Sejm za zamkniętymi drzwiami

Sejm za zamkniętymi drzwiami

To był najgorszy parlament. Ale przyszły będzie pewnie jeszcze słabszy… Wacław Martyniuk, poseł SLD, rzecznik dyscypliny klubowej – Panie pośle, jaki był klub SLD w mijającej kadencji? – To był dobry klub. – Dobry? Ileś postulatów lewicy nie zostało zrealizowanych. – Klub jest zawsze elementem partii i ramieniem rządu. Albo wybieramy wariant, że klub jest samodzielnym bytem politycznym, albo wariant, że jest jego zapleczem. Albo – albo. Nie może być inaczej. Bo wtedy mielibyśmy trzy ośrodki władzy: klub, rząd i partię. Byłaby kakofonia. – Jak było więc w czasie mijającej kadencji? – Klub był zapleczem rządu. – Był zapleczem Leszka Millera? – Był. Za Leszka Millera był jeden ośrodek władzy, który nazywał się Leszek Miller. – A jak premierem został Marek Belka? – A to wtedy zaczęliśmy inaczej. Za Belki zaczęliśmy być samodzielnym bytem, który to byt mówił: to jest rząd, który wspieramy, za którym głosujemy, chyba że jakieś rozwiązania nam się nie podobają – i wtedy wprowadzamy własne. To też się zdarzało. NAJPIERW SILNI, POTEM SŁABI – No i ileś kluczowych dla lewicy spraw padło… – Padło wszystko to, co było światopoglądowe. Miniona kadencja Sejmu dzieliła się na dwa okresy. Pierwszy to czas do referendum europejskiego, kiedy było niepisane, dorozumiane , że nie wolno zadrażniać jakichkolwiek sił politycznych, czytaj: Kościoła, czytaj: prawicy, czytaj: ludzi mających inne niż my poglądy. Bo celem numer 1 jest referendum europejskie i nasza akcesja do Unii Europejskiej. W tym czasie zaczął się spadek naszych notowań, ze wszystkimi tego konsekwencjami. To był początek afery Rywina. Mieliśmy więc, z jednej strony, wejście do Unii Europejskiej i coraz mniejsze możliwości przeprowadzenia tego, co chcemy. Jeżeli bowiem mieliśmy najpierw koalicję z UP i PSL, mieliśmy większość, to afera Rywina spowodowała, że zostaliśmy sami. Głosowanie w sprawie powołania komisji śledczej, a potem sama komisja to pokazały. Dla mnie był to kluczowy moment, bo wówczas kluby zobaczyły, że można SLD ograć. Że można się skrzyknąć i największy klub parlamentarny przegłosować. Bez względu na to, czy było się w koalicji, czy nie. – A potem? – Potem zaczęliśmy słabnąć. I było do wyboru – idziemy do głosowania, wiedząc, że przegramy, czy też odczekujemy i próbujemy zbudować niezbędną większość. – A ta większość była jedynie wtedy, kiedy było wotum nieufności wobec rządu, albo wnioski o skrócenie kadencji parlamentu… – Na to nakłada się jeszcze środek klubu. My teraz mówimy o hasłach, o sztandarach, natomiast klub tworzą normalni ludzie. Zupełnie innym człowiekiem jest ktoś mieszkający w Warszawie, on jest bardziej anonimowy od kogoś mieszkającego w małym miasteczku. W którym, jeżeli podniesie rękę za czymś, co w tymże środowisku jest przyjmowane źle, to z ambony zostanie wskazany palcem jako ten, który zabija nienarodzone dzieci lub ten, który chce ślubów homoseksualistów. Czy wówczas będzie miał wewnętrzną siłę do przeciwstawienia się ostracyzmowi? Na to nakładają się wszelkiego rodzaju „meandry”, które musi robić marszałek Sejmu. Musi wszystko zbadać – zgodność projektu z konstytucją, przed jego wprowadzeniem pod obrady ma też przeciwko sobie Konwent Seniorów. No i kolega Giertych ma 1880 opinii podpisanych przez rozmaitych prof. dr hab., oczywiście na „nie”. To wszystko marszałek musi wziąć pod uwagę. – Pięknie pan tłumaczy zaniechania SLD… – Patrząc z zewnątrz, tak to może wyglądać – że omijamy, lawirujemy. Ale gdybyśmy tak punkt po punkcie przejrzeli kolejne projekty, z których się wycofaliśmy, okazałoby się, że tylko czasami wynikało to z klasycznego oportunizmu. A z reguły z chęci przeprowadzenia projektu, zebrania głosów, by jednak to przeszło. WSZYSCY BYLI PRZECIW NAM – Im dalej w las, tym więcej drzew – z każdym miesiącem przecież słabliście, więc wasze możliwości ugrania czegokolwiek malały. – Tak jest, nakłada się na to spadek popularności SLD. Cały czas schodziliśmy w dół, byliśmy w Sejmie coraz bardziej sami. Na to nałożyły się zmiany w samym społeczeństwie – badania opinii publicznej pokazywały, że górę zaczęły brać postawy konserwatywne. To się przełożyło na postawy ewentualnych naszych sojuszników – patrz: liberalna część PO. No i na postawy posłów. Więc jeśli jeszcze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 34/2005

Kategorie: Wywiady