Prof. Zdzisław Sadowski Zegar odmierzający wzrost zadłużenia uważam za dziecinne i dość bezsensowne zagranie. Nie ma niczego takiego jak stałe tempo wzrostu zadłużenia – Gospodarka i polityka – to ma związek? – Bardzo silny. Słowo polityka bywa różnie określane, ale ostatecznie zawsze łączy się z rządzeniem państwem. Gospodarka zaś musi wprawdzie opierać się na swobodnie działającym rynku, ale nie może być zdana wyłącznie na rynek, wymaga oddziaływania przez państwo na kształtowanie się ogólnych proporcji rozwoju. Gospodarka zależy więc od tego, jak działa państwo, jaką prowadzi politykę i jakie reakcje polityczne budzi w społeczeństwie. Teoretycznie najlepszym dla sprawnej gospodarki systemem politycznym, jaki można sobie wyobrazić, byłby absolutyzm oświecony. Czyli reżim autorytarny, rządzony przez bardzo mądrych ludzi, mających pełną świadomość potrzeb i możliwości gospodarczych. Ale ponieważ taki system nie jest osiągalny, lepiej unikać reżimów autorytarnych, bo w nich zazwyczaj do władzy dochodzą ludzie, którzy niewiele rozumieją poza własnymi celami i robią gospodarce dzikie psikusy. Reformy, których nie było – Tak jak w Polsce. – Reżim autorytarny mieliśmy w Polsce Ludowej, ale nie wybraliśmy go sobie, tylko zostaliśmy wtłoczeni przez sojuszników zachodnich w układ sowiecki, bo tak kształtował się międzynarodowy układ sił. Zaczęliśmy więc realizować politykę rozwoju opartą na doktrynie radzieckiej, zresztą nie od razu, bo najpierw przechodziliśmy przez obiecujący okres planu trzyletniego. Wtedy sytuacja polityczna nie była jeszcze zdeterminowana, wydawało się, że jest względna swoboda wyboru ustroju, sam Gomułka mówił o systemie, jak to nazywał, kapitalistyczno-socjalistycznym. Później przyszedł zwrot w kierunku stalinizmu i przyjęcie doktryny radzieckiej z naciskiem na przemysł ciężki. Zwłaszcza po wybuchu wojny koreańskiej wszystko już poszło w tym kierunku. – I tak zostało. – No nie całkiem. W roku 1956 nastąpił kres totalitaryzmu stalinowskiego, rozpoczął się okres ewoluującego reżimu autorytarnego. Wprowadzano pierwsze reformy. Opracowano w Radzie Ekonomicznej koncepcję częściowego urynkowienia, realizowaną potem na Węgrzech. Była próba częściowego usamodzielnienia przedsiębiorstw państwowych, która jednak okazała się naiwna, nie dawało się jej pogodzić z obligatoryjnym centralnym planowaniem, więc po roku, dwóch, wygasła. Ale w gronie profesjonalistów rosło przekonanie, że trzeba gospodarkę reformować, że trzeba ją jakoś rozluźnić. Czyli dać ludziom możliwość wykazania pewnej przedsiębiorczości. – I tak przez 30 lat to trwało. – Przez 30 lat trwały zmagania. Kolejną próbą zmiany była tzw. reforma WOG-owska – czyli utworzenie Wielkich Organizacji Gospodarczych – zakładająca, że usamodzielnienie można wprowadzić nie na poziomie indywidualnych przedsiębiorstw, ale na poziomie zjednoczeń branżowych. – I też się nie udało. – Zjednoczenia branżowe rzeczywiście uzyskały duży stopień samodzielności, ale nie nastąpiło rozluźnienie gospodarki, bo one były właściwie monopolami branżowymi, mającymi swoje bardzo sztywne interesy. Natomiast zaczęła wychodzić reforma lat 80., która zlikwidowała zasadę obligatoryjnego centralnego planowania. Na tym polegał jej sekret. Tę likwidację przeprowadzono nie na zasadzie skoku, tylko przez stopniowe usuwanie kolejnych elementów gospodarki nakazowo-rozdzielczej, kolejnych barier. – Niektórych. – Wielu. Elementem najtrudniejszym do zmiany była gospodarka dewizowa. Dlaczego było tak trudno? Bo kraj był w sytuacji bankruta, był przytłoczony koniecznością spłacania zadłużenia z okresu Gierka. Ale nawet tu wprowadzono zasadę, że przedsiębiorstwa eksportujące miały prawo zachować 20% czy 30% swego utargu dewizowego do własnej dyspozycji. Oczywiście zakładano, że ten margines będzie zwiększany. Przedmiotem rozdzielnictwa pozostały też samochody. Wydawało się, że nie można przeskoczyć natychmiast do rynkowych cen samochodów, byłoby to zbyt gwałtowne. To zrobiono później, za Balcerowicza. Władza dojrzewa długo – Z pańskich słów wynika, że potrzeba było 40 lat, zanim władza się przekonała, że rynek radzi sobie lepiej niż centralne planowanie. Dlaczego trwało to tak długo? – Zawsze chyba tak musi być, póki się jest w kleszczach takiej czy innej doktryny. Ja akurat należałem do grona tych, którzy od dawna szukali sposobu zreformowania systemu gospodarczego. W latach 80. władze zrozumiały tę potrzebę, a ja znalazłem się w bardzo szczególnej sytuacji, jako człowiek zupełnie niezwiązany ani z władzą, ani z doktryną rządzącą, ale zaproszony w charakterze eksperta do udziału we władzy. Miałem wówczas możliwość bieżącego stykania się z ludźmi rządzącymi, do których w rezultacie wytworzyłem sobie osobisty stosunek,
Tagi:
Robert Walenciak









