Śmierć nie grozi grabarzom Rzeczypospolitej

ZAPISKI POLITYCZNE  Katastrofa finansów państwa polskiego skłania mnie do ustanowienia tytułu Grabarza III Rzeczypospolitej. Można ustanowić także różne wersje tego odznaczenia, np.: Honorowy Grabarz, lub dodać stosowne do zasług klasy: Grabarz I klasy itd., aż do trzech albo pięciu szczebli. Na początek chciałbym uczcić osobę szczególnie aktywną w dziele, które jakiś satyryk już ochrzcił mianem dość okrutnym, lecz wydaje się, że sprawiedliwym. Powiedział tak: „Cztery lata i pogrzeb”. Lata mijają, pogrzeb finansów państwa został właśnie ogłoszony. Kiedy prezydent Kwaśniewski zawetował kilka samobójczych dla upadłego budżetu, uchwalonych niby to w trosce o dobro polskich rodzin nowych ustaw, będących w rzeczywistości przedwyborczym zagraniem w celu uzyskania głosów ludności, natychmiast odezwał się gromko Marian Krzaklewski. Powiedział, iż dziwi się prezydentowi, który się odważył na taki wybryk. Nie cytuję dosłownie, lecz taka była intencja tego oskarżenia. Ja się natomiast dziwię panu Marianowi, że ma odwagę jeszcze się odzywać, będąc w sytuacji głównego sprawcy tych nieszczęść, jakie spadną po nieuchronnej katastrofie budżetowej na polskie rodziny. Na III Zjeździe NSZZ „Solidarność” zaklinałem, jako delegat Regionu Mazowsze, kolegów związkowców, by nie powierzali funkcji przewodniczącego Marianowi Krzaklewskiemu. Proponowałem Maćkowi Jankowskiemu, by stanął do wyborów, ale nie miał ochoty. Nie cenił siebie, a szkoda, bo chyba w następnych latach sprawdził się jako człowiek rozumny. Nie miał szans Lech Kaczyński, chociaż to on zawiadywał sprawnie losami „Solidarności” w trudnym okresie stanu wojennego. Wrogość do Kaczorów była jednak zbyt duża w szeregach związkowych, by ten – jeszcze wówczas nie populista jak obecnie, lecz sprawny organizator i umiarkowany polityk – zdobył więcej głosów, niż uzyskał. Zwycięski Marian Krzaklewski bardzo szybko z pozycji działacza związkowego przedzierzgnął się w politycznego demagoga, czego szczytem była jego haniebna walka z projektem nowej konstytucji, kiedy zwolennikom tego dobrego, na europejskim poziomie prawa nie szczędził najobrzydliwszych obelg, które wygłaszał, mając mocne zaplecze w poglądach kleru. Gdy jednak przegrał, wziął się za propagandę wyborczą i oszukańczymi – jak się wkrótce okazało – obietnicami kreowania złotego wieku Rzeczypospolitej doprowadził do zwycięstwa grona ludzi pozbawionych elementarnych umiejętności kierowania państwem, uwikłanych w absurdalną w naszych warunkach ideologię skrajnego liberalizmu i związanych koalicją władzy z Unią Wolności – partią błyskotliwych umysłów i pokrętnych charakterów, partią ludzi, którzy nawet wtedy, gdy katastrofa finansowa kraju stała za progiem, nie potrafili zdobyć się na skrócenie kadencji i poparli w całej rozciągłości „wirtualny” budżet, który w kilka miesięcy po uchwaleniu okazał się przeogromną katastrofą narodu polskiego. Pokrętność charakterów wielu unitów wyszła w pełni na jaw, gdy doszła do ich świadomości bliskość katastrofy. Zaczęli wtedy dość masowo uciekać ze swojej macierzystej partii, która wyniosła ich na szczyty władzy, i zapewnili sobie znowu – już jako renegaci – niezłe pozycje w przyszłym parlamencie. Uważam, że wszystkim tym bohaterom, niewątpliwym sprawcom Wielkiej Katastrofy Narodowej, należą się w pełni zasłużone tytuły Grabarzy Rzeczypospolitej, z tym że Marianowi Krzaklewskiemu, animatorowi tej nieszczęsnej dla Polaków koalicji, przydałbym dodatkowo jakieś bliższe określenie jego roli w naszej klęsce jak np. Wielki Grabarz czy też Pierwszy Grabarz Rzeczypospolitej Polaków, by to, co otrzyma, brzmiało przez całe wieki dostojnie i patetycznie. Inne grabarstwa rozdawałbym wedle zasług w dewastacji kraju. Szkoda mi teraz miejsca w felietonie. Niech sobie każdy czytelnik sam uzupełni tytuły wedle tych zasług, jakie poszczególnym grabarzom ma ochotę przyznać. Dozwalam także na własną inwencję w wynajdowaniu uzupełnień do zasadniczego tytułu Grabarza. Ekonomiczno-moralna klęska zgotowana nam przez koalicję AWS-UW stawia nas wszystkich na nowo przed takimi wyzwaniami, jakie mieliśmy już przed sobą, gdy po wojnie przystąpiliśmy do udanej odbudowy Polski w całkowicie nowej sytuacji politycznej i geograficznej z nowym ustrojem i trudnymi do zagojenia ranami po śmierci bliskich, straszliwych przejściach w obozach niemieckich i sowieckich łagrach oraz syberyjskich tułaczkach po zabójczym mrozie. Wówczas łatwiej było wskazać winowajców naszych nieszczęść, których da się opisać dwoma słowami: Hitler i Stalin. Teraz winowajcy są wśród nas. Wielu z nich to nasi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 36/2001

Kategorie: Felietony