Kłusownictwo na jeziorach i rzekach nadal jest zjawiskiem powszechnym W dawnych czasach kłusownicy wypływali na wodę, żeby zdobyć pożywienie dla swoich biednych rodzin. Dzisiaj nielegalnie łowią ryby dla zarobku. Tym samym wyciągają z kieszeni pieniądze wędkarzom, którzy z własnych składek muszą uzupełniać stan zarybienia w dzierżawionych przez nich akwenach. – Wystarczy przejść brzegiem jeziora, żeby natknąć się na kłusowników, którzy bez skrępowania proponują: „Może świeżego sandacza pan kupisz? Prosto z wody!” – opowiada Józef Jackiewicz, prezes Zarządu Okręgu Polskiego Związku Wędkarskiego w Olsztynie, obejmującego niemal 140 rzek i jezior w regionie. Kamieniami w strażników Choć prezes jest także społecznym strażnikiem rybackim, takie odzywki pomija milczeniem, bo nie chce się afiszować swoimi funkcjami w PZW. Strażnicy w ogóle wolą działać dyskretnie, nie pokazywać twarzy i nie ujawniać nazwisk, żeby nie wchodzić kłusownikom w oczy, bo to może się skończyć tragicznie. Nie licząc już takich incydentów jak podrzucanie desek nabitych gwoździami na podjazd, którym strażnicy dowożą łódkę do jeziora. A niedawno „nieznani sprawcy” przebili trzy opony w prywatnym aucie prezesa Jackiewicza. – Gdy ostatnio nasi strażnicy płynęli nocą po kanale i ściągali nielegalne sieci, zostali obrzuceni kamieniami. Na szczęście nikt nie dostał w głowę i wyszli z tej akcji cało – dodaje prezes. Dlatego zalecił, aby podczas nocnych patroli dwóch strażników płynęło łodzią, a jeden ubezpieczał ich z brzegu. I żeby przynajmniej raz na jakiś czas patrolowali w asyście policji lub Państwowej Straży Rybackiej (PSR). Bo straż w Polskim Związku Wędkarskim ma charakter typowo społeczny; nawet mandatów nie może nakładać, co najwyżej sprawdzić, czy osoba napotkana na wodzie lub brzegu ma kartę wędkarską i zezwolenie na połów ryb na konkretnym akwenie, ewentualnie czy nie zaśmieca terenu. Może łowiącego pouczyć, a przede wszystkim zarekwirować sprzęt kłusowniczy. W pierwszym półroczu 2020 r. na obszarze olsztyńskiego okręgu PZW Społeczna Straż Rybacka przeprowadziła 172 akcje kontrolne, w tym 49 wspólnie z PSR, trzy razem z policją i jedną z Państwową Strażą Graniczną. Społecznicy skontrolowali w sumie 1239 osób, w tym dziewięcioro nieletnich. Jako sankcję główną zastosowali pouczenie (wobec 146 osób), 23 sprawy przekazali zawodowcom (PSR), osiem do policji i jedną do sądu. Warszawiacy lubią świeże rybki „Połów” sprzętu okazał się nad wyraz obfity. Strażnicy odebrali kłusownikom cały arsenał, w tym 100 wontonów, 27 żaków, siedem drygawic, tyleż samo raczników, do tego przestawy i samołówki węgorzowe oraz jeden szarpak – te nazwy laikowi mogą powiedzieć niewiele, ale rybacy znają je dobrze. – Wszystkie te siatki są niszczone komisyjnie przez PSR, policję lub w okręgu PZW. Zresztą każdy wyjazd musi być zgłaszany naszym kolegom z zawodowej straży, żeby się nie dublować i żeby jeden drugiemu nie wchodził w paradę. Zwłaszcza że z „państwowcami” współpracuje się nam znakomicie – dodaje Władysław Kudzbalski, skarbnik okręgu PZW i komendant społecznej straży z Kętrzyna. Taki sprzęt jest dostępny na każdym przyjeziornym targowisku, ale siatki, siateczki i zastawy można kupić przez internet. Kiedyś z zamówieniem trzeba było jeździć do Zakładów Sieci Rybackich w Korszach, ale bez problemów kupowały je tylko państwowe gospodarstwa. Prywatny właściciel stawów musiał dołączyć plik dokumentów, zaświadczeń i certyfikatów. Dzisiaj nie ma z tym kłopotu, w internecie można zamówić sieć o takiej wielkości oczek, jaka jest nam potrzebna. Kupują nie tylko mieszkańcy miejscowości znad warmińsko-mazurskich jezior. – Zaobserwowałem, że coraz częściej kłusownictwo uprawiają warszawiacy – kontynuuje prezes Jackiewicz. – Latem byłem nad jeziorem Gil Wielki w gminie Miłomłyn, bo moje przedsiębiorstwo budowlane stawia w tym rejonie domy. I słyszałem, jak turysta ze stolicy zagadał do miejscowego, o którym wiedział, że kłusuje: „Zjedlibyśmy dziś świeżą rybkę na kolację?”. Na co gospodarz: „Nie da rady, wszystkie siatki mi zabrali”. Gość uśmiechnął się tylko i odpowiedział: „To chodź do samochodu, nowe siateczki ci przywiozłem”. Bo ten turysta sam się nie odważy nielegalnie łowić, tylko zleca to doświadczonemu kłusownikowi za trzy piwa albo flaszkę wódki. Obaj nie wiedzieli, że jestem strażnikiem, dlatego nie krępowali się ubijać przy mnie takiego interesu. – Bary, smażalnie, restauracje wezmą każdą ilość ryb od kłusownika – zwraca uwagę Władysław Kudzbalski.









