Skarga pamięci

Skarga pamięci

Coraz niechętniej przyjeżdżam do Polski, chyba w ogóle przestanę. Pozostanę rozpięty między bawarskim Monachium a Francją Rozmowa z Włodzimierzem Odojewskim – jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich. W latach 1961-1968 kierował Studiem Współczesnym Teatru Polskiego Radia. Od 1969 r. przebywa poza krajem. Był kierownikiem literackim Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. W swojej twórczości zgłębia problemy czasu i pamięci, podejmuje temat tragicznych powikłań narodowych na kresach, a zwłaszcza konfliktów polsko-ukraińskich. Opisuje także losy Polaków w głębi ZSRR podczas II wojny światowej. Jego twórczość obejmuje powieści „Wyspa ocalenia”, „Czas odwrócony”, „Zasypie wszystko, zawieje…”, „Oksana”, zbiory opowiadań, sztuki jednoaktowe, utwory dla młodzieży. – Stał się pan szermierzem długo skrywanej i przemilczanej prawdy o tragediach na pograniczu i rzeziach, dziś powiedzielibyśmy etnicznych czystkach. Czy już dorośliśmy do przyjęcia gorzkich prawd? – Prawdy nie da się pogrzebać, bo ona wyłoni się przy pierwszej możliwej okazji. Powstanie z grobu. Osobna sprawa to stosunek do gorzkiej prawdy nas samych i naszych sąsiadów. Krzywdy, jakich doznaliśmy, nie przez wszystkich zostały uznane, ba, nawet nie zawsze bywają zauważone. Niemcy to w stosunku do Polaków (i nie tylko Polaków) zrobili i jakoś z nimi coraz lepiej potrafimy żyć. Ukraińcy zaprzeczają… – Pojawiła się jednak zapowiedź mającego jakoby nastąpić aktu pojednania, uznania krzywdy i pochylenia czoła. – To oczywiście powinno kiedyś nastąpić, ale dziś jeszcze chyba jest daleko do takiej próby zakończenia dramatu. Niedawno jako uczestnik 15-osobowego jury Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza odebrałem serię anonimowych – i nie tylko – obelg, były też głuche telefony, nawet w moim domu w Monachium. To pokłosie decyzji przyznania nagrody za pracę „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” Władysława i Ewy Siemaszków. Ich monumentalna praca stanowi efekt 12 lat gromadzenia relacji i wspomnień z tamtych lat. Pod nagrodą podpisało się trzech profesorów, kilku krytyków literackich i pisarzy, tymczasem w czasopiśmie „Nowe Państwo” czytamy, że książka Siemaszków przynosi wstyd Polsce. Pytam, co autor tekstu w ogóle wie o tragedii Polaków na Wołyniu, co on wie o Józefie Mackiewiczu, z którym ja przyjaźniłem się przez 15 lat. – Tomiska prawie 900 relacji zebranych przez Siemaszków odnoszą się jedynie do skupisk polskich na Wołyniu, nie uwzględniają w ogóle Podola, nie dokumentują też zbrodni dokonywanych rękami nacjonalistów ukraińskich na ludności żydowskiej. – Wtedy wymordowano niemalże wszystkich chasydów, ale do odkrycia takiej prawdy nie jesteśmy przygotowani ani my, ani Ukraińcy, zarówno żyjący w Polsce, jak i na Ukrainie czy na Zachodzie. – A co my mamy do tego? Już wystarczająco dużo niepokoju i wstydu dostarczyła nam prawda o Jedwabnem? – Ofiary i mordercy byli obywatelami II Rzeczypospolitej, ale Instytut Pamięci Narodowej tej sprawy chyba rozmyślnie nie podejmuje. Sądzę, że w Żydowskim Instytucie Historycznym są jakieś materiały. Tyle razy już o tym rozmawiałem z różnymi osobami, z historykami. Ile jeszcze można? Coraz niechętniej przyjeżdżam do Polski, chyba w ogóle przestanę. Pozostanę rozpięty między bawarskim Monachium a Francją. Krzywdy Niemców – Czy Polak otoczony żywiołem niemieckim może się czuć komfortowo? Przecież żyją tam jeszcze legendą wypędzonych? – To także gorzka karta naszej i ich historii. Przyznam się, że z niepokojem oczekiwałem wzrostu nastrojów rewanżystowskich po opublikowaniu nowej powieści Güntera Grassa „Im Krebsgang” – „Idąc rakiem”. Otworzyła ona usta Niemcom, którzy już od dawna upominali się o prawdę o krzywdach, jakich doznali na Śląsku, Pomorzu, w czeskich Sudetach. I okazało się, że dyskusja na ten temat w RFN toczy się bardzo przyzwoicie. Odbywają się sesje naukowe, wspomina się cierpienia Niemców, ale wszystko jest bardzo wyważone. – Byłoby nieprzyzwoite, niemoralne, aby ci, którzy rozpętali hekatombę XX w., a z Polaków chcieli uczynić podludzi, dziś kładli na szali własne krzywdy. – Przecież nie o kładzenie krzywd na szali tutaj chodzi, ale o uznanie i poznanie oczywistej prawdy. Na Śląsku i Pomorzu działy się już po wojnie straszliwe rzeczy. Wystarczy mi to, co widziałem na własne oczy. W 1945 r., niedługo po wyzwoleniu, szukałem wraz z matką miejsca na osiedlenie się we Wrocławiu. W latach 1947-1948 mieszkałem w Szczecinie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2003, 2003

Kategorie: Wywiady