Dlaczego nikt w Polsce nie wszczepił niemowlakowi sztucznej komory serca? Prof. Skalski uważa, że inni chirurdzy unikają kłopotów Grudzień 2009 r. Do prokocimskiej kliniki trafia dwuletnia Zuzia ze względnie prostą wadą serca. Jednak mała jest niewydolna krążeniowo i wymaga pilnej operacji zamknięcia ubytku w przegrodzie międzykomorowej. Jeszcze wtedy nikt nie spodziewa się, że przyczyna choroby dziecka jest znacznie poważniejsza. Lekarze przekonują się o tym podczas operacji – okazuje się, że przegroda serca jest nietypowa. Po zabiegu stan dziewczynki się pogarsza, nasilają się objawy świadczące o kardiomiopatii, czyli chorobie mięśnia sercowego prowadzącej do nieprawidłowego działania narządu. Operacja ją ujawniła i przyspieszyła jej rozwój. Serce Zuzi wygląda, jakby było niedokrwione, degeneruje się. Janusz Skalski nie ma wątpliwości – jedynym rozwiązaniem jest przeszczep. Ale z tym wiąże się kilka problemów. Po pierwsze, szpital w Prokocimiu nie ma certyfikatu zezwalającego na przeprowadzenie przeszczepu. Profesor obawia się, że Zuzia nie przeżyje transportu do Zabrza, gdzie taki zabieg można byłoby wykonać. Po drugie, nie tak łatwo jest znaleźć dawcę dla malutkiej dziewczynki. Musi zgadzać się, oczywiście, grupa krwi, ale też rozmiar narządu – serduszko ma być tak samo małe, jak u Zuzi. A ona już nie może czekać. Każda godzina zbliża ją do śmierci. Pozostaje jedyny ratunek. Rozwiązanie, jakiego jeszcze w Polsce nikt nie wykorzystał. Ale prof. Skalski nie widzi innego wyjścia – trzeba zaryzykować. Postanawia wszczepić Zuzi sztuczną komorę, która będzie stymulować pracę jej serca. Urządzenie jest podobne do nieco spłaszczonej piłeczki. W jej środku znajduje się przepona. Z jednej strony przez sprężarkę wtłacza się powietrze, które ją uciska. Z drugiej strony przepływa krew – na zasadzie mechanizmu zastawkowego. Pacjent musi być podłączony do aparatury, która kontroluje, żeby to sprężone powietrze było odpowiednio podawane. Ma ona formę sporej skrzynki z wbudowanym komputerem – pacjent nie może nawet na chwilę zostać od niej odłączony. To trudne, szczególnie dla dziecka, które nie ma wystarczająco dużo siły, żeby ciągnąć tę skrzynkę za sobą. Każde wyjście do toalety czy gdziekolwiek indziej musi odbywać się w towarzystwie dorosłego. (…) Tu pojawia się kolejna przeszkoda – NFZ nie przewiduje refundacji takiego zabiegu u dziecka! A koszt samego urządzenia to ok. 30 tys. euro. Do tego trzeba wypożyczyć siłownik pompujący krew, który zapewni właściwe funkcjonowanie komór. To wydatek rzędu 5 tys. euro za dwa miesiące użytkowania. Skalski błyskawicznie zwraca się do resortu zdrowia o pomoc. Odmowa. Pytanie do NFZ – odmowa. Pierwsza, druga, trzecia fundacja – proszę odezwać się po Nowym Roku. Profesor się wścieka: „Przecież to dziecko nie dożyje do świąt! Ono ginie!”. Rodzice Zuzi szaleją ze strachu, ale nie dają się sparaliżować emocjom. Wiedzą, że nie ma stuprocentowej pewności, czy wszystko się powiedzie, lekarze przecież mówią wprost: nie możemy obiecać, ale zrobimy, co w naszej mocy, żeby uratować wasze dziecko. Widzą, z jakim uporem Skalski stara się zdobyć fundusze. Zaczynają działać na własną rękę. Dzwonią do każdej możliwej fundacji. I we wszystkich słyszą odmowę. W końcu prof. Skalski zwraca się do Fundacji Radia Zet. Ci zgadzają się pomóc. (…) Dodatkowo 34 tys. zł dorzucają studenci Uniwersytetu Opolskiego. Zebrali je na sfinansowanie zabiegu ich koleżanki w Niemczech. W efekcie za darmo zoperował ją prof. Skalski, a studenci zgodzili się na przekazanie pieniędzy dla Zuzi. Sztuczne komory serca dla dziewczynki trzeba sprowadzić z Berlina. Nie wiadomo jeszcze, czy trzeba będzie wszczepić jedną, czy dwie. Niemcy muszą zgodzić się na zabieg i przysłać do Krakowa technika, który poinstruuje polskich lekarzy, jak się przygotować do wszczepiania komór i nauczy obsługiwania pompy. Jest tuż przed Bożym Narodzeniem. Prof. Roland Hetzer, który może taką zgodę wydać, wyjechał na święta w Alpy. Tam też dociera do niego wiadomość, że Polacy potrzebują sztucznych komór. Odbiera telefon od Skalskiego. – Panie profesorze, to dziecko umiera, potrzebujemy dla niego komór. Jestem do tego zabiegu przygotowany zarówno logistycznie, jak i teoretycznie. Współpracowałem z prof. Religą, który wszczepiał mnóstwo sztucznych komór u dorosłych pacjentów. Jestem kardiochirurgiem dziecięcym, mogę się wykazać bardzo niską śmiertelnością w ciężkich, złożonych










