Najważniejsi świadkowie oskarżenia prof. Widackiego odwołują swe zeznania ze śledztwa Na zlepianym z różnych spraw akcie oskarżenia po raz pierwszy pojawiły się rysy, gdy Łukasz Zyzda po przyjrzeniu się młodej kobiecie, która siedziała na ławie oskarżonych obok prof. Jana Widackiego, powiedział, że widzi ją pierwszy raz w życiu. A była to Teresa F. (żona Krzysztofa Filasa, do której miał trafić gryps przemycony przez Widackiego). – Pan prokurator chyba mnie źle zrozumiał albo ja nie doczytałem protokołu zeznania, które podpisałem. Bo na pewno nie powiedziałem, że mecenas dał mi gryps od Filasa do jego żony. A może się zagalopowałem, były naciski… Według aktu oskarżenia miało być tak: Jan Widacki, który bronił Krzysztofa Filasa, pseudonim „Bandzior”, osadzonego w krakowskim areszcie, przemycił stamtąd gryps do żony aresztanta, Teresy F., mieszkającej w Kasinie Wielkiej. Gryps miał zawierać instrukcje, jak przygotować fałszywego świadka. Mecenas temu zaprzeczył, choć nie ukrywał, że raz był w domu swego klienta, by odebrać od jego żony antenę do telefonu – dowód w toczącej się wówczas sprawie (patrz „Słowo gangstera” odc. 1). Również Teresa F. twierdziła, że mąż nigdy nie wysyłał jej grypsów. Tak samo brzmiało wyjaśnienie Krzysztofa Filasa. Oskarżenie było więc zbudowane na zeznaniu Zyzdy. Przed sądem tłumaczył, dlaczego kłamał – bo „był młody i głupi” i chciał się przypodobać niejakiemu Ł., z którego celą sąsiadował w więzieniu. – To właśnie Ł., który miał coś do Filasa i Widackiego, podsunął mi pomysł z tym grypsem – zeznał. Natomiast żona Filasa poskarżyła się na szantażowanie jej przez śledczych z Białegostoku. Podczas przesłuchania była podpuszczana przez udającą życzliwość – na zasadzie kobiecej solidarności – panią prokurator, że powinna mieć pretensje do Widackiego, gdyż nie uratował jej męża przed dożywociem. Gdy Teresa F. na to nie reagowała, padły ostrzeżenia – jeśli w prokuraturze w Nowym Sączu nie zezna, co trzeba, będzie jeździć na przesłuchania do Białegostoku, a to kosztowna i fatygująca wyprawa. Męża też można przetransportować do więzienia na drugi koniec Polski… Ta rozmowa nie była protokołowana. Kim jest Zyzda? Bandytą, który dla rabunku napadł na plebanię. Handlarzem narkotyków. W 2004 r. został oskarżony o to, że z więzienia wysłał grypsy do Jakuba Tokarza, członka znanej w Nowosądeckiem mafii, aby zamordował niejakiego Ż. – wspólnika oszukującego w interesach narkotykowych. Pośrednikiem w przesyłaniu tych grypsów miał być więzień Ł., który chwalił się, że ma na wolności ludzi wypełniających jego polecenia. Do mordu nie doszło, bo o knowaniach Zyzdy dowiedziała się policja (Ł. o wszystkim doniósł prokuraturze). Zyzda w areszcie zadeklarował współpracę z organami ścigania, licząc na nadzwyczajne złagodzenie kary. W sprawie grypsu od Filasa, rzekomo przeniesionego przez Jana Widackiego, tylko Ł. konsekwentnie podtrzymywał, że Zyzda w więzieniu opowiedział mu prawdę. Świadek, ubrany w czerwony kombinezon dla niebezpiecznych więźniów, chełpił się na sali sądowej, jak współpracując z prokuraturą w sprawach płatnych morderstw, wskazywał, gdzie są zakopane zwłoki ofiar bandy niejakiego Chowańca. Z Filasem nie lubią się od czasu, gdy zlecił mu – wspólnie z Chowańcem – zabicie adwokata, który nie wywiązał się z obrony. – Ja miałem go zlikwidować – zeznał Ł. – Ale nie zrobiłem tego, poszedłem na współpracę. W aktach sprawy jest opinia psychologów o Ł.: „Skłonność do okrucieństwa, chorobliwa tendencja do opowiadania nieprawdziwych historii. Nie jest w stanie odróżnić prawdy od zmyśleń. Miał pięć prób samobójczych podcinania sobie gardła”. Taki to m.in. świadek posłużył prokuraturze do zbudowania aktu oskarżenia przeciwko Janowi Widackiemu. 99 procent kłamstwa Przełom w toczącym się procesie sądowym nastąpił trzy miesiące później, gdy przyszła kolej na świadka Sławomira R., „Woźnego”, którego Jan Widacki miał namawiać w areszcie w Białymstoku do złożenia kłamliwych zeznań, wspierających linię obrony klienta mecenasa przed sądem apelacyjnym. Gdy sędzia odczytała Sławomirowi R. jego zeznania przed prokuratorem, oświadczył, że „w 99 procentach nie są zgodne z prawdą”. Mecenas niczego mu nie dyktował ani niczego za złożenie oświadczenia nie obiecywał. Nie było nacisków, żadnych gratyfikacji za przysługę. Pieniądze owszem dostał, ale nie od Widackiego. Kłamstwa w śledztwie to wynik zaangażowania się w oskarżenie mecenasa „wielu osób na wysokim szczeblu z szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości, polityki, z mediów”. Zależało im na przedstawieniu pełnomocnika Kulczyka jako człowieka powiązanego z mafią pruszkowską, co wskazywałoby,









