Śmierć drzemie na dnie morza

Francuscy ekologowie i wojskowi zawarli sojusz w obronie wód kanału La Manche Chemikaliowiec “Ievoli Sun” leży na głębokości 70 metrów pod powierzchnią kanału La Manche. W dwunastu stalowych zbiornikach statku znajduje się 4 tysiące ton wysoce toksycznego i wybuchowego styrolu, używanego do produkcji plastiku. Jeśli substancja ta przedostanie się do morza, szkody dla środowiska i francuskich rybaków będą ogromne. “Ievoli Sun”, ukończony przed 11 laty chemikaliowiec, należący do włoskiego armatora Marnavi, szedł z brytyjskiego portu Fawley do Baru w Jugosławii. Oprócz styrolu transportował dwa tysiące ton innych chemikaliów. Na morzu szalał sztorm, wicher osiągał prędkość 220 km na godzinę, na dziobnicy okrętu rozbijały się sześciometrowe fale. “Ievoli Sun” miał solidny, podwójny kadłub, który jednak nie oparł się burzy. 30 października o godzinie 4.30 załoga nadała sygnał SOS. Przez nieszczelny kadłub do ładowni wdzierała się woda. W pięć godzin później helikopter francuskiej straży przybrzeżnej ewakuował załogę – 2 Hiszpanów i 12 Włochów. Wieczorem do uszkodzonej jednostki dotarł francuski holownik “Abeille Flandre”. Nie udało się jednak sprowadzić do Cherbourga coraz głębiej zanurzającego się statku. W sztormie “Abeille Flandre” z wielkim chemikaliowcem na holu mógł rozwinąć prędkość zaledwie trzech węzłów. 1 listopada o godzinie 9 “Ievoli Sun” przewrócił się i poszedł na dno jak kamień w odległości 35 km od przylądka La Hague. Wkrótce potem na powierzchni morza zaczęły się pojawiać pierwsze cuchnące plamy styrolu. Wśród rybaków i hodowców ostryg wybuchła panika. Morze wokół miejsca katastrofy jest szczególnie bogate w wartościowe skorupiaki. Czyżby miała powtórzyć się katastrofa ekologiczna z grudnia 1999 roku, gdy u wybrzeży Normandii przełamał się i zatonął tankowiec “Erika”, z którego wypłynęło 14 tysięcy ton ropy? “Jesteśmy rozgoryczeni. Po “Erice” władze niczego się nie nauczyły”, żalił się Jacky Duval, rybak z Cherbourga. Francuski minister ochrony środowiska, Dominique Voynet, uznał całą sprawę za “skandaliczną”. Obecnie w Unii Europejskiej toczy się dyskusja nad przyjęciem nowego prawa, zgodnie z którym po wodach terytorialnych państw UE mogłyby pływać jedynie statki, mające w 50-punktowej skali bezpieczeństwa notę od 1 do 12 (jedynka oznacza najwyższy poziom bezpieczeństwa). “Ievoli Sun” zajmował w tej skali 32. pozycję. Uchodził za jednostkę stosunkowo nowoczesną. We wrześniu 1999 roku został poddany kontroli w suchym doku na Sycylii i uznany za w pełni sprawny. Inspekcję przeprowadzili inspektorzy włoskiej firmy certyfikacyjnej Rina, tej samej, która dopuściła do żeglugi tankowiec “Erika”. Być może włoscy eksperci nie bardzo przyłożyli się do pracy, bowiem już w grudniu 1999 roku inspektorzy holenderscy wykryli na “Ievoli Sun” dwanaście różnych usterek i zatrzymali statek w porcie na trzy dni. Francja zamierza doprowadzić do tego, że nowe europejskie prawo morskie zostanie przyjęte do końca grudnia. Krytycy twierdzą, iż pomoże to niewiele, skoro nie ma środków na realizowanie już obowiązujących ustaw. Według norm Unii Europejskiej, co najmniej jedna czwarta statków zawijających do portów powinna zostać poddana kontroli. Francuscy inspektorzy są w stanie jednak sprawdzić zaledwie 13 na 100 jednostek. Nic więc dziwnego, że zardzewiałe, przeciekające łajby wciąż pojawiają się na morskich szlakach. Ich armatorzy niewiele przejmują się normami bezpieczeństwa dla chemikaliowców, ustalonymi w 1994 roku w międzynarodowym kodeksie morskim na 230 stronach. A ruch na kanale La Manche jest ogromny. Codziennie na trzech “pasach” tej prawdziwej wodnej autostrady przemieszcza się od 600 do 700 statków, z których jedna trzecia ma na pokładzie niebezpieczne ładunki. Władze francuskie zdają sobie sprawę, że następna awaria jest tylko kwestią czasu i stale utrzymują w pełnej gotowości dwa pełnomorskie holowniki. Tylko że, jak dowiódł przykład “Ievoli Sun”, w skrajnych sztormowych warunkach także holownik niewiele może zdziałać. Sprawa włoskiego statku doprowadziła do “historycznego kompromisu” i sojuszu między francuską marynarką wojenną a ekologami z organizacji “Greenpeace”. “Jesteśmy zadowoleni z tej współpracy i witamy obrońców środowiska na naszych okrętach”, mówi kapitan Bertrand Hudault. Uprzednio obie strony toczyły przez lata “zimną wojnę”, która niekiedy przeradzała się w “gorącą”. Ekologowie ostro protestowali przeciw francuskim

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 47/2000

Kategorie: Ekologia