczą się natomiast sprawy z powództwa scjentologów przeciw osobom, które odeszły z organizacji. Co dwa-trzy miesiące w urzędzie zjawia się ktoś poszukujący pomocy w wyjściu z organizacji. Dwie trzecie tych osób cierpi na psychozy, załamuje się z powodu niemożności opłacania kolejnych kursów scjentologicznych. Rozmawia Beata Dżon Jest Austriakiem, nazywa się Wilfried Handl. Po 28 latach bycia scjentologiem udało mu się z organizacji odejść, ale nie uwolnić od niej. Dziś pomaga innym wychodzić z podobnych psychouzależnień. Należy do nielicznych ekspertów w strefie niemieckojęzycznej. Niestrudzenie odkrywa prawdziwą twarz scjentologii, organizacji niebezpiecznej i uznawanej za przestępczą. Jej metody często nazywane są przez Austriaków i Niemców „metodami Adolfa”. Scjentolodzy wytoczyli mu proces. Napisałeś książkę „Prawdziwe oblicze scjentologii”. Prowadzisz wykłady w szkołach i w różnych instytucjach, pojawiasz się w telewizji, mówisz publicznie o scjentologii to, co organizacja chciałaby ukryć. – Wciąż doświadczam, jak trudno jest ją opuścić. Choć zdaję sobie sprawę, że moje słowa są słuchane i czytane przez Biuro do Zadań Specjalnych organizacji, nic mnie nie powstrzyma przed dalszym występowaniem przeciwko scjentologii. Istnieje świat poza scjentologią i bez niej. Jak scjentologia wkroczyła w twoje życie? – Zetknąłem się z nią w 1974 r. poprzez ówczesną przyjaciółkę. Wtedy to była nieznana organizacja, a ja miałem 20 lat, byłem ciekawy świata, poza tym słuchałem muzyki Chicka Corei, który był już scjentologiem. Zaliczyłem jakiś kursik, potem tzw. kurs komunikacji, który miał niewiele wspólnego z komunikacją, za to wiele z systemem kontroli. Wysłano mnie bez pytania do Kopenhagi jako „obserwatora”, tam zetknąłem się z Guardian’s Office (Biurem Strażników), potem z paramilitarną formacją Sea Org, właściwie – tajną służbą. Zarządzała nią Mary Sue, żona L. Rona Hubbarda, założyciela Kościoła scjentologicznego. Przesłuchanie na wykrywaczu kłamstw Przecież dość szybko pozbyto się ciebie z organizacji. – W Wiedniu funkcjonowało dwóch zarządzających „ryzykiem organizacji”, jeden z nich skonstruował na jej potrzeby wykrywacz kłamstw, E-meter, towarzyszący odtąd wszelkim interview. Poproszono mnie na rozmowę, faktycznie na ostre przesłuchanie. Miałem „teraz wyznać wszystko albo pozostać kamieniem w przyszłym życiu”, czyli przyznać się do tego, czego ode mnie wymagano. Dwóch moich kolegów scjentologów doniosło, że chcę zniszczyć organizację i przygotowuję spisek. Zawleczono mnie do notariusza (dr. Anderla w Wiedniu), żeby notarialnie potwierdził moje zeznania. Scjentolodzy zachowali dokument, w którym „przyznałem się”, że byłem członkiem komórki komunistycznej, że demonstrowałem przeciw wojnie w Wietnamie i przeciw USA z koktajlami Mołotowa w rękach. Organizacja trzyma takie dokumenty „na wszelki wypadek”. Potem mnie wyrzucono, byłem według nich chory. Usunięto cię tylko na jakiś czas, jak się wkrótce okazało. – W 1979 r. pracowałem jako kelner u kolegi scjentologa. Chociaż zastrzegłem, że nie chcę mieć z nimi nic wspólnego, powoli mnie rozmiękczali. Okazało się, że wykrywacz kłamstw był w 1975 r. zepsuty, że cała akcja wobec mnie była niewłaściwa. Dziś sam nie pojmuję, dlaczego znowu w to wszedłem. Umówiłem się w Biurze Strażników, po pięciu godzinach maglowania powiedziałem „tak” i przez następne trzy lata byłem dyrektorem prowadzącym scjentologii w Wiedniu. Po tym czasie miałem ponowne spotkanie z Biurem Strażników i Sea Org. Wyciągnięto moją „komunistyczną” przeszłość i musiałem podpisać oświadczenie Freeloader Declare.
Tagi:
Beata Dżon









