Jeśli to ferie krakowskie lub poznańskie, ogonek przed bramkami ustawia się już o 8.45. W ferie warszawskie tak wcześnie są tylko grupy dzieci z instruktorami Poczekalnia na oddziale ratunkowym zakopiańskiego szpitala stopniowo wypełnia się miłośnikami białego szaleństwa. Zaparowane gogle wysychają, a przyklejony do ubrań śnieg topnieje, tworząc na podłodze kałuże. Jeśli podłoga wokół kontuzjowanego narciarza wysycha, zanim ten zostanie obsłużony, to znak, że pod Tatrami zaczęły się ferie zimowe. Rok 2019 przyniósł intensywne opady śniegu. Ślady po sylwestrze (i telewizyjnym Sylwestrze Marzeń) znikły pod białą kołderką, samochody gości wracających do domu o godz. 10 rano 2 stycznia ustawiły się w Korku Marzeń i blokowały ulice aż do godz. 22. Dróg nie dało się odśnieżać, pługi demokratycznie stały razem ze wszystkimi. Parę dni później TOPR ogłosił w Tatrach czwarty, czyli w lokalnych warunkach najwyższy, stopień zagrożenia lawinowego. Tatrzański Park Narodowy przestał pobierać opłatę za wstęp, droga do Morskiego Oka została zamknięta, zamknięto też schronisko na Hali Kondratowej. Sporych rozmiarów lawina zeszła spod Ciężkiego Szczytu i przetoczyła się przez Chatę pod Rysami. W 2001 r. schronisko zostało zmiecione przez lawinę, następnie trochę wbrew woli Viktora Beránka, wieloletniego dzierżawcy, odbudowano je w tym samym miejscu. Oddany do użytku w 2012 r. obiekt ma kształt klina i miał być lawinoodporny – rzeczywiście konstrukcja okazała się skuteczna, jedyną stratą jest porwany komin. W związku z niecodziennym zagrożeniem lawinowym między przewodnikami rozgorzała dyskusja, czy w ogóle można ruszać z klientami w teren. Chodziło oczywiście o teren bezpieczny, np. Kopieniec położony w granicach lasu i odległy od zboczy, którymi mogłyby spadać lawiny. Jedni twierdzili, że nie, bo skoro park nie pobiera opłat i ogłosił zamknięcie wielu szlaków, a TOPR czwarty stopień zagrożenia lawinowego, to prowadzenie ludzi nawet w bezpieczne rejony zadziała na nich demoralizująco i nieświadomi niebezpieczeństwa pójdą gdzie indziej i zginą. Drudzy nie widzieli problemu w umiejętnym zorganizowaniu górskich wycieczek w takich warunkach. Przecież można chodzić po reglach, które nie są zagrożone lawinami. W końcu i jedni, i drudzy spotykali się na tych samych bezpiecznych ścieżkach. Dzień z życia Białki Największy i najpopularniejszy na Podhalu ośrodek narciarski oferuje 18 świetnie przygotowanych i oświetlonych łatwych tras. Dwie godziny na stoku to 60 zł, dzień – 105 zł, dzieci i młodzież mają zniżki. Miejsce pod względem widokowym wspaniałe, ponadto niezwykły mikroklimat powoduje, że omija je ciepły wiatr halny, zabójczy dla stoków. Medialny zachwyt jest uzasadniony, a opowieść o zaradnych góralach, którzy się dogadali i zbudowali najpierw małe, a potem większe wyciągi, krzepi polskie zbolałe serca. Zwłaszcza jeśli porównamy ją z rozwojem ośrodków narciarskich w sąsiedniej Słowacji, gdzie za czasów Vladimíra Mečiara miejsca te zostały sprywatyzowane. Słowacy zazdroszczą nam Białki i nie zwracają uwagi na brak adekwatnej do rozmiarów ośrodka drogi dojazdowej oraz kanalizacji. Dzień w Białce zaczyna się wcześnie, kiedy wraz z brzaskiem pracownicy ośrodka poprawiają zabezpieczenia przygotowanych w nocy tras. Chwilę potem pojawiają się straganiarze. O godz. 8.30 zielonym defenderem przyjeżdżają ratownicy, jeszcze trochę niewyspani strząsają śnieg z plandek przykrywających sanki i skutery. Uzupełniają zapasy paliwa i jeden z nich rusza na odbiór tras. W wyniku dyskusji o bezpieczeństwie i w ogniu procesów sądowych wytaczanych przez osoby, które uległy wypadkom, wypracowano przepisy określające liczbę i rodzaj zabezpieczeń na stoku. – Polskie stoki należą do najlepiej zabezpieczonych w Europie, ale też tylko u nas jest tak dużo ludzi i tak wysoki procent osób próbujących zjeżdżać bez odpowiednich umiejętności – mówi doświadczony ratownik. O godz. 9 protokoły powinny już być podpisane, w Białce uruchamiane są wtedy wyciągi. Jeśli są to ferie krakowskie lub poznańskie, już o 8.45 przed bramkami ustawia się kolejka osób chcących maksymalnie wykorzystać jednodniowy karnet i dobre warunki na stoku. Jeśli ferie są warszawskie, to pojedynczych osób o tak wczesnej porze nie ma, ale pojawiają się grupy dzieci pod opieką instruktorów. Wszyscy w pancernych butach, twardych jak na ekstremalne zawody po lodowych zboczach, a nie białczańskie łączki, machają rękoma w ramach rozgrzewki. Twarze miejskich instruktorów, którzy przyjechali z dzieciakami, są białe jak śnieg i kontrastują z obliczami osób spędzających cały sezon na stoku.
Tagi:
bezpieczeństwo, Białka Tatrzańska, narciarstwo, Podhale, Polacy, ratownictwo, sport, Tatry, wypadki, Zakopane